Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szymon Hołownia: Idę po prezydenturę, bo widzę pracę do wykonania. Andrzej Duda jest pewnie dobrym człowiekiem, ale jest złym prezydentem

Teresa Semik
Szymon Hołownia
Szymon Hołownia Przemyslaw Swiderski
To był mój pomysł, żeby wystartować w tych wyborach prezydenckich - przekonuje Szymon Hołownia, pisarz i publicysta, prezenter znany z programu telewizyjnego „Mam talent”. - Moich ekspertów i współpracowników zacznę przedstawiać już za chwilę. To oczywiste, że tylko bezpartyjny prezydent będzie w stanie oceniać ustawy pod kątem tego, czy mają sens, czy jest w nich coś dobrego dla Polski.

Trudno nie spytać: kto stoi za Szymonem Hołownią?
Najlepszej odpowiedzi na to pytanie, udzielili internauci na moim facebookowym profilu. Ktoś zapytał: "Kto za nim stoi?", a oni zaczęli po kolei wpisywać pod spodem: "Ja", "I ja", "I jeszcze ja". Stoją za mną ludzie, którzy - tak jak ja - są przekonani, że w polskiej polityce, zdecydowanie za bardzo upartyjnionej, potrzebny jest bezpartyjny bezpiecznik. Gdy teraz jeżdżę po Polsce, widzę, ile nadziei, ile energii obudził w ludziach pomysł kandydata niezależnego.

Pojawiają się spekulacje, że za panem stoi Donald Tusk, niezadowolony z obecnej opozycji, że stoi silne lobby finansowe.
To bzdury. Nie stoi za mną żaden polityk, żadne wielkie pieniądze, to pomysł od początku do końca obywatelski. Te sugestie, wypowiadane od wspierającej gorąco Andrzeja Dudę prawicowej prasy aż do polityków opozycyjnych, biorą się stąd, że im nie mieści się w głowach, że ktoś spoza systemu, sięga po coś, co do systemu od zawsze należało. Nie za bardzo wiedzą, jak to poznawczo "obsłużyć", więc wymyślają Tusków, Sorosów, Opus Dei, TVN, czy mroczne biznesowe siły.

Wyborów nie wygrywa się w pojedynkę.
Oczywiście. Tyle, że w wyborach prezydenckich nie trzeba przekonać partii, a ludzi. Nasza konstytucja jasno stawia przed kandydatem na ten urząd trzy warunki: skończone 35. lat, prawo wyborcze do Sejmu i poparcie 100.000 obywateli.

Zebranie stu tysięcy podpisów poparcia będzie pierwszą weryfikacją?
Bez wątpienia. Tym bardziej, że chcemy zebrać ich więcej. Wierzę, że to się uda, bo widzę jak rośnie grono entuzjastów tego pomysłu, mamy już kilka tysięcy wolontariuszy, którzy chcą włączyć się do działania, przypuszczam, że do końca stycznia będziemy ich mieli dużo więcej.

Do tej wygranej potrzebne są też pieniądze i zaplecze eksperckie. Niewiele o tym wiemy.
Proszę pamiętać, że nie dość, że do wyborów jeszcze cztery miesiące, to nie ma jeszcze nawet kampanii wyborczej, ta zacznie się dopiero w lutym. Moich ekspertów i współpracowników zacznę przedstawiać już za chwilę. To naprawdę wspaniali specjaliści ze wszystkich dziedzin mojego programu. Profesorowie, generałowie, prawnicy, specjaliści od pomocy społecznej, od samorządu, działacze obywatelscy. Prezydent spoza partyjnego klucza jako jedyny ma ten komfort, że kancelarię może ułożyć sobie sam, nie musi akceptować "wrzutek" z partii, różnych działaczy, którym trzeba dać posady, bo interes organizacji nakazuje.

Widzi pan dla siebie rolę podobną do tej, jaką odegrał Paweł Kukiz , który wynik wyborczy przekuł w jakąś siłę polityczną?
Nie jestem drugim Kukizem. Podobnie nie jestem drugim Zełenskim, Macronem. W tej chwili mam jeden i jasny cel: wygrać wybory prezydenckie. Co będzie po nich - zobaczymy. Z pewnością wiem jedno: nie mogę zawieść nadziei, która przez ten ruch obudziła się w ludziach. Ich: "damy panu szansę" to dla mnie zobowiązanie.

