Przyszli po tatę do domu i zabrali. W milicji był brat mamy, mógł tatę ostrzec, nie ostrzegł i tatę wywieźli. Najpierw do Bytomia. Mama jeździła tam, próbowała się czegoś dowiedzieć, to raz usłyszała od strażnika, że jak nie przestanie przychodzić, to ją też zabiorą. A nie zabrali tylko dlatego, że najmłodszy brat miał dwa miesiące
– opowiada Irena Depta, córka Henryka Kiela, który jak wielu deportowanych do ZSRR wkrótce zmarł. Pani Irena miała wtedy dwa latka.
Tragedia Górnośląska w Wilkowyjach
Styczeń 1945 był straszny. Co rusz kogoś zabierano, czasem wprost z ulicy, bez możliwości pożegnania się z rodziną, która niejednokrotnie nie wiedziała, co się stało, dlaczego mąż czy syn nie wraca z pracy. – A bywało, że całą zmianę zabierano – mówił ks. Michał Macherzyński, proboszcz parafii MB Królowej Aniołów w Wilkowyjach.
Jana Bielasa zabrali z drogi. Szedł z Mąkołowca do Wilkowyj. Żołnierz radziecki poprosił go o ogień. Uszedł parę kroków, zawrócił i zabrał Bielasa, który dopiero co się ożenił.
Wywózki zdarzały się w całych Tychach, ale Wilkowyje ucierpiały najbardziej. Dr Wojciech Schaeffer ma 27 potwierdzonych deportacji. Zabierano nawet kobiety. Także matki. Ładowano na ciężarówkę z plandeką i w drogę. Ktoś wspomniał, że jedna z takich kobiet uchyliła tę plandekę i pomachała dzieciom na pożegnanie. Wtedy widziały ją po raz ostatni.
- Pierwsze wywózki odbyły się dwie godziny po wejściu Rosjan. W kronice szkoły wilkowyjskiej zapisano, że weszli 29 stycznia, ale widać pierwsi żołnierze dotarli wcześniej, bo pierwsze wywózki miały miejsce już z 27 na 28 stycznia 1945 r. – mówi dr Wojciech Schäffer.
Tragedia Gónośląska w Wilkowyjach
Najczęściej zachodził pod wskazany adres milicjant z biało-czerwoną opaską na ramieniu w towarzystwie dwóch z NKWD.
Zabrani najczęściej nie wracali, a ci, którym się udało wrócić, wcale nie mieli lekko. Wracali często latem, to ich jeszcze wykorzystywano przy żniwach i do domu docierali dopiero we wrześniu. wielu wtrącano do więzienia, po czym wysyłano na jakieś jeszcze przymusowe roboty.
Teofil Barchański od razu trafił do szpitala, a i tak poszli po niego milicjanci, żeby go zabrać do więzienia. I tak by się stało, gdyby nie lekarz, który ich prawie wyrzucił za to, że chcą wtrącić do więzienia człowieka w tak ciężkim stanie.
- Antoniego Kanię rodzina nie poznała, kiedy z dworca przywieziono go na sankach. Dopiero podczas kąpieli zauważono charakterystyczną bliznę na nodze… - opowiadał dr Schäffer.
To, co się działo wówczas określa się mianem tragedii górnośląskiej.
Czasem się ona jednak myli z innymi dramatami, których nie brakowało w tamtym czasie. Były przecież wywózki na Sybir rodzin z Kresów II RP, były różne aresztowania, ale to nie ma nic wspólnego z wywózkami na roboty do ZSRR w styczniu 1945 r.
– podkreśla historyk.
Tragedia Gónośląska w Wilkowyjach. Krzyż na nowym skwerze
W 70. rocznicę tamtych wydarzeń Wilkowyje obchodzą rok 2015 jako Rok Tragedii Górnośląskiej na swoim terenie. W niedzielę, 8 marca, ks. proboszcz Michał Macherzyński odprawił mszę w intencji deportowanych członków rodzin swojej parafii. Każdemu u stóp ołtarza zapalono znicz. Wszystkie ułożono na kształt torów – logo nowo otwartego Centrum Tragedii Górnośląskiej w Radzionkowie. Potem każda rodzina zabrała jeden znicz i poniosła na skwer u zbiegu ulic Wilczej i Szkolnej, gdzie ustawiono krzyż z przypiętymi szarfami, na których zostały wypisane nazwiska. Pod nim ustawiono znicze tak samo, jak stały w kościele.
Tragedia Gónośląskie. Dlaczego wywozili do ZSRR?
Tragedia Górnośląska, jak powiedział Jan Gąsior, była efektem ustaleń jałtajskich, gdzie zgodzono się, by z terenów dawnych Niemiec skierować do Rosji ludność cywilną i wykorzystać ją do odbudowy Związku Radzieckiego. Miała to być reparacja szkód, jakich ZSRR doznał ze strony Niemiec podczas wojny. – Zgodzono się na 190 tys. osób, Stalin samowolnie zabrał ok. 90 tysięcy dodatkowo, a mówi się nawet o 300 tys. deportowanych do ZSRR na roboty – tłumaczy Jan Gąsior. – Nikt się nie przejmował, że przez 20 lat po zakończeniu I wojny światowej nasza część Śląska należała do Polski. Potraktowano ją jako dawną część Niemiec.
Wilkowyjanie trafiali w trzy miejsca: do Kandałakszy, obecnego Doniecka oraz Krasnowodzka, na pustynię Kara-kum. W Kandałakszy powstawały trzy elektrownie, dwie wybudowali ludzie z północnego Kaukazu, trzecią – Górnoślązacy. Ci, którzy tam zginęli mają zbiorową mogiłę na tamtejszym cmentarzu. Ponoć istnieje szczegółowy wykaz nazwisk osób tam pochowanych. Najtrudniejszy był obóz w Krasnowodzku, który też dość szybko zlikwidowano, po roku, ale w tym czasie zginęło tam 50 proc. Polaków i 60 proc. Niemców.
*Waloryzacja rent i emerytur 2015 PODWYŻKA NIE DLA WSZYSTKICH JEDNAKOWA
*16-letni Wojtek z Piekar zmarł na lekcji WF. Szok w szkole ZDJĘCIA
*Zielony jęczmień na odchudzanie? Tak! To działa. Właśnie zielony jęczmień stosują gwiazdy TV
*Koncert Linkin Park w Rybniku POZNAJ SZCZEGÓŁY + BILETY
*Śląsk Plus - pierwsza rejestracja za darmo. Zobacz nowy interaktywny tygodnik o Śląsku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?