Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Takie bycie wrażliwcem w górach to fajna rzecz” – rozmowa z Pawłem Skawińskim, byłym dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego

Monika Jaracz-Świerczyńska
Monika Jaracz-Świerczyńska
Paweł Skawiński – były dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, a także doktor nauk leśnych, taternik, narciarz, przewodnik i ratownik górski.
Paweł Skawiński – były dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, a także doktor nauk leśnych, taternik, narciarz, przewodnik i ratownik górski. Arkadiusz Gola
„Takie bycie wrażliwcem w górach, to fajna rzecz" – wyznaje Paweł Skawiński, były dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego, a także doktor nauk leśnych, taternik, narciarz, przewodnik i ratownik górski, z którym mieliśmy przyjemność porozmawiać przy okazji spotkania podczas pierwszej edycji konferencji „Bezpieczeństwo Na Szczycie”, jaka miała miejsce 7 czerwca 2022 roku w Katowicach. Będący już na emeryturze Paweł Skawiński, jako człowiek gór, opowiada nam o swojej wielkiej miłości do Tatr i wymarzonej pracy w jego ukochanych od dziecka górach. Ma za sobą 43 lata pracy zawodowej, w tym 28 lat w Tatrzańskim Parku Narodowym.

Jak to jest być dyrektorem Tatrzańskiego Parku Narodowego, w którym tak wiele się dzieje? Czy marzył pan kiedykolwiek o takiej pracy – w otoczeniu natury i codziennej bliskości gór?
- Ja nigdy nie chciałem być dyrektorem, ale zawsze marzyłem o tym, aby pracować w Tatrach – dlatego, że zakochałem się w nich w wieku dziesięciu lat, dzięki rodzicom. Moja droga w góry była taka, jakby Piotr Pustelnik sobie życzył, czyli poprzez rodziców i babcię, bo to jest najlepsza droga, a nie jakiś tam podręcznik bezpieczeństwa oraz lekcje w szkole, bo nauczycielka może nie mieć pojęcia o górach. Cały czas szukałem sposobu i zawodu, który by mnie związał z Tatrami. Wybrałem leśnictwo i rzeczywiście w tych Tatrach zacząłem pracować. Ale gdy zostałem dyrektorem, to na początku byłem przestraszony, bo to jest ogrom problemów, a wobec nas wszyscy mają ogromne emocje w Polsce. I spektrum poglądów jest olbrzymie, wystarczy choćby popatrzeć na oczekiwania względem zagospodarowania, czyli żeby było jak w Alpach – na każdy szczyt kolejka. A równocześnie są też oczekiwania, żeby wygonić ludzi z gór, bo przecież to jest królestwo niedźwiedzia, rysia, wilka, kozic i świstaków. Bycie dyrektorem to jest dla mnie przede wszystkim umiejętność szukania kompromisu, który, oczywiście, nie jest w pół drogi – pomiędzy oczekiwaniami, powiedzmy, lobby zielnego, a lobby betonowego, tego twardego. Ten kompromis jest zawsze bliższy postawom ochroniarskim, przyrodniczym, no i jakoś udało się temu podołać.

Na czym polega praca w Tatrzańskim Parku Narodowym?
- Myślę, że praca w parku narodowym polega przede wszystkim na uświadamianiu wartości. Potem dopiero zadajemy pytanie – jaki jest wybór tych wartości. A ten wybór wartości jest różny. Są ludzie, którzy chcą mieć beton wokół domu i nie mieć błota, a są też tacy, którzy nie chcą betonu i godzą się na to błoto, bo ono jest bliższe przyrodzie. Jak się utaplamy i trochę zmoczymy, to jest tak naprawdę fajnie i jesteśmy w siłach natury. A chociaż te postawy są bardzo różne, to i tak na koniec następuje decyzja arbitralna. Wsłuchując się w opinie, wybieramy jakieś twarde rozwiązanie. I prawo też tutaj pomaga. Ono jest dość restrykcyjne, choć u nas z przestrzeganiem prawa różnie bywa. Generalnie prawo ochrony przyrody i związane z nim doświadczenia w Polsce są dobre. Tak naprawdę, jak patrzę na Tatry i zadaję pytanie, co dalej – jeśli chodzi o przyrodę – to ciągle myślę o tym, jak to jest, że w Tatry wchodzi – jak ja byłem dyrektorem - to trzy miliony, a teraz już cztery miliony siedemset osób w ciągu roku, a mimo to zachował się komplet dużych drapieżników, jak niedźwiedź, wilk i ryś. Gdyby to działanie było dewastujące, to może te zwierzęta nie miałyby tam racji bytu.

