Jedyną katolicką ostoją na tych wywczasach był mój dziadek Stanik, który dopiero co przeszedł na hutniczą emeryturę z szopienickiej cynkowni. Przez całe życie nigdy nie jeździł na żadne wczasy ("chopie, co to za luft, kerego niy widać ani niy czuć"), dopiero gdy urodził mu się pierworodny wnuk - czyli ja - dał się namówić na letnie wyjazdy w moim towarzystwie.
A kiedy wszedłem w lata szkolne, rodzice zaczęli rok w rok posyłać mnie na zakładowe kolonie. Nie cierpiałem tego obsesyjnie, po stokroć wolałem swoje Jaworze i życzliwą duszę dziadka u boku. Wszystko dlatego, że już na pierwszej kolonii w 1962 roku przeżyłem szok moralny, który dożywotnio zniechęcił mnie do tej instytucji. Wychowany w surowych, niemal purytańskich obyczajach, cierpiałem niepomiernie, gdy co sobota kazano nam się rozbierać i na golasa pędzono korytarzami do zbiorowej łaźni.
A jak jeszcze się okazało, że w niedzielę nie wolno chodzić do kościoła, podniosłem bunt i wymówiłem posłuszeństwo najpierw wychowawczyni a potem kierownikowi kolonii. Moją matkę wezwano do Komitetu Zakładowego PZPR na rozmowę ostrzegawczą, przyjechała potem mnie błagać, abym się podporządkował obowiązującym rygorom. Właściwie powinienem znaleźć się w kronikach bojowników z systemem komunistycznym, ale chyba nic z tego nie będzie. Po namowach matki uległem i podpisałem lojalkę. Not. KD
*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?