Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Banach o Beksińskim. "Wciąż trzeba mówić i przekazywać wszystko, co się pamięta"

Magdalena Łabędzka
Zdzisław Beksiński i Wiesław Banach, ok. 2001 r.
Zdzisław Beksiński i Wiesław Banach, ok. 2001 r. fot. dzięki uprzejmości Wiesława Banacha
Wiesław Banach, historyk sztuki i dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku w latach 1990-2020, podzielił się z nami swoimi wspomnieniami związanymi ze Zdzisławem Beksińskim. Wystawę prac tego wyjątkowego artysty można oglądać obecnie w Tychach.

W jakich okolicznościach poznał pan Zdzisława Beksińskiego?
- O istnieniu Zdzisława Beksińskiego dowiedziałem się w grudniu 1972 roku. Byłem wtedy na pierwszym roku studiów i akurat przyjechałem do domu na przerwę świąteczną. Wyskoczyłem wtedy do muzeum i wśród zgromadzonych obrazów zauważyłem jeden - samotny, niepasujący do pozostałych. Podpisany był "Zdzisław Beksiński, Sanok". Pochodzę z Wielkopolski, ale dziewczynę miałem z Sanoka.

Po powrocie na studia zapytałem moją dziewczynę, czy zna takiego artystę. A ona z radością odpowiedziała, że tak. I oznajmiła, że jak przyjadę z nią do Sanoka, to go poznam.
Natomiast faktyczne nasze spotkanie nastąpiło latem 1973 roku. Przyjechałem wtedy do dziewczyny, do Sanoka i tak, jak ustaliliśmy, poszliśmy razem z jej rodzicami w odwiedziny do Beksińskich. Rodzice mojej żony, ówczesnej dziewczyny, byli artystami po ASP, stąd kontakt. W moim przyszłym wtedy teściu Zdzisław Beksiński miał spore oparcie od strony technologicznej.

Spotkanie ze Zdzisławem zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Stanąłem przed starym domem modrzewiowym, zbudowanym przez pradziadka Zdzisława. Przywitały nas rzeźby – główki, czaszki, które tworzyły swoistą atmosferę tamtego miejsca. Zdzisław Beksiński zaprosił nas do środka i zajęła się nami pani Zosia, żona malarza.

Główny pokój pełnił jednocześnie funkcję pracowni. Wciąż pamiętam obrazy, które tam wisiały. Część z nich stała oparta o ścianę. W pomieszczeniu unosił się zapach werniksu, a to wszystko dopełniała postać autora tych prac. I wszystkie te elementy komponowały się w jeden obraz, który zrobił na mnie takie wrażenie, że do dziś pamiętam każdy szczegół.

Jaki był Zdzisław Beksiński? Jak zapamiętał pan rozmowy z nim?
- Miał zwyczaj podpuszczania młodych ludzi. Tego pierwszego wieczoru, gdy byliśmy u Beksińskich z wizytą, rozpoczął dyskusję o Piotrze Michałowskim, jak to on źle malował konie! To była sympatyczna prowokacja młodych historyków sztuki. Natomiast nie dało się z nim rozmawiać o jego obrazach. Zdawał sobie sprawę ze swoich umiejętności i widział błędy w swoich obrazach, co oznaczało, według niego, że skoro ich nie poprawił to zwyczajnie nie potrafił i nie widział sensu roztrząsania tego.

Natomiast słuchanie komplementów i chwalenie jego malarstwa psuło mu smak i doprowadzało do stanu, w którym mógłby zamalować obraz! Ale to, że nie chciał rozmawiać o swoim malarstwie, nie znaczy, że nie doszukiwał się reakcji. Kiedyś przeczytałem w jego dziennikach: "Był dziś u mnie Banach. Bardzo długo oglądał pędzącego konia, może mu się podobał? Zostawię ten obraz dla muzeum".
Obserwował odbiorców swojej twórczości i zapamiętywał reakcje. Denerwowało go gadanie głupot o temacie obrazów, o ukrytych informacjach. Chciał, by zwrócono uwagę na konstrukcję, na sposób użycia światła.

Pamiętam, raz zadzwonił do mnie, bym przyjechał odebrać nowe obrazy. Był już wtedy znanym malarzem. Robiono z nim wywiady, sprzedawał swoje prace. I ten człowiek, mający już na koncie wystawy swoich obrazów, z taką niesamowitą skromnością, nie chcąc mi się narzucać prosi, abym sam zdecydował, które obrazy zabrać, bo może nie wszystkie będą się nadawać!

Jak odbiera pan prace Zdzisława Beksińskiego jako historyk sztuki?
- Wtedy, w latach 70-tych, podczas tego wieczoru przy stosownym świetle i z zapachem werniksu, siła rażenia chwili była olbrzymia. Natomiast samo malarstwo Zdzisława Beksińskiego od początku było mi obce. Estetyka grawitowała wtedy ku sztuce współczesnej, postimpresjonizmowi. Formę budowano na zasadzie barw oddziałujących na siebie. A tam zobaczyłem coś, co ma rozbudowaną historię. Obrazy przechodziły od monochromatycznych palet do mocnych i wyrazistych kontrastów. To było to co, wydawało się obce od tego, w czym się żyje.