Polska scena polityczna jest od lat zabetonowana, a Polacy podzieleni wysokim murem. Jak chce pan skruszyć ten mur?
Pokazywaniem, że różnice między nami są faktem, ale nie zawsze problemem. Chciałbym pokazać Polkom i Polakom, ile rzeczy jesteśmy w stanie wspólnie zrobić, w obszarze troski o nasze wspólne bezpieczeństwo, o środowisko, o dobre działania w najbliższym sąsiedztwie, zanim znów posprzeczamy się o aborcję czy historię.

I to ma szanse się udać?
A jakie mamy wyjście? Dwadzieścia lat byłem publicystą i stawiałem te same diagnozy; jest źle, musimy to zmienić, marnotrawimy nasz potencjał na jałowe wojny. Ile możemy jeszcze pisać tekstów na ten temat?

Politycy zauważyli, że dzielenie, z ich punktu widzenia, jest działaniem skutecznym. Opłaca się, mówiąc najzwyczajniej. Z przeciwnikiem się nie rozmawia tylko go niszczy, wdeptuje w ziemię. Stąd moje ubawy, czy uda się pojednanie, które pan głosi.
Oczywiście, że nie uda się od razu, ale uda się - tylko zacznijmy ten proces. Uda się, jeżeli wybierzemy prezydenta, który będzie pilnował, żeby partie polityczne nie wchodziły tam, gdzie nie powinny wchodzić, czyli na części wspólne: samorządy, spółki skarbu państwa, media publiczne. Jeżeli będziemy mieli prezydenta, który powie ludziom: słuchajcie, my naprawdę jesteśmy wspaniałym narodem, i naprawdę możemy pokazać to budując coś, a nie stale walcząc z czymś lub kimś. Ba, my musimy zacząć budować, bo nasze dzieci nam tego nie wybaczą. Świat przyspiesza, potrzebuje nowych odpowiedzi, a my wciąż tkwimy w sporach z lat 90. XX wieku. Solidarność międzypokoleniowa - to klucz do zrozumienia mojej wizji. Ja, to co teraz robię, robię nie dla siebie, a dla mojej córki. To bardzo ważne, by ktoś nami potrząsnął i powiedział, że w tym wszystkim naprawdę nie chodzi o to, by wygrał Kaczyński, czy Schetyna, ale by wygrały nasze dzieci.

Nie będzie pierwszego i drugiego sortu ludzi tylko wspólnota?
Takie myślenie to zbrodnia. Jednym z moich życiowych mott jest genialne zdanie papieża Franciszka: "jedność to nie jednolitość, jedność to pojednana różnorodność". Kto ma o tym lepiej wiedzieć, jak nie Wy, w województwie śląskim, w którym jest i Bielsko-Biała, i Częstochowa, i Katowice i Zawiercie. Polska w Polsce.

Wcale nie jest tak cudownie. Bielsko-Biała i Częstochowa najchętniej żyłyby bez Katowic. Napięcia nie zniknęły. Gorsze jest jednak to, że coraz częściej musimy się wstydzić za rządzących.
Ktoś, kto będzie obiecywał, że napięcia nagle znikną i zaczniemy mówić jednym głosem, jest zwykłym oszustem. Ja zamiast obietnicy usunięcia różnic proponuję opowieść o tym, jak zarządzać tymi różnicami, jak sprawić, żebyśmy zgodzili się czasem na niezgodę, ale żebyśmy spróbowali wiedzieć, gdzie odpuścić, a gdzie mamy rzeczy, które są pierwszoplanowe. Żebyśmy nie walczyli o stan posiadania. Teraz partie o ten stan posiadania walczą i kolejny partyjny prezydent będzie kontynuacją tej walki. Przecież to oczywiste, że tylko bezpartyjny prezydent będzie w stanie oceniać ustawy pod kątem tego, czy mają sens, czy jest w nich coś dobrego dla Polski, a nie "uwalać" je tylko dlatego, że są z PiS-u (a on jest z PO), albo że są z PO (a on jest z PiS-u). Nie mamy czasu na przepychanki, dziecinady. Wchodzimy w spowolnienie gospodarcze, Polska - dosłownie - wysycha, Rosja gra na to, by podzielić nas wewnątrz i na zewnątrz, młode pokolenie abdykowało z demokracji i nie głosuje. Jaki kraj im zostawimy?

