Wakacje w PRL na wsi pod Czechowicami-Dziedzicami. "Zbierałam stonkę z ziemniaków na polu, a jak były żniwa to też pomagałam"
Sweter, który mam na sobie, zrobiła mi mama z ojcowskich skarpetek. Obok mnie 3-letni brat (zmarł 4 lata temu w Kanadzie) i 2-letni kuzyn (też już nie żyje). Dzień zaczynał się porannym pasieniem krowy, pięciu gęsi i niańczenia dzieci – wyniańczyłam co roku pięcioro. Poza tym godzinie pierwszej szłam do sklepu po chleb boso i czekało się aż go przywiozą.
Rozrywka niesamowita – cała dzieciarnia wiejska miała chwilę wytchnienia od roboty, której było sporo. Zbierałam stonkę z ziemniaków na polu, a jak były żniwa to też pomagałam – odnosić snopki od maszyny, a po skoszeniu zbóż na wsi o godzinie 16 zbierałam z babcią kłosy, które mi potem cepem wymłóciła i woreczek zboża wiozłam mamie do Bytomia.
Przy kopalni Dymitrow mieliśmy w ogródku 50 kur
Na Annę (imienimy przypadające na 26 lipca – przy. red.), bo tak miała babcia na imię, zjeżdżała się cała rodzina i świętowała przy harmoszce taty – było super. Było skromnie – wujek dwa razy poprawiał chałupę, bo nigdy nie było pieniędzy.
Za pasienie krowy uszyto mi zieloną sukienkę (po praniu nie do włożenia). Teraz, z perspektywy lat, wiem, że to były szczęśliwe lata. Po wakacjach, gdy pani w szkole pytała, co robiliśmy, to koledzy z 6 klasy „wycierali” ze śmiechu podłogę, gdy się dowiedzieli, co robiłam.
Ale tak tęskniłam za wsią, że z Bytomia (chociaż często tam jeździłam) przeprowadziłam się 4 km – obok mojej wsi
Wsiadam na rower i już tam jestem. Podczas wakacji w tamtych czasach nie było telewizora, pralni, ciocia prała wszystko ręcznie. Po dobrą wodę chodziłyśmy do sąsiada, nie było łazienki, codziennie myłam się w ceberku przy kranie. Jadłam z jednej miski ziemniaki, z drugiej mizerię. Gdy szłam z krową na koniec wsi, nikt mnie nie pytał, czy mam drugie śniadanie i picie. Ale było cudownie.
Krowę przyprowadził ruski żołnierz "na zabicie"
Historia tej krowy, o której piszę, wspominając wakacje w 1957 roku w Bronowie (wieś w gminie Czechowice-Dziedzice – przyp. red.), jest ciekawa. W styczniu, tuż po wojnie, przyprowadził ją ruski żołnierz – na zabicie. Ale krowa była cielna i nie można jej było zabić, więc rzeźnik przyprowadził ją do babci w nocy, a zabrał „pod nóż” jej starą krowę. Babcia w czasie wojny była wdową z ośmiorgiem dzieci.
PS. Dodam, że pracowałam w trzech kopalniach na sortowni: Rozbark, Centrum i Bobrek. Bez „Dziennika Zachodniego” nie wyobrażam sobie tygodnia. Ponieważ w dwóch moich sklepach nie ma już gazet, jako wierna Czytelniczka musiałam od lipca was sobie zaprenumerować.
Marta "Mandaryna" Wiśniewska o kobiecej solidarności
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?