Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twaróg: Zabierzmy stolicy urzędy centralne, czyli kilka słów o pomyśle rządu PiS. Zapraszam do dyskusji

Marek Twaróg
Katowice - serce aglomeracji - mogą liczyć na jakiś urząd centralny? Mają na razie tylko Wyższy Urząd Górniczy
Katowice - serce aglomeracji - mogą liczyć na jakiś urząd centralny? Mają na razie tylko Wyższy Urząd Górniczy Droneland/Szymon Łukasik
Idea stojąca za „planem deglomeracji”, jaki już w połowie stycznia ma przedstawić rząd, jest słuszna. Wielokrotnie na tych łamach wspieraliśmy mniejsze miasta, które upominały się o to, by decentralizować strukturę administracyjną państwa, by wyprowadzać instytucje państwa z Warszawy, by nie kumulować siedzib wszystkich urzędów centralnych w stolicy. Być może więc pierwszy raz zgodzę się z wicepremierem Jarosławem Gowinem, na którego plan niecierpliwie czekam. I gdy tak czekam - nabieram wątpliwości.

Pomysł jest prosty jak drut: nie wszystkie instytucje centralne muszą być w Warszawie, ich siedziby lub ważne części mogą być w mniejszych niż stolica miastach. Mniejszych, ale wcale nie nieważnych. Agencja zarządzająca funduszami dla rolnictwa może być w Częstochowie, Białymstoku lub małej Ostrołęce.

Zakład Ubezpieczeń Społecznych może działać w Gorzowie lub Radomiu, Narodowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych - w Bydgoszczy, Trybunał Konstytucyjny - w Piotrkowie Trybunalskim, a Instytut Pamięci Narodowej - w Lublinie lub Łodzi. Nie ma żadnego powodu, by Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej istniało w Warszawie, a nie w Gdańsku czy Szczecinie, podobnie jak Ministerstwo Środowiska, które bliżej prawdziwych problemów byłoby na Śląsku czy w Krakowie, a nie w stolicy.

Niektóre kraje zjednoczonej Europy ideę deglomeracji biorą sobie do serca i ją rozumieją, choć - powiedzmy szczerze - nie wszędzie proces ten idzie jak po maśle. W Niemczech kiedyś poszło gładko. Najjaskrawszym przykładem jest wielokrotnie przywoływany Federalny Trybunał Konstytucyjny z siedzibą w Karlsruhe, mieście dość nieważnym na tle innych niemieckich aglomeracji, zaledwie 300-tysięcznym (choć dla nas bardzo ciekawym z powodu wieloletniej migracji ludzi ze Śląska). Ale przecież Federalna Policja Kryminalna Niemiec ma główną siedzibę w Wiesbaden, a jej administracja działa też w Berlinie, Bonn i Meckenheim.

W Wiesbaden pracuje również Federalny Urząd Statystyczny, natomiast Federalny Sąd Pracy ma główną siedzibę w Erfurcie. Niemieckich przykładów decentralizacji administracji jest więcej, ale może warto spojrzeć też na sąsiadów z południa. Czeski Trybunał Konstytucyjny nie pracuje w Pradze, ale w drugim najważniejszym czeskim mieście - w Brnie. Na Słowacji Sądu Konstytucyjnego też próżno szukać w Bratysławie - siedzibę ma w Koszycach, mieście 200-tysięcznym. Owszem, w Niemczech raz na jakiś czas podważa się takie rozczłonkowanie administracji, przypuszcza się bowiem, że skoncentrowanie urzędów w stolicy mogłoby ograniczyć biurokrację. W powszechnej opinii przeważają jednak zalety takiego rozwiązania. Jakie?

Czy jest o co kruszyć kopie?

Po co w ogóle deglomeracja? Czy naprawdę jest o co walczyć? Wyprowadzanie urzędów z Warszawy może mniejsze miasta wzmocnić wizerunkowo. Ten argument jest niewątpliwie ważny wszędzie tam, gdzie czkawką odbija się (słuszna skądinąd) reforma administracyjna z 1999 roku. Mniejsze ośrodki są dziś symbolem zastoju. Pisze się o nich zarówno reportaże, jak i rozprawy naukowe, a wspólnym mianownikiem tych prac jest załamywanie rąk nad marazmem.