Jak w młodych chce pan rozbudzić nadzieję?
Mówiąc o tym, co ich realnie dotyczy. W ostatnich latach miałem do 200. spotkań w roku, w małych i większych miejscowościach. Często zaglądałem do szkół. Dziesięć lat temu słyszałem w nich tylko: Korwin, i tylko Korwin. Dziś? Zandberg to dla nich umiarkowane centrum. A w wyborach w 2023 udział będą mogli wziąć dzisiejsi 15-latkowie. W perspektywie dekady czeka nas ostry skręt w lewo. Tym młodym ludziom już dziś trzeba pokazywać, jak wspólnie dbamy o środowisko, jak - a oni są na to bardzo wrażliwi - umiemy budować Polskę solidarną, która jest tak silna, jak najsłabszy w naszej wspólnocie. Że władza rozumie, że kraj można dziś podbić nie tylko czołgiem, ale i internetem. Młodzi chcą iść do przodu. To, że nie uczestniczą aktywnie w wyborach pokazuje, że to co dzieje się w polityce kompletnie ich nie interesuje. Powtórzę - polityka musi zacząć zajmować się tym, co ich dotyczy.

Zatem jakim prezydentem jest Andrzej Duda?

Jest pewnie dobrym człowiekiem, ale jest złym prezydentem. Za często zachowuje się nie jak prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, ale Prawa i Sprawiedliwości. Łamie konstytucję, destabilizuje wymiar sprawiedliwości, który - zamiast sprawniej odpowiadać na potrzeby Polaków, zaraz całkowicie się zawiesi w chaosie prawnym, do jakiego doprowadził prezydent wraz z PiS-em. Ułaskawia partyjnych kolegów w trybie jakiego nie doświadczył żaden szeregowy obywatel. Nie ma żadnej wizji Polski przyszłych pokoleń, obsługuje tylko bieżące interesy partii Jarosława Kaczyńskiego.

Po pięciu latach tej złej prezydentury Andrzej Duda nadal ma wysokie notowania. Jak pan to tłumaczy?

Przypominam tylko, że Bronisław Komorowski w 2015 r. miał znacznie wyższe od tych, które Andrzej Duda ma dzisiaj. Ludzie wybierają z opcji, które są dostępne. Ja od 25. lat w każdych wyborach głosuję na "mniejsze zło". Czas inaczej rozdać karty, czas to zmienić.

Wybory w Polsce trudno wygrać bez poparcia Kościoła instytucjonalnego. Hierarchowie wesprą pana?
Być może było tak w latach 90. XX wieku - i to nie zawsze - ale z pewnością nie dzisiaj. Pozycja Kościoła w społeczeństwie bardzo się zmieniła, zwłaszcza Kościoła instytucjonalnego, to temat na osobną, długą dyskusję. Jako zwolennik rozdziału Kościoła od państwa byłbym hipokrytą, gdybym oczekiwał poparcia Kościoła. Oczekiwałbym tylko uczciwości, powściągliwości, Kościół to miejsce, w którym wszyscy powinniśmy móc przekazać sobie znak pokoju, a nie prowadzić agitację. Mówię to też jako członek tegoż Kościoła.

Jako publicysta i pisarz katolicki potrafił pan przekonywać do Kościoła i nie szczędził krytyki duchownym pisząc, że „różaniec się człowiekowi w kieszeni prostuje na widok Episkopatu”, albo że abp Jędraszewski „sprawdziłby się jako niszowy felietonista ultraprawicowego portalu”. Zmieni pan ton?
Język publicysty to jedno, język polityka - coś innego. Publicysta opisuje świat zastany językiem, polityk językiem powinien nowy świat kreować.

Mówi pan o „przyjaznym rozdziale Kościoła od państwa”. Co to oznacza?
Przyjaźń to jest szacunek i zaufanie, wspieranie się nawzajem w ważnych sprawach, ale też odrębność, bo to nie jest małżeństwo. Wielu Polakom zatarła się granica pomiędzy uroczystościami państwowymi a religijnymi, pomiędzy majestatem państwa, a zapisywaniem go do jednej ze wspólnot wyznaniowych, Kościoła katolickiego, do którego ja też należę.

Stałym widokiem są rozmodleni politycy, co nie zawsze służy też Kościołowi. Jak to zmienić?
Wprowadzić nowe standardy. Eucharystia - przez szacunek i dla niej i dla Polski - nie powinna służyć do umajania uroczystości państwowych. Jeżeli w przestrzeni państwowej ma pojawić się jakiś wątek religijny, to np. w postaci modlitwy wielu wyznań, na przykład o pomyślność Rzeczypospolitej, bo w niej mieszkają nie tylko katolicy. Jeśli zostanę prezydentem jako prezydent będę uczestniczył tylko w tych uroczystościach religijnych, w których chodzi o człowieka: jest czyjś pogrzeb, ważne osobiste wydarzenie. Nie będę przemawiał z jasnogórskich wałów. Będę miał przecież kaplicę, modlił się w prywatnej przestrzeni.

