Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zapłacą za proces, a wąwóz wciąż czeka

Mirosława Książek
AGNIESZKA MATERNA
Przez opieszałość urzędników miejskich rekultywacja zniszczonego przez powódź jaru w Radlinie nie została zakończona, a na dodatek miasto przegrało sprawę sądową, którą wytoczyło nierzetelnemu wykonawcy. Musi teraz pokryć koszty sądowe i honorarium adwokata pozwanej firmy. Sąd uznał, że urząd nie zdążył w terminie i sprawa uległa przedawnieniu.

- Ciągnącą się od jedenastu lat sprawę przegraliśmy na całej linii. Z pieniędzy podatników trzeba będzie zapłacić za proces, nie dostając nic w zamian. Ale oczywiście w urzędzie nikt nie ma zamiaru uderzyć się w piersi. Tak się gospodaruje w naszym mieście - grzmi Henryk Rduch, jedyny opozycyjny radny.

Miasto musi zapłacić co najmniej 15 tys. zł, do tego będzie musiało prawdopodobnie we własnym zakresie zakończyć rekultywację wąwozu.

- Decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła, ale trochę jest tam do poprawienia, choć częściowo jar porosły już samosiejki. Mieliśmy pecha, bo trafiliśmy na nieuczciwą firmę - tłumaczy wiceburmistrz Piotr Śmieja. Najbardziej odpowiedzialna za sprawę, burmistrz Barbara Magiera, od kilku dni przebywa na delegacjach i była nieuchwytna dla naszego reportera. Umowę na rekultywację jaru miasto podpisało z prywatną spółką Jalex w 1997 r. Od początku okoliczni mieszkańcy sygnalizowali, że prace są prowadzone niewłaściwie. - Z okna domu widzę jar i wielokrotnie zgłaszałem do urzędu, że na placu budowy źle się dzieje. Nawieziony tu kopalniany kamień miał być przykryty humusem, a nie został. Żeby wyrównać teren, potrzeba tam z trzystu ciężarówek ziemi. Że nie wspomnę o wadliwej kanalizacji deszczowej i braku rowu odwadniającego - mówi Henryk Rduch. I dodaje: - Nawet o tym nie wiedziałem, to wyszło w trakcie procesu, że inwestycji nikt nie kontrolował, nie było inspektora nadzoru ani dziennika budowy.

- Był dziennik. Na początku był też kierownik budowy, wyznaczony przez firmę rekultywującą - ripostuje wiceburmistrz Śmieja. - W trakcie prac kierownik jednak zmarł, a nowego już nie wybrano. Wtedy też zakończyły się wpisy w dzienniku - przyznaje. Mimo to urzędnicy nie czują się winni zaniedbań. - W trakcie procesu sąd powołał biegłego i ten potwierdził nasze zdanie, że wykonawca źle wywiązał się z rekultywacji - przypomina Śmieja. Skąd więc przegrana miasta? Po pierwszej umowie w 1997, miasto podpisało z firmą Jalex jeszcze drugą oraz trzy aneksy. Sąd uznał, że urząd zawarł z wykonawcą umowę o dzieło, a w jej przypadku roszczenia przedawniają się po dwóch latach (zdaniem urzędowego radcy prawnego była to zwykła umowa cywilno-prawna, przedawniająca się po 3 latach). Wykonawca, który dostał teren jaru do zrekultywowania za darmo, a za odbiór łupka z kopalń inkasował pieniądze, nieźle na całej sprawie zarobił. Gdy interes przestał być opłacalny, po prostu go przerwał. Sytuację miasta w sądzie pogarszał fakt, że spółka już nie istnieje. Urzędnicy zapowiadają, że sprawa jest zakończona i dłużej sądzić się nie będą w obawie przed kolejną przegraną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!