Z aktu oskarżenia wynika, że Robert J. „co najmniej od dnia 1 grudnia 2015 r. do dnia 10 grudnia 2015 r. w Szczyrku, sprawując opiekę hodowlaną nad stadem owiec, znęcał się nad tymi zwierzętami poprzez utrzymywanie ich w stanie rażącego zaniedbania, nieleczonej choroby i w niewłaściwych warunkach bytowania, oraz bez właściwej opieki.”
Jak twierdzi prokuratura, oskarżony nieregularnie podawał owcom paszę, tym samym doprowadzając do zagłodzenia zwierząt. To jednak nie koniec oskarżeń. Robert J. miał w tym czasie nie zapewniać owcom stałego dostępu do wody i zaniedbać regularnej profilaktyki, w tym odrobaczania i zwalczania pasożytów zewnętrznych. - Konsekwencją było doprowadzenie zwierząt do znacznego wychudnięcia, okaleczeń i skrajnego zarobaczenia, w tym do śmierci 53 owiec - twierdzi prokuratura.
Sprawa martwych owiec wyszła na jaw w grudniu 2015 r., kiedy zagrodę w Szczyrku Biłej skontrolowali działacze z organizacji „SOS Animals”. Okazało się, że owce znajdujące się w zagrodzie są w fatalnym stanie, a część z nich padła. - Gdy zajrzeliśmy do środka, naszym oczom ukazał się koszmar, którego nie zapomnimy jeszcze bardzo długo - opisują interwencję przedstawiciele Fundacji „SOS Animals” Ogólnopolskiego Ruchu Obrony Zwierząt. Jak twierdzą, Robert J. starał się ukryć fakt śmierci owiec, kryjąc ciała pod workami przy bacówce. Z kolei właściciel stada tłumaczy, że owce były umieszczone w workach, bo czekały na odbiór przez firmę utylizacyjną. Sam zresztą przyznaje, że był w szoku i zgłosił śmierć owiec dopiero po 9 dniach, mimo że prawo nakazuje takie zgłoszenie do 7 dni po śmierci zwierzęcia.
Po tych wydarzeniach, zareagował także burmistrz Szczyrku. - Zdecydowałem, by odebrać właścicielowi zwierzęta - mówił wtedy Antoni Byrdy. I dodawał: - Opiekowaliśmy się nimi przez święta, a tuż przed końcem roku zwierzęta wyjechały ze Szczyrku. Kozy trafiły do Bielska-Białej, a owce do Ćwiklic.
Wiadomo, że cała gmina wiązała duże nadzieje z odrodzeniem pasterstwa na tutejszych halach. W tym wypadku próba tego odrodzenia zakończyła się tragedią, zarówno dla owiec, jak i hodowców.
- Mówienie, że zrobiliśmy to celowo, albo nie zależało nam na owcach, jest nieprawdą. Zainwestowaliśmy w ten pomysł wszystkie pieniądze, więc zależało nam, żeby owce miały się dobrze i dawały mleko. Jeśli gdzieś popełniłem błąd, to powinienem szukać pomocy u innych weterynarzy, a nie polegać na opinii tylko jednego - mówi Robert J.
Sprawa dla hodowcy skończyła się nie tylko poważnymi problemami finansowymi, a teraz także zarzutami prokuratorskimi. Robertowi J. grozi bowiem grzywna i kara ograniczenia albo pozbawienia wolności do dwóch lat.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?