Jak pan ocenia apel metropolity katowickiego abp Wiktora Skworca do Ministerstwa Edukacji Narodowej, by lekcje religii lub etyki były obowiązkowe dla wszystkich uczniów?
Nie od dziś szanuję abp Skworca i chyba wiem, co ma na myśli. Chce pogłębienia refleksji o niematerialnym świecie wśród młodych ludzi. Ale tego z pewnością nie robi się poprzez wprowadzanie kolejnych szkolnych przymusów. Dobre intencje, szczere chęci, ale nie ta droga. Coraz więcej szkół w Polsce rezygnuje dziś z organizowania katechezy, bo nie ma na nią chętnych. Zmieniajmy sumienia tak, żeby ludzie chcieli zmieniać ustawę, a nie ustawą zmieniajmy ludzkie sumienia.

Wsłuchuje się pan w głosy Ślązaków? Oni, generalnie, nie lubią tych z Warszawy.
Zapewniam, że nie tylko Ślązacy nie przepadają za Warszawą.

Niemniej jakaś część Ślązaków oczekuje od Warszawy więcej praw dla siebie, dla swoje tożsamości.
Słuchając Ślązaków mam wrażenie, że wielu z nich oczekuje jednak przede wszystkim uporządkowania kwestii importu węgla i poważnego pomysłu na solidarną transformację energetyczną. A co do innych spraw - mam świadomość różnorodności Śląska. Obserwuję ruchy dążące do autonomii regionu, słucham ich argumentów, przyglądam się, jak sobie radzą na scenie politycznej. Wiem, że nie uzyskały znaczącego wyniku w ostatnich wyborach samorządowych. To jednak nie powód, by z nimi nie rozmawiać, to jak się w naszej wspólnocie czują - jest ważne. Mieszanie się człowieka z Warszawy do tego, jak Ślązacy mają poukładać swoje sprawy, byłoby jednak absurdem. Zostawiłbym ten proces w dialogu. Chciałbym o nim rozmawiać, ale wystrzegałbym się jednoznacznych deklaracji i zbyt szybkich rozwiązań, bo one mogą bardziej skonfliktować, a nie zrobić coś dobrego. Życie w różnorodności jest trudne, ale może też być dużo fajniejsze niż w jednolitym wnętrzu. Trzeba tylko stale dbać nie tylko o własną tożsamość, ale i o poczucie bezpieczeństwa innych.

Do tej pory chronił pan swoje życie osobiste. Teraz koledzy dziennikarze wejdą do niego bez sentymentu. Jest pan na to gotowy?
Wierzę w dziennikarzy, wiele lat byłem jednym z nich. Ufam, że nie przekroczą granic.

Jest pan pewien?

Wolę wierzyć w ludzi, niż nie wierzyć, tak już mam. Poza tym - gdy zaczynałem pracę w telewizji też mi wieszczono wszystkie możliwe kataklizmy, ale udało mi się chyba precyzyjnie wyznaczyć granice między życiem zawodowym a prywatnym. Kandydowanie na prezydenta to już inna sprawa, tu ludzie często głosują nie tylko na poglądy człowieka, ale i na jego relacje, na rodzinę, ale ja nie będę prowokował przekraczania tych granic. Jeśli ktoś zechce to zrobić w sposób dla mnie niekomfortowy, dam to odczuć. Od lat jestem przeciwnikiem tabloidyzacji życia publicznego.

Co ociepli pana wizerunek? Żona, która jest zawodowym oficerem i lata na MiG-29? Fundacja Kasisi, którą pan założył, by pomagać sierotom w Zambii? Zbiórka pieniędzy na telefon zaufania dla dzieci i młodzieży - numer 116 111?
Myśli pani, że tego potrzebuję? Nie będę oczywiście niczego ukrywał: mam rodzinę, założyłem dwie fundacje, obok Kasisi także Dobrą Fabrykę, które ratują 40 tysięcy ludzi rocznie w trzynastu krajach, napisałem 20 książek, które sprzedały się prawie w milionowym nakładzie, przez lata odbywałem po 200 spotkań rocznie. Cieszę się z tego wszystkiego, że miałem szansę to zrobić. Z tego, że choć nie mam doświadczenia w polityce, mam doświadczenie w działaniu. Niech moja praca mówi za siebie, ja jestem człowiekiem od roboty. Ja naprawdę idę po prezydenturę, bo widzę tam pracę do wykonania, nie dla strategii, zaszczytów, czy poprawiania samooceny. I głęboko wierzę, że tak jak pięć lat temu było na to za wcześnie, tak za pięć lat będzie na to za późno.

Zobaczcie koniecznie

Bądź na bieżąco i obserwuj

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera