Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna nerwów w sierpniu 1939 roku. Szlak bojowy wrześniowych obrońców

Kacper Śledziński „Potop ‘39. Szlak bojowy wrześniowych obrońców”, wyd. Znak, Kraków 2019
24 sierpnia 1939 r. nadszedł rozkaz mobilizacji alarmowej
24 sierpnia 1939 r. nadszedł rozkaz mobilizacji alarmowej Narodowe Archiwum Cyfrowe
Jak mamy się bić, gdy będziemy najechani przez niemieckie dywizje pancerne wyposażone w masy czołgów i wsparte silnym lotnictwem? - pytał gen. Kutrzeba. Podległy mu pułk piechoty dysponował zaledwie dziewięcioma działami przeciwpancernymi - pisze Kacper Śledziński, historyk.

Prace fortyfikacyjne ruszyły latem. Budowano betonowe bunkry, kopano rowy przeciwczołgowe, zabagniano doliny i spiętrzano potoki. Lecz w związku z pracami w polu - żniwa były w pełni - działania te prowadzono tylko na gruntach państwowych i nieużytkach. Harmonogram zakładał ukończenie prac w połowie września. Pułkownik Lityński, gospodarz armii, pilnował zarazem rozbudowy fortyfikacji, a te były na wczesnym etapie, i opracowywał warianty operacyjne obrony Wielkopolski proponowane przez Kutrzebę. Mimo że miał do pomocy sztab ludzi, w jego gabinecie światło paliło się do późnych godzin nocnych.

Przeprowadzka sztabu na nowe miejsce postoju została odebrana przez oficerów jako „najpewniejszy sygnał, że wybuch wojny nastąpi lada dzień”. Po niemieckiej stronie mniejsze i większe jednostki to zbliżały się do granicy, to odchodziły od niej. Te roszady niejednokrotnie stawiały pojedyncze pułki czy też całe dywizje polskie w stan gotowości. Nie wynikało jednak z nich nic poważnego. Sztab gen. Tadeusza Kutrzeby łamał sobie głowę nad zagadką, czy były to ruchy taktycznie celowe, czy tylko prowokacje.

W ostatnich dniach sierpnia w zasadzie każdy oficer sztabu Armii „Poznań” był zdania, że „zbliża się wojna, mimo że warunki polityczne - jakie znaliśmy z prasy - robiły wrażenie, że wojna nerwów będzie trwać dalej”. W kręgu sztabu bardziej ufano lakonicznym komunikatom wywiadu nadsyłanym z Warszawy czy własnemu rozpoznaniu strefy przygranicznej niż słowom polityków. Z komunikatów zarysował się obraz olbrzymich koncentracji Wehrmachtu po obu stronach Wielkopolski. Jeden na Pomorzu, drugi na Śląsku; „natomiast przed Poznaniem jest pusto, albo raczej jeszcze pusto”.

- Takie rozmieszczenie armii niemieckich potwierdziło nasze przewidywania. Ofensywa na Warszawę ominie Wielkopolskę - mówił Kutrzeba do swoich sztabowców.

Ktoś przypomniał: - Zawsze siły nasze zebrane w Wielkopolsce groziły ruchom niemieckim. Nie miało znaczenia, czy ofensywa niemiecka wyjdzie ze Śląska, czy z Pomorza - generałowie z Oberkommando der Heeres musieli przyjąć takie ryzyko za realne.

Tymczasem generał Kutrzeba podchodził do tej ewentualności spokojnie. Dostrzegał jasne i ciemne strony możliwości czysto wojskowych swojej armii. Korzystał z doświadczeń i studiów innych, co w przypadku powiązania polskiej myśli operacyjnej z sojuszniczą sprowadzało się często do korzystania z teorii Francuzów, bądź co bądź zwycięzców poprzedniej wojny.

Kutrzeba nie był jednak modelowym przykładem Mickiewiczowskiego stwierdzenia „co Francuz wymyśli, to Polak polubi”. Patrzył na sojusznika krytycznym okiem. Pytał: „jak mamy się bić, gdy będziemy najechani przez niemieckie dywizje pancerne wyposażone w masy czołgów i wsparte silnym lotnictwem?”. W studiach oficerów L’École supérieure de guerre odpowiedzi nie znalazł. Problem, który Kutrzeba chciał rozwiązać, był nie tyle natury taktycznej, ile przede wszystkim technicznej. Polski pułk piechoty dysponował zaledwie dziewięcioma działami przeciwpancernymi, a trzema karabinami przeciwpancernymi w kompanii. Brakowało obiecanych przez Sztab Główny zmotoryzowanych kompanii przeciwpancernych.