Jak ma się turystyka do ochrony przyrody i w jaki sposób można to regulować?
- Najistotniejszą rzeczą jest pozostawać na szlaku. Jest to zasada, która pojawiła się może nie ze względu na ochronę przyrody, ale bezpieczeństwo. Polskie Towarzystwo Turystyczne – potem Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze – zaczęło w tym celu znakować szlaki. Jednak ta zasada generalna: chodzimy tylko po szlakach, jest też zbawienna dla przyrody, bo poza szlakami są zwierzęta, dzika przyroda. I dzisiaj, chcąc mówić o takich najważniejszych przesłaniach edukacyjnych, to ja ujmuję je właśnie w dwa zdania, dwa hasła: "jak idziesz w góry, to nie daj się zabić" – czyli bezpieczeństwo – i "idąc w góry nie zabijaj przyrody". Proszę zauważyć, że jedno i drugie można objąć tym samym programem edukacyjnym. Zostań na szlaku, bo jak zejdziesz z niego, to spadniesz w przepaść i się zabijesz, ale jak nie ma przepaści, a schodzisz ze szlaku, to spotkasz niedźwiedzia i albo go wypłoszysz, albo on cię zaatakuje. Więc to jest rzecz szalenie ważna, przynajmniej w tym myśleniu o bezpieczeństwie w górach. To jest kanon absolutnie konieczny. W górach chodzimy tylko po szlakach – ze względu na nasze bezpieczeństwo, ale i ochronę przyrody.

Jakie negatywne zachowania można dostrzec wśród turystów w Tatrach? Na jakich płaszczyznach ta turystyka może szkodzić naturze?
- Ruch turystyczny w Tatrach ma charakter masowy. Jak w każdym tłumie ludzi, zachowania są różne. Nie bardzo da się już na nie oddziaływać w samych górach, bo to tak, jakby ktoś chciał wychować kibiców na meczu piłkarskim. To jest żywioł, więc szalenie ważną rzeczą jest edukacja przed tym, zanim pójdziemy w góry. Jednym z największych problemów wśród turystów jest to, że nie rozumieją oni problemu dokarmiania zwierząt i pozostawiania śmieci. W Tatrach cały czas są oczekiwania, żeby na przykład wprowadzać kosze na śmieci. I ktoś mówi: zapłaciłem za bilet wstępu, to dlaczego mam chodzić ze śmieciem, papierem po kanapce albo butelką po wypitej wodzie, że to się należy, ja to tu wrzucę i służby posprzątają. Tylko zauważmy, że nawet gdybyśmy te kosze na śmieci wyczyścili, to i tak w środku nocy, jak już zniknie ruch, przyjdzie zwierzę i będzie obwąchiwać. To dokarmianie bezwiedne – czyli zepsuł mi się pomidor, to go wyrzucę i biedne zwierzątko go zje – jest bardzo złym zachowaniem dlatego, że jak schodzą ludzie z gór wieczorem, to w nocy wychodzą zwierzęta i one wzdłuż szlaku chodzą i zjadają papier po kanapce, rozgniecionego pomidora czy skórkę po bananie. To jest właśnie to zachowanie, które powoduje, że zwierzęta zmieniają swój behawior i zaczynają zbliżać się do człowieka. Czyli takim największym problemem tego masowego oddziaływania jest zmiana behawioru zwierząt, gdzie one stają się coraz mniej dzikie i zatracają naturalną bojaźń przed człowiekiem. Ale również zwierzęta, które wydawałoby się, że nie są groźne, tak jak jeleń, mogą być w gruncie rzeczy niebezpieczne. Jeżeli na drodze do Morskiego Oka jest taki jeleń, z którym sobie ludzie robią selfie i dają mu bułkę, no to jest to rzecz karygodna. Przecież on może choćby niechcący porożem kogoś zranić. Poza tym, my chcemy mieć zwierzęta dzikie. W Tatrach, w parku narodowym, chcemy mieć zwierzęta wraz z ich dzikością, bo jak chcemy inną formę ochrony, to mamy od tego ogrody zoologiczne. Więc tam mają być zwierzęta dzikie, które będą się nas bać, nie mogą być dokarmiane. Jak zwierzę zachoruje, to też mu nie pomagamy, czyli po prostu scenariusza nie pisze dyrektor parku – on wynika z praw natury.