Każde miasto ma inną sytuację, bez wątpienia jednak Ostrołęka, Ciechanów, Koszalin, Jelenia Góra, Przemyśl (byłe wojewódzkie) czy też Grudziądz lub Starachowice, chcąc nie chcąc, stały się symbolem pułapki, w jaką wpadły tak zwane średnie miasta. Średnie miasta, które dotyka depopulacja, rozkład elit, starzenie się społeczeństwa. To z dawnych miast wojewódzkich najczęściej słychać apele o refleksje nad podziałem administracyjnym kraju.

Niektórzy w Częstochowie lub Koszalinie wciąż żyją mrzonkami o województwie - i niezmiennie przez kolejną władzę odsyłani są z kwitkiem. Bo gdy było województwo, były urzędy, były elity, były interesy i był prestiż, a teraz wszystko zabrały Katowice lub Szczecin - takie padają argumenty. Starachowice, Jędrzejów, Prudnik czy Sanok wysuwają z kolei argumenty biznesowe. Firmy upadły wraz z popeerelowską transformacją lub restrukturyzacją przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Kto dziś chce tam inwestować, skoro lepszą infrastrukturę mają Lublin, Kielce czy Opole?

Lokowanie urzędów poza Warszawą i przenoszenie ich do mniejszych ośrodków nie załatwi problemów biznesowych, choć zapewne sprowadziłoby do tych miast, w ślad za siedzibą urzędu, trochę powiązanych instytucji lub firm. Ale wizerunek - tak. Bez wątpienia deglomeracja pomogłaby kilku miastom wzmocnić markę. Pomogłaby wzmocnić miejskie elity (eksperci, instytuty, kancelarie), pomogłaby odbudować dumę z miasta. A za wizerunkiem może pójść tak zwany impuls demograficzny. Niezbędny dzisiaj dla wyludniających się miast. Jeśli impuls demograficzny zadziała, urośnie rynek pracy. Owszem, świat nie jest taki prosty, ale pewne mechanizmy są do przewidzenia.

Ważne argumenty płyną też z drugiej strony tego procesu - ze stolicy, z samej scentralizowanej dzisiaj administracji. Pierwszy: ceny nieruchomości są w Warszawie wysokie - wiadomo. Na prowincji byłyby wielokrotnie niższe. Drugi: w stolicy brakuje ekspertów, chcących pracować dla administracji publicznej za pensje, które im ona oferuje. Wiadomo - korporacje dają specjalistom dwa razy tyle. Na prowincji wyszukać dobrego urzędnika byłoby łatwiej, a i płacić można by mu mniej. A nawet trzeci: bo ceny delegacji do stolicy (dojazdy, hotele) dla pracowników z kraju to duże koszty - też wiadomo. A przecież szkolenia, spotkania, zebrania trzeba organizować. Na prowincji byłoby taniej, a może i wygodniej.

Wątpliwości trzy

Na pierwszy rzut oka wszystko gra. Nic tylko ową deglomerację realizować. Lecz są wątpliwości. Pierwsza wątpliwość. To właśnie obawy o wzrost biurokracji - wyżej wspomniałem, że w Niemczech co jakiś czas słychać taką dyskusję. Czy rzeczywiście da się jeden do jednego przenieść przykładowy Trybunał Konstytucyjny z Warszawy do - niech będzie - Piotrkowa? Czy obecne 140 etatów w TK po prostu przeniesie się w Łódzkie, czy też piotrkowska siedziba będzie miała i tak filię w Warszawie, a zatrudnienie będzie musiało wzrosnąć? Dziś brzmi to jak science fiction (a może bardziej political fiction), ale to w pigułce problem, przed którym stanęłaby zdeglomerowana przez Gowina administracja.