Tymczasem w nowoczesnej wojnie „konieczność posiadania na szczeblu dowódcy armii związku przeciwpancernego była oczywista”. Opinię Kutrzeby podzielali oficerowie Dowództwa Broni Pancernych Ministerstwa Spraw Wojskowych. Przedsięwzięto „studia organizacyjne nad oddziałami zmotoryzowanymi armii”, ale były one czasochłonne i drogie. A ponieważ myśl motoryzacyjna zaświtała późno, do września 1939 roku nie udało się jej zrealizować.

Waga tankietki nie przekraczała trzech ton. Czołg był niewielki, dwuosobowy. Dowódca pełnił jednocześnie funkcję strzelca karabinu maszynowego kaliber 7,92 bądź, rzadziej, najcięższego karabinu maszynowego 20 mm, broni stanowiącej zagrożenie dla niemieckich czołgów panzer I oraz panzer II. W koszarach 1 batalionu pancernego znalazło się osiem takich wozów o oznaczeniu TK-S. Resztę arsenału stanowiły starsze i technicznie uboższe TK-3.

Kiedy 24 sierpnia nadszedł rozkaz mobilizacji alarmowej, koszary batalionu opanował biurokratyczny harmider. Kancelaria przygotowywała spisy rezerwistów, których należało roztasować do poszczególnych plutonów. Mechanicy w warsztatach sprawdzali sprzęt. Jeśli zachodziła taka potrzeba, wykonywali drobne naprawy. W każdym samochodzie, motocyklu czy tankietce uzupełniano paliwo. Przygotowane do mobilizacji wozy odstawiano na parking, gdzie czekały na przydzielone im załogi. 1 batalion pancerny był jednostką szkoleniową. Według planu mobilizacyjnego miał zostać rozdzielony i partiami rozdysponowany między dywizje Armii „Poznań”. Zanim major Kazimierz Żółkiewicz przekroczył próg gabinetu podpułkownika, wiedział, że został przewidziany na dowódcę 71 dywizjonu pancernego. Wiedział też, że z tym dywizjonem przejdzie pod rozkazy generała Romana Abrahama i zostanie dowódcą „żądła” Wielkopolskiej Brygady Kawalerii.

„Żądło” liczyło zaledwie dwa szwadrony po dwa plutony każdy. Żołnierze pierwszego szwadronu dysponowali ośmioma samochodami pancernymi wz. 34. Drugi szwadron miał broń pancerną w postaci dziewięciu tankietek TK-3 z karabinem maszynowym i czterech TK-S z najcięższym karabinem maszynowym. Takim czołgiem dowodził plutonowy rezerwy Edmund Orlik - w cywilu urzędnik poczty w Połajewie, przyjechał do Poznania, aby zgłosić się z kartą mobilizacyjną w 1 batalionie pancernym. Ten dwudziestoletni rezerwista dosłużył się tytułu podchorążego w Szkole Podchorążych Broni Pancernych w Modlinie. Już jako absolwenta oddelegowano go do batalionu pancernego w Poznaniu, gdzie zdobywał doświadczenie żołnierza broni pancernej. Wracał tu w drugim dniu mobilizacji alarmowej. W niedzielę 27 sierpnia Orlik poprowadził tankietkę pod Śrem. Tam rozlokował się 71 dywizjon pancerny. Major Żółkiewicz zameldował generałowi Romanowi Abrahamowi przybycie dywizjonu.

Generał Roman Abraham, czterdziestoośmioletni weteran wojny ukraińskiej i bolszewickiej, został dowódcą Wielkopolskiej Brygady Kawalerii w kwietniu 1937 roku. Trafił na okres intensywnego przezbrajania w sprzęt i broń, dostosowanych do wymagań stawianych przez nowoczesną wojnę. W szwadronach pojawiły się motocykle i samochody pancerne, do brygad dołączano dywizjony tankietek, wkrótce miały pojawić się czołgi Vickers i ich zmodernizowana polska wersja, czyli znakomite jak na realia 1939 roku 7TP. A na koniec, co może wydawać się kuriozalne w zestawieniu z wyżej wymienionym sprzętem, ktoś uznał, że z korzyścią dla brygady będzie przesadzenie szwadronu ułanów na rowery.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wojna nerwów w sierpniu 1939 roku. Szlak bojowy wrześniowych obrońców - Portal i.pl