Czyli najbardziej zauważalnym problemem okazuje się stosunek człowieka do przyrody, a konkretnie – zwierząt? Niezrozumienie tego, że ingerujemy w prawa natury?
- Ten główny mankament to właśnie brak zrozumienia, jeśli chodzi o relacje ludzi ze zwierzętami. Człowiek już zrozumiał, żeby, na przykład, nie zrywać szarotki czy goryczki – to są już takie symbole, które zostały zaakceptowane. Ale nie śmiecić – już niekoniecznie. A jeszcze ktoś ma tę przyzwoitość, że papier zabierze, ale rozgnieciony owoc zostawi, no to też jest rodzaj dokarmiania, nie mówiąc już o tym, że są ludzie, którzy widzą niedźwiedzia, rzucają mu kanapkę, a gdy ten podejdzie bliżej – robią mu zdjęcie... Dokarmianie aktywne, to już jest występek olbrzymi, a to dokarmianie bierne, czyli pozostawianie resztek, odpadów, wynika z tego nieuświadomienia. Najlepiej więc trzymać się zasady: z tym wszystkim, z czym wychodzimy w Tatry, to również z nich schodzimy.

Czy można mówić o hałasie w Tatrach przy takiej ilości ludzi w górach?
Tak, aczkolwiek występuje on w takich oblężonych przez turystów miejscach, jak na przykład na drodze do Morskiego Oka. Natomiast w górach, na szlaku, to nie ma takich sytuacji, żeby ktoś wyszedł i wołał: jak tu pięknie! Raz spotkałem pewnego Japończyka... Wjechałem na Kasprowy i usłyszałem, dochodzący od strony Świnicy saksofon. Przepięknie grał. Akurat było pod wieczór, panowała już cisza i podszedłem do tego – jak się okazało – Japończyka i powiedział: wyszedłem na górę, a tu jest tak pięknie, że musiałem zagrać. No więc zdarzają się różne reakcje. Myślę, że hałas nie jest problemem, poza tym zewnętrznym, dochodzącym z miasta. To niestety słychać, tak jak i przelatujące samoloty, bo ich korytarz komunikacyjny jest na dziesięciu tysiącach metrów, więc słychać w Tatrach buczenie. Nie ma idealnej ciszy. A z drugiej strony, ludzie nie umieją też odbierać odgłosów przyrody. Teraz jest okres lęgowy ptaków i ja widzę u młodzieży, która wychodzi w Tatry, słuchawki na uszach... Nie ma obcowania z naturą, oni w ogóle tego nie czują. Jak ja do nich mówię jako przewodnik, to w ogóle nie rozumieją, o co mi chodzi. A jak nie ma okresu lęgowego, to jest szum potoków i wiatru w koronach świerków, szum wody, spadających potoków, wodospady. To wszystko jest cudowne i tak naprawdę przydałoby się, żebyśmy mieli taką umiejętność, że wychodząc w Tatry mamy poczucie, że unieważniamy codzienność i wchodzimy w inny świat. To jest takie moje podejście – Tatry jako sanktuarium. Wchodzimy i na granicy parku stajemy, gdzie przez chwilę powinniśmy mieć refleksję – odrzucamy tą większość, która za nami się ciągnie na co dzień i wchodzimy w tę resztę, czyli świat ciszy, spokoju, westchnień, wrażeń, wzruszeń.

