Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech L. oskarżony o mordowanie kotów będzie sądzony za zamkniętymi drzwiami

Bartosz Pudełko
Wojciech L. przez cały czas zachowywał kamienną twarz. Zdawał się nie zwracać uwagi na otaczający go tłum
Wojciech L. przez cały czas zachowywał kamienną twarz. Zdawał się nie zwracać uwagi na otaczający go tłum Marzena Bugała-Azarko
Wojciech L. oskarżony o bestialskie uśmiercenie kilkunastu kotów stanął przed sądem. Rozprawa została jednak utajniona.

CZYTAJ KONIECZNIE:
Morderca kotów z Zabrza: Rozpoczął się proces. Obrońcy zwierząt pikietują [ZDJĘCIA]

Wojciech L. nie powiedział ani jednego słowa, nie wykonał ani jednego gestu. Z kamienną twarzą ignorował zarówno wianuszek dziennikarzy, jak i padające z tłumu okrzyki "morderca" czy "degenerat". L. zasiada na ławie oskarżonych w procesie o bestialskie uśmiercenie niemal 20 kotów.

Jest sądzony z artykułu 35. Ustawy o ochronie zwierząt - ustępy 1 i 2, które to mówią właśnie o uśmierceniu zwierząt ze szczególnym okrucieństwem. Czyn taki jest zagrożony maksymalnie karą 3 lat więzienia. Wczoraj miała miejsce pierwsza rozprawa. O tym jednak, co wydarzyło się na sali sądowej, niewiele wiadomo.

Za zamkniętymi drzwiami

- Nasz klient nie przyznaje się do winy - taka zdawkowa informacja z ust mec. Karoliny Seidel, jednego z obrońców Wojciecha L., to właściwie wszystko, co usłyszeli wczoraj zebrani. Tuż po rozpoczęciu rozprawy mec. Michał Lagierski, drugi z obrońców, wniósł o wyłączenie jawności rozprawy. Wniosek argumentował tym, iż upublicznienie niektórych faktów w sprawie, może podburzać nastroje społeczne. Sąd przychylił się do wniosku. Po zakończeniu rozprawy jakichkolwiek komentarzy na temat jej przebiegu nie chcieli udzielać ani obrońcy L., ani prokuratura. Milczy również Sąd Rejonowy w Zabrzu.

- Z uwagi na wyłącznie jawności utajnione zostały protokoły z rozpraw, jak również akt oskarżenia i akta zgromadzone przez prokuraturę w postępowaniu przygotowawczym - mówi Agnieszka Kubis, wiceprezes sądu.

Jedyne, co wiemy o rozprawie, to to, że akt oskarżenia został odczytany, a oskarżony złożył częściowe wyjaśnienia. Nie wiadomo nic o ich treści. Zaplanowane zostały już cztery kolejne terminy rozpraw, na których przesłuchiwani będą również świadkowie.

Potrafił być czarujący

Mimo zdawkowych informacji ze strony zarówno sądu, jak i prokuratury, o bulwersującej sprawie sporo już wiadomo. Mówiło się o niej w ogólnopolskich mediach. Młodego mieszkańca Zabrza policja zatrzymała 10 czerwca 2013 roku. Służby zaalarmowali miłośnicy zwierząt, którzy zupełnie nieformalnie, na forach internetowych, doszli do podejrzanych wniosków. Ustalili, że mieszkający w Zabrzu, jeszcze wówczas student stomatologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, dokonał w krótkim czasie wielu adopcji kotów od prywatnych osób, po czym kontakt z nim się urywał. Mężczyzna miał sprawiać dobre wrażenie, zwodzić opiekunów chcących oddać koty, a następnie milknąć, gdy zwierzę już do niego trafiło.
- Widziałam go, rozmawiałam z nim. Moja przyjaciółka oddawała mu kota - mówi zapłakana Aleksandra Babecka. - Jaki był czarujący, jaki miły. Opowiadał o swoich studiach, o zabawkach, karmach i świetnych warunkach, jakie ma w domu. Przyjeżdżał pięknym samochodem. Nie mogłyśmy uwierzyć w to, co się stało. Od tamtego momentu nie śpię. Mam nadzieję, że dostanie te 3 lata, choć dla takiego łajdaka, to i tak mało - dodaje.

Z wcześniejszych ustaleń śledczych wynika, że mężczyzna dokonał 20 takich adopcji od lutego do maja 2013 roku. Przygarnięte koty miał bestialsko uśmiercać bijąc je pięściami lub rzucając o ściany. W jego domu znaleziono ślady krwi, jednak nie szczątki zwierząt. L. początkowo przyznał się do winy. W toku postępowania zmienił jednak zeznania i dziś utrzymuje, że nie skrzywdził ani jednego kota.

Pierwszej rozprawie towarzyszyła pikieta obrońców zwierząt. Z transparentami i w milczeniu okupowali oni wejście do sądu. Sporo było również osób prywatnych, nie będących częścią oficjalnego protestu, które chciały zamanifestować swoją postawę. Te reagowały już bardziej emocjonalnie (wznosili właśnie wspomniane okrzyki) i niewykluczone, że to ich zachowaniem kierował się sąd wyłączając jawność rozprawy.

W procesie funkcję oskarżyciela pomocniczego pełni fundacja "Nadzieja na dom". Jej przedstawiciele zwracają uwagę na luki w prawie, które doprowadzają do takich sytuacji.

- Adopcji od prywatnych osób nikt nie kontroluje. Jedyny nadzór sprawują nieformalnie sami opiekunowie zwierząt. Tak właśnie wyszła na jaw ta sprawa. Prawo powinno się zmienić. Powinna powstać baza danych, dzięki której można by sprawdzić kto ile zwierząt wziął pod opiekę - wyjaśnia Marlena Równiok z tejże fundacji.

Wojciech L. jeszcze w ubiegłym roku był studentem stomatologii na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Od października jednak już nim nie jest. Wszczęto wobec niego postępowanie dyscyplinarne zakończone wydaleniem z uczelni.


*Zimy w styczniu nie będzie [PROGNOZA POGODY NA STYCZEŃ 2014]
*Abonament RTV 2014 [OPŁATY, TERMINY, ULGI]
*Urlop macierzyński i urlop rodzicielski 2014 [ZASADY I TERMINY]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!