Druga wątpliwość. Planu wicepremiera dziś jeszcze nie znamy w szczegółach, ale jest właściwie jasne, że chodzi o miasta średnie, a nie inne pozawarszawskie aglomeracje: śląską, trójmiejską czy też wrocławską lub krakowską. Tymczasem to metropolie są dziś siłą napędową gospodarek, zarówno biznesu, jak i nauki, o kulturze nie wspominając. Jeśli PiS w ogóle pominie aglomeracje, zrobi błąd.

Trzecia wątpliwość. Rozdania polityczne. Gdybym sprowadził to do anegdoty, mógłbym wytypować miasta, gdzie rząd będzie chciał ulokować urzędy centralne: będzie to pewnie Zamość, Chełm albo Otwock. Bodajże tam po ostatnich wyborach samorządowych rządzą kandydaci PiS-u. No i - uwaga - Katowice, żeby też coś dostało się metropoliom (choć i teraz coś mają - Wyższy Urząd Górniczy). Marcin Krupa nie był co prawda kandydatem PiS-u, jak pamiętamy, ale startował z jego poparciem. Takie „nagrody” dla samorządowców bliskich partii - zamiast rozsądnych analiz poprzedzających wybór nowego miejsca dla urzędu centralnego - to prosta droga do dewastacji całego planu.

Mielizna najgłębsza

I tak dochodzimy do wątpliwości najpoważniejszej. Oto PiS przegrał w miastach wybory samorządowe, jak wiemy. Nie najgorzej poszło w sejmikach wojewódzkich, ale słabo w miastach. Przed nami kolejne wybory - parlamentarne. Partia Kaczyńskiego musi wzmocnić się w miastach. Mieszkańcy zapomnianego Ciechanowa czy Ostrowca, a może niedocenianych Piotrkowa, Jeleniej Góry lub Bielska-Białej, mogą po takich zapowiedziach spojrzeć na PiS życzliwiej. Plan Gowina może być jedynie marketingowym wybiegiem. Mydleniem oczu. Podobnie jak mydleniem oczu były przedwyborcze obiecanki PiS-u dotyczące utworzenia województwa częstochowskiego czy środkowopomorskiego.

To oczywiście nie jest patent PiS-u. PO też w wyborach obiecywało metropolię dla Śląska i Zagłębia (być może pamiętają Państwo naszą akcję), a zeszło pięć lat i... w końcu zrobił to PiS. Dekoncentrację administracji publicznej mają też w programie Kukiz’15, Bezpartyjni Samorządowcy oraz Robert Biedroń. A jak to wygląda w praktyce? Wygląda tak, jak w przypadku Polskiej Agencji Kosmicznej, która - utworzona w Gdańsku w 2014 roku - przenosi się właśnie decyzją rządu PiS-u do Warszawy. Tyle tej deglomeracji.

Ważny temat kampanii

Gdyby jednak przyjąć, że za planem deglomeracyjnym Gowina stoi coś więcej niż przedwyborczy PR - świetnie. O głębokości zmian, zagrożeniach dla tego procesu, a przede wszystkim o szansach, trzeba rozmawiać. Interior we własnym, dobrze pojętym interesie, powinien pilnować realizacji programu i surowo rozliczać rząd.

Jarosław Gowin ma zaprezentować plan już 13 stycznia na kongresie partii Porozumienie w Krakowie. Być może będzie to jeden z ważniejszych tematów kampanii przed tegorocznymi wyborami parlamentarnymi.

Zapraszam Państwa do dyskusji. Za tydzień Marcin Zasada zastanowi się nad genem decentralizacji na naszym poletku - w śląsko-zagłębiowskiej aglomeracji. Chyba genem wadliwym, niestety.

Czytaj też: Wmocnienie wizerunku Katowic. Krupa o deglomeracji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Twaróg: Zabierzmy stolicy urzędy centralne, czyli kilka słów o pomyśle rządu PiS. Zapraszam do dyskusji - Dziennik Zachodni