Muszę przyznać, że jeszcze po latach, gdy już pracowałem w muzeum, należałem do najbardziej zażartych krytyków Zdzisława Beksińskiego. Mimo że uważałem go za genialnego artystę posiadającego niezwykłą biegłość rysunkową. Natomiast mój teść, którego malarstwo wyrastało z krakowskiego koloryzmu, nieustannie go bronił.

Otwarłem się na jego malarstwo w późnych latach 80. Wtedy zmienił trochę swój styl. To był szczyt jego sztuki. Śmiało mogę powiedzieć, że to są najlepsze obrazy, jakie sztuka polska XX wieku po sobie zostawiła.

Czy pamięta pan, jak reagowali inny odbiorcy? Mieszkańcy Sanoka, osoby postronne?
- Wydaje mi się, że sanoczanie nigdy nie zainteresowali się sztuką Zdzisława Beksińskiego pod kątem rozumienia jego malarstwa, natomiast jestem pewien, że odczuwali pewien rodzaj dumy, brzydko mówiąc, z posiadania znanego artysty, utalentowanego człowieka w swoim mieście. I nawet jeżeli w moim pokoleniu, czy nawet w pokoleniu Tomka Beksińskiego, niewiele osób interesowało malarstwo Zdzisława, to wydaje mi się, że te młodsze osoby doceniają jego dorobek. Bo jego malarstwo niesie za sobą jakąś tajemnicę związaną z lękiem. Pobudza wyobraźnię.

Jak zapamiętał pan ostatni czas życia Zdzisława Beksińskiego? Nie tylko z perspektywy bliskiej mu osoby, ale także z perspektywy dyrektora Muzeum w Sanoku?
- Pamiętam takie trudne i wzruszające spotkanie. Zatelefonował do mnie, z prośbą żebym przyjechał porozmawiać. Był już wtedy sam. To była rozmowa o jego dziedzictwie. O tym, że może umrzeć. Chciał przepisać na mnie swoje obrazy. Miał obawy, że jego obrazy będą gnić gdzieś w Polsce, w piwnicach muzealnych. Po długiej rozmowie wyperswadowałem mu to, i namówiłem aby swoją sztukę przepisał nie mnie, a Muzeum Historycznemu w Sanoku, bo może faktycznie, z czasem, ktoś mógłby, zmieniając wystawę, zamknąć jego prace gdzieś w archiwum.
Ale nie w Sanoku. Społeczność Sanoka na to nie pozwoli. Tu jego sztuka będzie chroniona. Pamiętam, jak powiedział: Panie Wiesławie, niech Pan sam zdecyduje, co ma po mnie zostać.

W 2005 roku odebrałem telefon od ówczesnego burmistrza który oznajmił, że ponoć Zdzisław Beksiński został zamordowany. Absurdalna informacja. Natychmiast wykręciłem numer do Warszawy, zastanawiając się nad wymówką, którą będę się musiał wykręcić, czemu dzwonię tak wcześnie, przekonany, że odbierze Beksiński. Telefon odebrał jego szwagier i potwierdził informację, która jeszcze chwilę temu wydawała się niedorzeczna.

Czasem to dobrze, kiedy nie ma się na nic czasu i wszystko trzeba zorganizować, bo zwyczajnie nikt inny tego nie zrobi. Było dużo pracy; likwidacja kont, telefonów, organizacja pogrzebu. Potem przyjechaliśmy do Warszawy dwiema ciężarówkami, aby zabezpieczyć, co się da i przewieźć do Sanoka.
To był dramatyczny widok. Taśmy policyjne na drzwiach, a wokół prokuratura i dziennikarze. Ale nie było czasu na żałobę. My musieliśmy sfotografować wszystko, co zostało i zrobić inwentaryzację. Pamiętam ten rwetes. Nie mogliśmy wtedy wyjść, bo przecież istniało podejrzenie, że coś wyniesiemy. Cały dzień to trwało.

Pamiętam, że na ceremonii pogrzebowej w Warszawie spodziewałem się dużo większej ilości osób ze środowiska artystycznego. Porównując do Sanoka, gdzie pożegnać Zdzisława Beksińskiego przybyły tłumy. Ludzie nie mieścili się wtedy na cmentarzu.
W pierwszą rocznicę śmierci organizowaliśmy wystawę w Gdańsku i te wspomnienia z Warszawy, te ostatnie rozmowy z nim, wciąż były zbyt żywe.

Jak pan ocenia? Czy otwarcie nowego skrzydła w sanockim Zamku było swoistym oddaniem czci Zdzisławowi Beksińskiemu?
- Tak, otwarcie skrzydła w 2012 roku było jak dopełnienie testamentu i oddanie Beksińskiemu czci. Pamiętam naszą ostatnią rozmowę telefoniczną przed jego śmiercią. Narzekał, że jego ówczesny marszand chciał zrobić jego galerię w Częstochowie. Że miasto było gotowe zapłacić 5 milionów złotych i było mu wstyd, jak odbiorą go mieszkańcy Częstochowy - jakiegoś malarza z Sanoka. Przecież z pewnością mieli własnych artystów! Trwał w swoim przekonaniu.

Poczuł rozluźnienie dopiero, gdy powiedziałem: Panie Zdzisławie, będziemy budować skrzydło na starym planie Zamku i tam będzie pana galeria. To był dla niego oddech. I to było spłacanie długu wdzięczności wobec pamięci i testamentu Zdzisława Beksińskiego. A nasza rozmowa to dalsza tego część, bo wciąż trzeba mówić i przekazywać wszystko, co się pamięta.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera