Ten wniosek radnego mimowolnie wpisuje się jednak w ogólnopolską tendencję: izby wytrzeźwień mają być zastąpione przez placówki, których wachlarz będzie bardziej zróżnicowany.
W Tychach poszło o pieniądze. 11 marca dyrektor izby wytrzeźwień, Alicja Kazimierska, zawiadomiła prezydenta miasta, Andrzeja Dziubę, o utracie przez placówkę płynności finansowej. 10 marca na koncie izby było tylko 1026 zł, a zobowiązania wynosiły 10 tys. 195 zł. Pojawiło się widmo niewypłacenia personelowi wypłaty za marzec.
- Pani Kazimierska nie potrafi dobrze ściągać należności za pobyt w izbie. W sumie uzbierało się już tego 4 mln zł (w okresie 10 lat, taki czas ściągalności przewidują przepisy skarbowe - red.) - mówi Podmokły. Przyznaje, że zastanawia się, jak to możliwe, by placówka, w której dobowy pobyt kosztuje tyle co w dobrym hotelu, 250 zł, borykała się z kłopotami finansowymi.
Zdaniem Alicji Kazimierskiej kłopoty izby to efekt obcięcia przez miasto dotacji na rok 2009 o 30 tys. zł. Stało się to podczas uchwalania przez radnych ostatecznego kształtu budżetu miasta.
Izba zarabia na utrzymanie 57 procent. Resztę dokłada miasto
- Nie jesteśmy fabryką, która ma przynosić dochody. Mamy służyć ludziom w dochodzeniu do trzeźwości - mówi. Według niej dochody wypracowywane przez izbę plasują ją pod tym względem w czołówce krajowej.
Sama izba zarabia na swoje utrzymanie w 57 proc. Resztę dokłada miasto na podstawie planu finansowego, opracowanego w izbie. Dotacja na rok 2009 miała wynosić 653 tys. zł, a wyniesie 623 tys. - Na razie, aby zapłacić należności, przesunęliśmy pieniądze, które planowaliśmy wydać w innym czasie. Jeśli nic się nie zmieni, pod koniec roku ich zabraknie - mówi Alicja Kazimierska, argumentując, że ściągalność opłat za pobyt w izbie jest wysoka i wynosi w ostatnich dwóch latach 44-45 proc. - Zajmują się tym dwie osoby. Gdy chciałam zatrudnić trzecią, urząd miasta się nie zgodził - twierdzi.
Mieczysław Podmokły, mówiąc o debacie o izbie, zwraca uwagę także na sprawę wolności obywatelskich. To miejsce, gdzie ludzie są przetrzymywani bez ich zgody, a jego rodowód sięga ponurych czasów tworzenia się PRL. Dlatego należy zastanowić się na możliwością innych rozwiązań, np. trzeźwienia w placówkach służby zdrowia.
Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Warszawie, dobrze ocenia efekty finansowe działalności tyskiej izby wytrzeźwień, ale nie pozostawia złudzeń:
- Izby wytrzeźwień to magazyny do przechowywania ludzi - mówi obrazowo. - Musimy jako kraj przyjąć cywilizowane rozwiązania.
Trwa właśnie opracowywanie ustawy, która opiekę nad ludźmi nietrzeźwymi rozpisze na kilka instytucji.
- Tak jak alkoholizm jest chorobą, tak jego nadmierne spożycie jest zatruciem - mówi Brzózka. - Pacjentowi należy się odtrucie w szpitalu. Inna rzecz, że już teraz są możliwości, aby za zaopatrzenie medyczne osoby nietrzeźwej szpital pobierał od niej pieniądze.
Placówki służby zdrowia zajmowałyby się nietrzeźwymi, którym ten stan zdarza się incydentalnie. Osoby notorycznie pijące, którym alkohol zrujnował życie, także materialnie, trafiałyby do miejsc trzeźwienia, np. przy noclegowniach, gdzie przebywając dłużej miałyby szanse na skuteczną pracę z psychologiem. A ludzie, którzy po pijanemu łamią prawo, w tym awanturnicy, trzeźwieliby w wyznaczonych miejscach na policji. Oczywiście, wszędzie mają mieć zapewnioną fachową pomoc.
- Popieramy likwidację izb - mówi Brzózka. I podaje przykłady miast, które się z ich prowadzenia wycofują: Gdańsk, Poznań, Lublin, Warszawa.
W Tychach pierwszym efektem zamieszania wokół izby jest zapewnienie, że raport z jej pracy będzie przedstawiany nie tylko na komisji oświaty i spraw społecznych, ale także na komisji finansów. Debata dopiero się zacznie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?