Tysiące kilometrów wojennej tułaczki, by wrócić do Polski

Artykuł sponsorowany Senior Residence Placówka Świadcząca Całodobową Opiekę - Oddział Fundacji Laurentius
Niezwykła i niewiarygodna historia Ireny Bartkowiak-Drobek, która wywieziona z rodziną na Sybir poprzez południową Azję i Afrykę wróciła do Polski.

11 listopada 1918 roku reprezentujący ententę francuski marszałek Ferdinand Foch podpisuje w wagonie kolejowym pod Compiègne rozejm z Cesarstwem Niemieckim, którego następstwem jest ratyfikowany rok później Traktat Wersalski. W owym czasie jeszcze nikt nie wiedział, że zakończona wówczas Wielka Wojna będzie preludium do wydarzeń, które w 1939 roku, po 20 latach pokoju wstrząsną całym światem.

Podpisanie Traktatu Wersalskiego definitywnie rozstrzygającego działania zbrojne prowadzone od 1914 roku nie zakończyło jednak konfliktów w Europie Środkowowschodniej, gdzie Polska jeszcze do 1921 roku ustalała przebieg swoich granic drogą dyplomatyczną i wojskową. Na odzyskanych terenach m.in. Kresów Wschodnich osiedlali się polscy osadnicy cywilni oraz wojskowi, wśród których znalazła się rodzina Bartkowiaków.

Bartkowiakowie zamieszkali we wsi Pełcza w gminie Werba, powiecie dubieńskim, województwie wołyńskim, gdzie, żyjąc w zgodzie z pozostałymi na tym terenie mieszkańcami Ukrainy, prowadzili gospodarstwo rolne. Tutaj według informacji archiwalnych na świat przyszła czwórka ich dzieci – córki Janina, Irena i Teresa oraz syn Alojz.

W efekcie agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku województwo wołyńskie znalazło się w granicach Związku Radzieckiego. Znający patriotyczną przeszłość polskich mieszkańców tego regionu Sowieci rozpoczęli w nocy z 9 na 10 lutego 1940 roku akcję masowych wywózek nieświadomych niczego Polaków na Sybir. Jej głównym celem stali się osadnicy wojskowi i cywilni oraz pracownicy służb ochrony lasów wraz z rodzinami. W sumie do 115 osiedli w 21 republikach, krajach i obwodach Związku Sowieckiego przesiedlono 140 tysięcy osób.

Urodzona w 1930 roku pani Irena Bartkowiak-Drobek pamięta, że 10 lutego 1940 jak każdego dnia udała się do szkoły, choć po drodze dało się zauważyć pierwsze oznaki popłochu wśród rodzin, które zmuszano od szybkiego opuszczenia swoich majątków. Przychylni Polakom Ukraińcy już wcześniej ostrzegali ich o planowanych wywózkach, ale oni niezbyt chcieli wierzyć tym informacjom. Mimo tego dzięki ukraińskiej pomocy nie dochodziło do masakr ludności napływowej, które wielokrotnie mogły się wydarzyć z uwagi na nieznajomość języka rosyjskiego i wynikające z tego niedomówienia.

Zebrany naprędce dobytek rodzina Bartkowiaków zapakowała na parę sań, którymi dotarli z Pełczy do stacji kolejowej w Werbie. Pani Irena wspomina, że jej mamę cieszyło zrobione wcześniej świniobicie, dzięki czemu rodzina była zabezpieczona żywnościowo przynajmniej na czas najbliższej podróży. Zebrane w Werbie rodziny rozlokowano w bydlęcych wagonach, kierując się jednak ostatkami empatii i nie pozwalając na rozdzielanie zgromadzonych na stacji kolejowej rodzin. Mimo tego podróż na niewielkiej przestrzeni wagonu nie miała prawa należeć do komfortowych - powszechny był tłok, ścisk i chłód, a za toaletę służyła dziura pośrodku wagonu, którą prowizorycznie oddzielono szmatami od ciekawskich spojrzeń, by zachować, chociażby pozory intymności.

Jadący w nieznanym kierunku transport zatrzymywał się co jakiś czas, by pojedynczy członkowie rodzin mogli wyjść na zewnątrz nabrać wody do wiader, podczas gdy kolejarze przepinali wagony lub prowadzili drobne prace konserwatorskie. Po wielodniowej, męczącej podróży skład z Werby dotarł do miasta Kotłas pełniącego od 1939 roku funkcję centrum przesiadkowego dla zesłańców, którzy następnie okolicznymi rzekami bądź na piechotę docierali do docelowych obozów pracy w tajdze. Jedną z ofiar kotłasowych łagrów był Eugeniusz Bodo, przedwojenna gwiazda polskiego kina.

Rodzina Bartkowiaków po kolejnych dniach podróży dotarła do obozu Talec, którym dowodził radziecki wojskowy Romanow. Obóz Talec 1 przeznaczony był dla Białorusinów, a Talec 2 stał się polską ostoją. Pani Irena wspomina Romanowa jako dobrego, empatycznego człowieka, który nie pozwalał na stosowanie kar czy przemocy. To właśnie dzięki jego interwencji po wypadku w pracy jej starsza siostra otrzymała pomoc medyczną, ratując dzięki temu ranną dłoń od amputacji. Powszechnym obozowym daniem była zupa rybna, która początkowo odrzucana przez wysiedleńców z czasem stała się największym dostępnym rarytasem.

W obozie Talec 2 doszło do podziału rodzin - kobiety zostały, by pracować na miejscu, a mężczyźni ruszyli do oddalonego o 75 kilometrów od obozu karczowiska. Właśnie wtedy pani Irena po raz ostatni widziała swojego ojca, który zmarł wycieńczony ciężką pracą. Z relacji jednego z wysiedlonych wynika, iż odszedł w spokoju w trakcie snu, a jego śmierć zauważono dopiero rano, kiedy nie stawił się na zbiórce. W opinii sowieckich lekarzy, którzy dokonali sekcji, przyczyną śmierci był zawał.

W czerwcu 1941 roku Trzecia Rzesza rozpoczęła operację Barbarossa, uderzając na Związek Radziecki na całej linii granicznej. Konsekwencją tych wydarzeń jest zmiana sojuszów politycznych, która doprowadza do utworzenia Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR pod dowództwem osadzonego dotychczas w więzieniu NKWD na Łubiance gen. Władysława Andersa. W efekcie zmienia się również stosunek Sowietów do wysiedlonych i uwięzionych Polaków.

Pozostała przy życiu rodzina Bartkowiaków wyrusza w długą i wycieńczającą podróż z tajgi, by przez tereny dzisiejszego Kazachstanu i Uzbekistanu dotrzeć do Azerbejdżanu. Pani Irena w swojej opowieści zwraca uwagę na niezłomną postawę swojej mamy, która dzień w dzień pokonywała podwójny dystans, najpierw odprowadzając dzieci do kolejnego noclegu, a następnie wraz ze starszą siostrą wracając się po pozostawiony bagaż. Bartkowiakowie zdobywali dach nad głową i pożywienie oddając gospodarzom swoje ubrania oraz wykonując prace dorywcze, wśród których było m.in. zbieranie bawełny.

Na fali powołań do Armii Andersa dokonał się podział rodzin - mężczyźni wyruszyli na front działań wojennych, by dotrzeć m.in. pod Monte Cassino, a kobiety z dziećmi trafiły do obozów przejściowych, gdzie miały bezpiecznie doczekać końca II wojny światowej. Rodzina pani Ireny mając tylko to, co ubrane na sobie dotarła na pokładzie angielskiego statku do Dar es-Salaam w Tanzanii, skąd następnie ubrani w nowe rzeczy i obowiązkowe korkowe hełmy zostali przewiezieni do Kondoa.

Kondoa była osiedlem 24 ulepionych z błota baraków, których dachy pokryto potężnymi liśćmi bananowca, a zamiast okien stosowano opuszczane okiennice. W każdym z baraków schronienie mogło znaleźć do 20 osób.

Obozem Kondoa na terenie Tanganiki zarządzali Anglicy. Na jego terenie zamieszkiwało łącznie około 400 osób, wśród których prócz przesiedleńców z Polski byli również włoscy misjonarze Ojcowie Pasjoniści, zakonnice, wspomagający codzienne prace autochtoni oraz opiekujący się zdrowiem wszystkich mieszkańców polski lekarz żydowskiego pochodzenia dr Zamenhoff wraz z małżonką. Proboszczem parafii Kondoa został włoski misjonarz Benedetto Barbaranelli, który dla właściwego pełnienia posługi nauczył się języka polskiego. Na terenie obozu zorganizowano drużyny harcerskie i zuchowe, zespół hafciarski i kółko teatralne. Mieszkańcami Kondoa była również para strusiów.

W trakcie pobytu w Afryce pani Irena kształciła się, chodząc do szkoły - najpierw powszechnej w Kondoa prowadzonej przez nauczycielki matematyki i polskiego, a następnie do szkoły średniej w Tengerze, gdzie mieścił się internat. Na potrzeby obozu dr Zamenhoff zorganizował kurs pielęgniarski dla starszych dziewcząt. Po jego ukończeniu dziewczęta pomagały w obozie zwalczać choroby tropikalne oraz te nabyte w trakcie podróży do Kondoa.

Po zakończeniu II wojny światowej zarządzający obozem Anglicy świadomi obecnego podziału świata namawiali zamieszkałych w obozie Polaków na emigrację do Kanady lub Australii. Mimo ich agitacji rodzina Bartkowiaków podjęła decyzję o powrocie do Polski. Pani Irena wraz z rodziną wypłynęła z portu w Mombasie, a następnie drogą lądową dotarła do Chełmna w Polsce.

Po powrocie do ojczyzny pani Irena odczuła nieufność, jaką migrantów darzyły komunistyczne władze. Aby móc spokojnie pracować, musiała napisać od nowa swój życiorys, w którym informację o wywózce na Sybir nakazano jej zmienić na komunikat mówiący, iż w wyniku działań wojennych znalazła się na terenie Rosji. Już wcześniej w trakcie jednego z przystanków w drodze do Afryki kazano pozbyć się podróżnym wszystkich dokumentów i świadectw, które mogłyby sugerować ich pobyt na terenie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Pani Irena Bartkowiak-Drobek na co dzień jest pensjonariuszką Senior Residence, Domu opieki dla osób starszych w Katowicach-Kostuchnie.

Senior Residence
Placówka Świadcząca Całodobową Opiekę
ul. Zabłockiego 26
40-750 Katowice
32 35 35 840

Tysiące kilometrów wojennej tułaczki, by wrócić do Polski
Tysiące kilometrów wojennej tułaczki, by wrócić do Polski

Senior Residence
Dom Pomocy Społecznej
ul. Pijarska 4

40-750 Katowice
32 35 35 840
www.senior-residence.pl
e-mail: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!