Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W kopalni w Dąbrowie Górniczej było jak w Chile [AUDIO]

Maria Zawała
Uratowany górnik z kopalni Generał Zawadzki (zdjęcie z www.dabrowa.pl)
Uratowany górnik z kopalni Generał Zawadzki (zdjęcie z www.dabrowa.pl) Śl. Inst. Naukowy w Katowicach (1976)
41 lat temu 24 lipca 1969 roku w Polsce wydarzyła się katastrofa górnicza podobna do tej, jaką widzieliśmy w Chile. W kop. gen Zawadzki w Dąbrowie Górniczej do wyrobisk przedostało się 90 tys. m3 wody i mułu z osadnika "Jadwiga II". Pod ziemią uwięzionych zostało 89 górników.

Akcja ratunkowa powiodła się, zginęła jedna osoba, reszta została uwolniona. Co ważne, by dotrzeć do zasypanych, pierwotnie wiercono otwory podobne do tych, które widzieliśmy w Chile i za pomocą takich samych cygar planowano ich wydostać spod ziemi. Jednak w efekcie górników uratowano zupełnie inną metodą. Opowiedział mi o tym szef ratowników w kop. Zawadzki, który kierował akcją pod ziemią inż. Adrian Jasiak

Inż. Adrian Jasiak:

24 lipca 1969 roku godz. 10 45. dostaliśmy sygnał o wdarciu się wody do kopalni. Tyle co wyjechałem z dołu po sprawdzeniu sytuacji, mieliśmy wcześniej informację o przecieku, nie wyglądało groźnie. Kiedy wyjechałem brudny na górę dostałem informację, że mam natychmiast stawić się u dyrektora. Woda gruchnęła z całą siłą. Szła w kierunku oddziału 3, tam gdzie wydobywano węgiel.

Kopalnia Zawadzki miała wówczas jedną z pierwszych w Polsce centralnych dyspozytorni, gdzie był centralny system uruchamiania alarmu i kierowania powietrzem. Wszędzie na dole były zainstalowane systemy alarmowe. i urządzenia głośnomówiące. Wkrótce woda zalała kopalnię, ale urządzenia zadziałały i ludzie dowiedzieli się o zagrożeniu i osoby dozoru natychmiast zgromadziły na dole wokół siebie ludzi i poszli w wyższe miejsca, przewidując gdzie ta woda poleci. W ten sposób natychmiast uruchomiono akcję ratowniczą i rozpoczęła się ewakuacja ludzi z dołu.

Na dole mieliśmy wtedy rano 1500 osób. Rozpoczęło się wielkie liczenie i sprawdzanie, kto wyjechał. Nawet do domów jeździliśmy sprawdzać.
Okazało się, że brakowało 119 ludzi. taka była pierwsza informacja. Wiadomo, było, też, że odcięte były wszystkie możliwe drogi dotarcia do tych ludzi.

Pierwsza udana akcja ratunkowa była już o godz. 12, Sygnalista obsługujący maszynę wyciągową szybu Ciężkowski został na podszybiu uwieziony w pomieszczeniu sygnalisty. Woda przytkała mu drzwi. Ten człowiek miał 30 centymetrów wody do stropu i ta woda się podnosiła. Zdążył powiadomić o tym dyspozytora, zanim zalało telefon.

Poprowadziłem te akcję i go stamtąd wyciągnąłem. Cudem do niego dotarliśmy, zjechaliśmy w ostatniej chwili na dachu klatki. Woda się lała nam z mułem po łbach, ale jechaliśmy do chłopa. Udało się.

Potem sztab na kopalni z dowodzącym akcją dyrektorem zaczął planować akcję ratunkową. Eksperci ze wszystkich górniczych szkół i instytutów natychmiast zaczęli obliczenia. Ustalono 5 dróg dostania się do tych ludzi. Analizowaliśmy, którą będzie można dojść. Wkrótce sztab akcji ustalił, że część ludzi jednak wyjechała i pod ziemią jest 89 osób. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że jeden górnik nie żyje. Wszystkie drogi dojścia do nich były zawalone. Wiedzieliśmy, w którym regionie mogą być ludzie, ale nie wiedzieliśmy dokładnie, w którym miejscu.

Drugiego dnia na powierzchni wiercono kilka otworów jednocześnie. Musieliśmy przewiercić się do nich z góry. Walczyliśmy też o to, żeby oni mieli powietrze. Sztab ludzi opracowywał sposoby podania powietrza. Oprócz normalnych wentylatorów, można wtłoczyć sprężone powietrze rurociągami. Cała kopalnia była pokryta siecią rurociągów wodnych i powietrznych. Wodnych było wiele ze względu na zagrożenie pożarowe. I właśnie one zostały wykorzystane do wtłaczania sprężonego powietrza. Uruchomiliśmy sprężarki, podłączyliśmy i wtłaczaliśmy powietrze do tych rurociągów, wierząc, że którymś z nich powietrze do ludzi na dole dotrze i tak się stało.
Postanowiliśmy też wykorzystać przedwojenne wyrobisko, by przebić się nim na dół. Wskoczyli ratownicy, ale okazało się, że tą drogą dojścia nie było. W pewnym momencie dostaliśmy z dołu sygnał od Romka Wilka, który doszedł jak potem się okazało do telefonu i powiedział. "Tu Wilk, idzie za... " znaczy się zawał. I sygnał się urwał. Wiedzieliśmy jednak precyzyjniej gdzie oni są.

Na powierzchni nadal drążono otwory, by podawać powietrze oraz drążono otwory komunikacyjne. Liczyliśmy się z tym, będziemy tymi otworami wydobywać ludzi. Wierci się je, a następnie wkłada do nich takie kabiny w kształcie cygara, by wydobywać ludzi,. Mieliśmy takie cygaro.

Trzeciego dnia mieliśmy przewiercone 5 otworów. Premier Cyrankiewicz przyjechał i powiedział, jak będziecie potrzebowali wiercić otwór w jakimś miejscu, to burzcie każdy budynek jaki stanie na drodze. Myśleliśmy bowiem, że trzeba będzie rozburzyć dom handlowy centrum Dąbrowy Górniczej. Ostatni otwór wypadł jednak według obliczeń 4 metry koło tego domu.

Zakładaliśmy, że wyciągniemy tym cygarem górników. W to cygaro ja miałem wsiadać i zjechać rurą na dół i ewakuować ludzi, ale to się nie udało. Nie nawiązaliśmy bowiem z nimi łączności. Wilk i ratownicy, którzy też zostali na dole nie doszli do tego miejsca ponownie, bo brakło im tlenu. W tym czasie był spadek ciśnienia na powierzchni.

Akcja w tym miejscu zatrzymała, ale jednocześnie gdzie indziej nawiązaliśmy łączność z górnikami. Sztygar Kowalski rozkręcając rurociąg podsadzkowy uzyskał sygnał od odciętych Na pochylni 33 było 88 osób, jednego nie było, potem okazało się, że zginął.

W trzecim dniu wiedzieliśmy, że ludzie żyją, była łączność przez rurę. By podtrzymać ich organizmy w lepszej kondycji w piłeczkach pingpongowych przetaczano im witaminy. Dostarczaliśmy środki uspokajające. Niektórzy na dole wariowali. Sztygarzy dostali ode mnie polecenie, że jak trzeba to mają w mordę walić, bo to lepsze niżby sobie chłop krzywdę miał zrobić.
Ratownicy na dole i ludzie z dozoru zachowali się fantastycznie. Utrzymywali dyscyplinę. Na dole był nadsztygar Henryk Rak, kierownik oddziału Wiesław Błażejewski i Roman Wilk. Pilnowali, żeby górnicy nie palili papierosów, nie pobili się, a cuda tam robili. Majaczyli, historie życia opowiadali. Uciekali w ciemności. Każdego by szlag trafił od takiego siedzenia w ciemności, ale oni jako dozór musieli odpowiadać za ludzi i czuwać nad nimi. Ci ludzie inni wyszli z tej akcji niż pozostali, bo oni wiedzieli jaki ciężar na nich ciążył. Nie załamali się, bo mieli poczucie obowiązku i odpowiedzialności za ludzi. Wiedzieli też, że Jasiak, czyli ja, prowadzi akcję, a to znaczyło, że ja do nich dojdę choćby nie wiem co. Znali mnie.

W trzecim dniu, zanim do nich zjechałem, miałem awanturę na kopalni. Gierek i wszystkie możliwe partyjne osoby przyjechały, a ludzie się denerwowali, że akcja tak długo trwa, że żadnych wiadomości nie ma, kto żyje. Jak pojechali oficjele wyszedłem do nich, stanąłem i powiedziałem - "Przecież mnie znacie, mieszkam tu, gram z waszymi chłopami w piłkę, nie wyjadę z dołu, dopóki wam ostatniego chłopa nie wyciągnę" - i tłum się rozszedł.

Zjechałem na dół ponownie. Wybieraliśmy pod stropem piasek drążąc dziurę metr na metr saperkami pożyczonymi od wojska. Za tym co odkopał już się zasypywało. Kopano i obudowywano tunel o wymiarach metr na metr. Jeden ratownik za drugim tworzyli żywy taśmociąg, przy pomocy którego wydobywano na powierzchnię piasek z zamułki. Postęp prac to od 1 do 4 metrów na godzinę.

Potem weszliśmy w strefę zawału. Na szczęście piaskowiec mocno się trzymał. Poszliśmy szukać dziury. Wiedziałem, że mniej więcej jesteśmy nad nimi. Weszliśmy nad wyrobisko. Odcięci na dole usłyszeli nasz głos i zobaczyli światła przez szczelinę. Zaczęli krzyczeć. Wycofałem się pieronem, bo się wystraszyłem, że oni zaczną robić dziury od dołu, a tu trzeba było najpierw wszystko zabezpieczyć. 

Było strasznie niebezpiecznie. 350 metrów mieliśmy od nich do bezpiecznego miejsca. Nad potencjalnym otworem, którym mogli wyjść wisiał kamień grubości ponad metr, długości 50 metrów i szerokości 5 metrów, skośnie pochylony nad dziurą. Nad nim i pod nim była pustka. Jak by coś trąciło go, to masakra.

Mimo wszystko podjąłem decyzję, że pod tym kamieniem będziemy tych chłopów wyciągać. Każdy który wychodził wyciągany był z tej dziury przeze mnie osobiście i osobiście trzymany za głowę. Po to, żeby mi nie trącnął tego kamienia, żeby go nie ruszył.

Dociskałem im te łby do kolan, żeby nie dotknęli kamienia i ludzi wyprowadziłem.Akcja wyprowadzania trwała około 2,5 godziny. Do transportu na powierzchnię użyto kubłów, w których górnicy byli wyciągani szybem pomocniczym na powierzchnię.

Wysłuchała Maria Zawała

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo