Nie na początku czerwca, a pod jego koniec. Nie we Wrocławiu, a w Warszawie. Sir Paul McCartney zawita do naszego kraju ku wielkiemu zadowoleniu swych miłośników (gdybyście na przykład słyszeli okrzyk radości Adama Drewnioka, basisty grupy Carrantuohill, prywatnie wiernego fana wszystkiego co związane z legendarnym The Beatles).
Ale jęk zawodu pewnie też się pojawił. W stolicy Dolnego Śląska. To ona według wstępnych zapowiedzi miała gościć ex-Beatlesa. We wrocławskich (i nie tylko) mediach co rusz pojawiały się kolejne informacje (z dobrze poinformowanych, choć nieoficjalnych źródeł), że prace nad sprowadzeniem muzyka idą w dobrym kierunku. Ponoć dogadane były już warunki, do ustalenia miała być tylko data...
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że prezydent Wrocławia jest największym pechowcem jeśli chodzi o włodarzy polskich miast, których zamiarem jest ściąganie światowych gwiazd muzyki.
Do Wrocławia miał już przyjechać Prince (był na gdyńskim Open'erze), miała być Madonna (dwa razy grała w Warszawie) czy zespół Bon Jovi (za 3 miesiące zagra w Gdańsku).
Miasto miało gościć w tym roku grupę Aerosmith (tu pechem podzieliło się w Rybnikiem, który też starał się o przyjazd Stevena Tylera i jego kolegów. Tyle, że muzycy zrezygnowali z europejskiej trasy). Potem okazało się, że Wrocław szykował się na Beyonce. Ale znakomitą artystkę "podprowadzili" organizatorzy Orange Warsaw Festival. I teraz jeszcze sir Paul...
Parafrazując mistrza Mickiewicza: "Wrocław już był w ogródku, już witał się z gąską..."
Prawie jak Chorzów. Już mieli stawiać dach na Stadionie Śląskim... Z tą różnicą, że my przegraliśmy z krokodylami.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?