Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żaba na jęzorze

Marek Szołtysek
Jedni boją się pająków, mrówek, żab czy ślimaków, inni komarów, myszy, kożuchów na mleku albo dżdżownic, zwanych potocznie glizdami. I w sumie taka bojaźń jest dosyć komiczna, bo przecież żadne z wymienionych niebezpieczeństw faktycznie nam nie zagraża.

Przecież glizda to nie wąż grzechotnik, mrówka to nie smok, a kożuch na mleku nie jest lawą wulkaniczną, więc nic złego z tej strony nie może się nam przydarzyć. Ale problem strachu nie ma tu nic wspólnego z racjonalnym myśleniem. Z tym jest inaczej, bo po prostu boimy się czegoś i już. Pomijając jednak komiczny czy irracjonalny aspekt strachu wobec rzeczy błahych, to trzeba jednak stwierdzić, że w swej istocie strach to dobra rzecz i bardzo przydatna w życiu. Przykładowo pracownik boi się utraty pracy, co dopinguje go do dobrego wykonywania swoich obowiązków.

Strach przed czymś ma również przydatne odniesienie w regionalnej kulturze Śląska. A zatem śląska kultura kazała bać się utopków - więc dzieci nie kąpały się w niebezpiecznych miejscach. Dawniej też Ślązoki bały się beboków - więc nie szwendały się po chlewie, stodołach czy innych pomieszczeniach gospodarczych. Tak samo straszono na Śląsku podciepami, piecuchami, szczigami, heksami, meluzynami, kopidołym, skórkorzym, haderlokiym, trantitlami, dziyndziorangami, bazidorami, skrzotami, jaroszkami, skarbnikami, rabczykami, diobłami, dioskami, pieronami i - pieron wie! - czym jeszcze?

Nie było oczywiście obojętne, czym w danym momencie straszono. Jeżeli więc dziecko uciekało z przydomowego placu i szwendało się po okolicy bez opieki, to straszono, że zabierze je skupujący szmaty haderlok. Górnika zaś, który przy robocie się obijał albo gwizdał - co było na kopalniach zakazane - straszono skarbnikiem. Mnie oczywiście też straszono w dzieciństwie, a najbardziej podczas pieczenia kołocza. A było to tak. Kiedy moja babcia w soboty lub przed odpustami czy urodzinami robiła w domu kołocz, to ja zawsze jej w tym asystowałem, pod koniec babcia ugniatała wielkie kule specjalnego ciasta na posypki. (Te posypki po polsku nazywa się kruszonką).

I to świeże posypkowe ciasto lubiłem jeść na surowo. Oczywiście, babcia dawała mi jeden czy drugi kawałek, ale potem, bojąc się, że braknie jej posypek mówiła: Koniec już z tymi posypkami, bo wiesz - od tego na jęzorze może ci urosnąć żaba albo w brzuchu zalęgną się myszy. Ale zawsze jeszcze jedną czy drugą posypkę udało mi się skraść. Jednak zasiany przez babcię strach kazał nie przesadzać posypkami, zaś po ich zjedzeniu, tak na wszelki wypadek, sprawdzałem w lustrze wygląd języka. Czyli słabości do posypek walczyła we mnie ze strachem przed żabą na jęzorze. Więc może w podobny sposób należy zniechęcać do alkoholu lub palenia papierosów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!