Na pewno miał pan wiele przyjemnych doświadczeń w górach, ale czy jest takie, które szczególnie zapadło panu w pamięć? A jak to jest z kolei z tymi trudniejszymi sytuacjami?
- Ciężko powiedzieć, bo przez ponad pięćdziesiąt lat jestem przewodnikiem i trochę krócej ratownikiem. Myślę, że łatwiej jest mówić o rzeczach tragicznych, bo one zostawiają w nas pewien dotkliwy ślad. Choćby te osiem osób – licealistów – które zginęły w lawinie... Ta sytuacja na mnie zrobiła olbrzymie wrażenie. Na pewno zapamiętałem pierwszy wypadek taternicki, gdzie dziewczynę pakowaliśmy już martwą i to poczucie lepkich od krwi rąk... Ja przez dwa tygodnie ciągle myłem ręce – wtedy jeszcze nie używało się rękawiczek. Dokładnie przez dwa tygodnie myłem ręce, bo cały czas czułem nie moją krew na dłoniach, nie z mojej winy, ale zadawałem sobie pytanie: jak to jest, że młodzi ludzie giną? Więc to są te sprawy, związane z wypadkami, jakie wywołały wrażenia bardzo negatywne. Ale pozytywnych jest olbrzymia ilość. Właściwie, jak idę w Tatry, na szlak, na którym byłem setki razy, on zawsze jest inny. Bo jest inna pogoda, bo mam inny nastrój. Tatry są ciągle inne. Bo jest troszkę inne oświetlenie, inna pora roku, bo jest więcej albo mniej wody w potoku, bo rośliny się zagapiły – bo była długa zima i dopiero kwitną albo już przekwitły. Więc po prostu te wrażenia pozytywne to jest coś, co towarzyszyło mi na co dzień. Tych negatywnych oby było jak najmniej.

Jaką radę mógłby pan dać osobom idącym w góry – pomijając już kwestie bezpieczeństwa? Co warto mieć w głowie, czego być świadomym, na co zwracać uwagę, aby dobrze przeżyć ten czas w górach?
- Myślę, że trzeba się wyhamować, spowolnić. Żeby ludzie, którzy gonią na co dzień, umieli wrzucić na luz. Idąc w góry, radzę zacząć czytać krajobraz, którego nie umiemy czytać. Jeżeli ja zapytam kogoś w Tatrach, co widzi i proszę go, żeby to opisał, to on nie wie, od czego zacząć. To tak, jakby komuś dać tekst i ten ktoś nie potrafiłby go przeczytać. Uczmy się więc czytać! I my nie musimy rozpoznawać roślin pod względem gatunkowym, znać ich nazwy. To nie jest ważne. Istotne jest to, że ta roślina jest inna, a tamta inna. Że jest piękna, że ma taka formę, takie kwiaty. Uczmy się dostrzegać różnorodność, odczuwać ten klimat, a to wszystko jest możliwe tylko wtedy, jak spowalniamy, jak nie przenosimy tego tempa codziennego na góry. Tam po prostu mamy zwolnić – Tatry to nie bieżnia, nie boisko, to nie przestrzeń do popisu i robienia sobie zdjęć oraz wrzucania informacji do internetu, że weszliśmy dwa razy szybciej niż daje na to czas przewodnik. Idźmy niespiesznie. Ta niespieszność jest dla mnie ostatnio takim słowem, które bardzo mi się spodobało, bo ta niespieszność obca jest naszej codzienności. Dawniej było tak, że jak ludzie przyjeżdżali do Zakopanego, to byli na wczasach, które trwały dwa tygodnie. A dzisiaj przyjeżdżają na dwa dni. I w te dwa dni chcą zrobić to, co ktoś inny mając na to dwa tygodnie czasu. Podczas takiego dłuższego pobytu ludzie mogli wpisać się w odpowiedni moment dobrej pogody, szli w góry, jak już nabrali dobrej kondycji i tak dalej. Teraz – bez przygotowania, bez kondycji, są dwa dni i trzeba to "zaliczyć". Jest widoczna różnica, profil turysty znacznie się zmienił, niestety. Ale tych romantyków też nie brakuje i ja nim jestem. Zawsze byłem wolny i zawsze się wzruszałem, a na piękny widok miałem łzy w oczach. Nie wstydźmy się tego, ale uczmy, bo to jest potrzebne. Jest potrzebna ta wrażliwość. Takie bycie wrażliwcem w górach, to fajna rzecz.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera