Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Kasprzak o początkach swojej twórczości: "W czasach PRL-u życie było raczej czarno-białe, a i komiks był niechciany"

Bartłomiej Romanek
Bartłomiej Romanek
Zbigniew Kasprzak jest jednym z najsłynniejszych polskich rysowników
Zbigniew Kasprzak jest jednym z najsłynniejszych polskich rysowników Archiwum Zbigniewa Kasprzaka
Zbigniew Kasprzak to obok Grzegorza Rosińskiego najwybitniejszy polski twórca komiksów. Słynny rysownik w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim wspomina kulisy powstania "Bogów z gwiazdozbioru Aquariusa", którzy w ramach antologii ukazali się nakładem wydawnictwa Egmont. Zbigniew Kasprzak mówi również o swoich planach i twórcach, których najbardziej ceni.

Rozmawiamy przy okazji ponownego wydania antologii komiksów Pana autorstwa „Bogowie z gwiazdozbioru Aquariusa”. Jakie były kulisy powstania tego komiksu?

Rozmawiamy przy okazji ukazania się antologii, która zapożyczyła tytuł od najbardziej chyba znanego mojego komiksu z okresu polskiego. Wykorzystaliśmy ten tytuł, bo wydawał nam się najbardziej adekwatny do całej „zbiorówki”. Komiks, o którym mówimy, ukazał się na początku lat osiemdziesiątych, byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem.

Wydawnictwo Sport i Turystyka, w tamtych czasach działało bardzo prężne na polskim rynku, wydawało wówczas zeszyty komiksowe, i to oni zaproponowali mi współpracę podsuwając scenariusz dwuczęściowej serii, która jak się okazało, bardzo mocno wryła się w pamięć czytelników.

Zrozumiałem to dużo później, kiedy z początkiem lat dwutysięcznych przyjechałem z Belgii na seans dedykacji w warszawskim Empiku. Nie zdawałem sobie sprawy, że ten tytuł utkwił tak w pamięci młodych ludzi z tamtej epoki, moich rówieśników i młodszych. Uświadomili mi to wówczas czytelnicy. Tak wiec, dopiero po latach okazało się, że ten komiks nie przeszedł bez echa. W latach osiemdziesiątych i w tamtym modelu państwa autor nie wiedział, jak jego dzieło jest odbierane, nie było krytyki, ani źródeł informacji, czy komiks się podobał.

Nie pisano listów do redakcji, a jeśli ktoś napisał, to one i tak do nas nie docierały. Wyjątkiem chyba była tylko „Fantastyka”, natomiast Wydawnictwo Sport i Turystyka nigdy nie przedstawiło mi żadnych recenzji. Myślałem, że to się ukazało i przepadło, a tu, wracam po latach do kraju i ludzie mi przypominają jedną z lektur, które ich naznaczyła.

Jak Pan myśli, kto sięgnie po antologię „Bogowie z gwiazdozbioru Aquariusa”? Będą to nowi czytelnicy czy nieco starsze pokolenie odbiorców?

Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby ci nowi, młodzi czytelnicy sięgnęli po to wydanie zbiorcze. Oni są trochę skażeni przez tych starszych, ale w jakim stopniu, nie mam pojęcia. Nie wiem, jak obecnie rozkładają się akcenty w polskiej kulturze komiksowej. Ona zaczyna być wielopokoleniowa, przynajmniej dwupokoleniowa i to bardzo cieszy. Spotykałem starszych fanów, których synowie i córki także są miłośnikami komiksów.

Liczę na to, że ten zbiór komiksów nie adresuje się tylko do tych posiwiałych, połysiałych panów z brzuszkami czy uroczych pań w pełni wieku, ale również do młodych ludzi, którzy z ciekawości sięgną po ten album. Z mojej pozycji ówczesne komiksy mogą wydawać się naiwne, ale absolutnie się ich nie wypieram, bo każdy kiedyś stawiał pierwsze kroki.

My jako twórca i wydawca adresujemy się do wszystkich odbiorców, ale bez wątpienia jest to ukłon w stronę starszych czytelników. Jest to wydanie wspominkowe, nostalgiczne, retro i na pewno będzie trąciło myszką, zarówno w kwestii rysunków, jak i scenariuszowej. To przypomnienie najgłębszej klasyki, kiedy młodzi twórcy w Polce mogli łapać wiatr w żagle i się rozwijać. To kawałek historii, nie jest to Kasprzak dzisiejszy, być może lepszy, a na pewno inny.

Młodzi Czytelnicy, którzy znają moje aktualne prace, na pewno zajrzą z ciekawości, aby porównać, czy Kasprzak się rozwinął, czy się cofnął i jaki kiedyś był. Niewątpliwie celem jest również dotarcie do tych młodszych miłośników komiksów. Zobaczymy w jakim stopniu nam się to uda.

Niedawno ukazał się na polskim rynku Pana album „Bez twarzy”…

Wydawnictwo Egmont Polska wydaje praktycznie wszystko, co robię, tylko z małym poślizgiem, a ostatnio udaje im się to nawet robić niemal symultanicznie, z 3-4-tygodniowym opóźnieniem w stosunku do frankofońskiego rynku. Polski czytelnik jak najbardziej jest na bieżąco z moja twórczością i może liczyć, że dopóki sprawni wydawcy będą ze mną współpracować, to te tłumaczenia będą do nich docierać bardzo szybko.

Kiedyś była to kwestia lat, dzisiaj jest to kwestia tygodni czy miesięcy. W ubiegłym roku ukazał się w Polsce komiks „Bez twarzy”, album niemal 100-stronicowy – 86 stron plus dossier graficzne. Premiera wydania polskiego miała miejsce podczas ubiegłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Gier i Komiksu w Łodzi, który niestety w tym roku się nie odbędzie się z powodu pandemii.

Planowaliśmy nawet przygotować moją wystawę retrospektywna. Wszystko zostało przełożone na przyszły rok. Mam nadzieję, że za rok problem epidemiologiczny zostanie złagodzony, a może nawet rozwiązany całkowicie, bo Festiwal w Łodzi to moje okienko na polski świat komiksu, bo ten festiwal jest ważny, ceniony i europejski, bo jest największy w tej części Europy i ma 30 lat tradycji. Organizatorzy zapraszając mnie do Łodzi, lansują na nim również moje komiksy. Wszyscy, którzy śledzą rynek wydawniczy, wiedzą, że moje prace są w Polsce dostępne, a przed „Bez twarzy” był jeszcze m.in. dyptyk „Dziewczyna z Panamy” i seria „Halloween Blues”.…

Zdradzi Pan, nad czym obecnie pracuje Zbigniew Kasprzak?

Zrobiłem sobie dłuższa przerwę, bo zmienialiśmy całkowicie styl życia i adres. Po 27 latach pobytu w Brukseli, sprzedaliśmy nasz dom i kupiliśmy nowy dom w spokojnym miejscu. To kwestia wieku i potrzeb. Mieszkamy 50-60 km od Brukseli w maleńkim uroczym i zielonym miasteczku.

Jest nam bardzo dobrze, jednak zainstalowanie się w nowym miejscu wymaga czasu, ale już powoli rozkręcam nowe projekty. Trudno powiedzieć jeszcze, który z nich wspólnie z wydawcą wybierzemy do realizacji. Wolałbym nie zdradzać jeszcze swoich pomysłów. Chciałem wrócić do fantastyki, ale ta tematyka chyba będzie musiała jeszcze poczekać… Nie zrywam więc kontaktu z komiksem, tylko trochę zwolniłem.

Grzegorz Rosiński oraz Pan rozwinęliście swoje kariery za granicą, w krajach frankofońskich. Sądzi Pan, że teraz w Polsce są lepsze możliwości rozwoju dla twórców komiksów niż kilkadziesiąt lat temu?

To są dwie rzeczywistości i dwa różne światy, które bardzo trudno porównać. W czasach PRL-u nie było wiele atrakcji, życie było raczej czarno-białe, a i komiks był niechciany, nierozumiany, nielubiany, odrzucony jako produkt zachodni. Była jednak banda zbuntowanych, nieco starszych ode mnie twórców, jak Boguś Polch, który niedawno nas opuścił, Grzegorz Rosiński i kilka innych bardzo istotnych nazwisk, jak Christa, Baranowski czy Wróblewski. To byli outsiderzy. Komuniści potrzebowali jednak pieniędzy, więc od czasu do czasu odkręcano kurek i umożliwiano sprzedaż komiksów „głupolom”, jak mówili o czytelnikach. Ten kurek jednak raz odkręcano, nabijano kasę i znów zakręcano.

Ale to przeszłość, minęło bardzo wiele czasu, Polska się zmienia, podejście się zmienia, chociaż nadal jest dla komiksu nie zawsze przychylne, to jednak znalazł on swoje miejsce w polskiej kulturze. Jeśli chodzi o stronę materialną, to w tamtych czasach było chyba nawet łatwiej. Ponieważ z komiksu można było żyć, a dzisiaj w Polsce niewielu twórców może z tego wyżyć. Kiedy tylko wydawnictwa odkręcały kurek, to za komiks przyzwoicie płacono, a nakłady były ogromne. Nawet ja miałem nakłady 200-tysięczne, często z podwójnymi czy potrójnymi wydaniami i wznowieniami. Są to wymarzone cyfry dla wszystkich autorów. Oczywiście my nie mieliśmy tantiem od sprzedanych egzemplarzy, płaceni byliśmy tylko za plansze . Dowcip polegał na tym ze nie było wiadomo czy wydadzą następny.

Ja sam narysowałem i byłem zapłacony za historie które się nie ukazały, bo „prąd” się zmienił. Dzisiaj rynek jest regularny, polski odbiorca ma dostęp do wszystkich komiksów polskiej i światowej produkcji. Jest tylko dylemat wyboru i możliwości finansowych młodego człowieka. Oczywiście w Polsce nie jest prezentowana nawet 1/10 komiksów ukazujących się na rynku frankofońskim, ale jest dobrze i miejmy nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Niestety dzisiejsze nakłady są znacznie mniejsze niż te, które wówczas były nam „przyznawane z urzędu ”i o dziwo się sprzedawały, bo nie było niczego, nie było konkurencji tysięcy autorów, którzy czekają w kolejce, a jedynie kilkunastu zapaleńców.

Nie było również konkurencji ze strony innych mediów, jak gry komputerowe czy filmy.

Dokładnie. Coraz bardziej się specjalizujemy. Jest publiczność tradycyjna, która zawsze wybierze komiks i to jeszcze na papierze. Są młodzi, którzy czytają w formie elektronicznej, są tacy, którzy odchodzą od komiksu na rzecz gier komputerowych. Jesteśmy dzisiaj w zupełnie innym kontekście kulturowym i rynkowym. Są media, które odbierają publiczność komiksowi, ale ja bym nie panikował, bo komiks także ewoluuje, szuka się z nowymi formami. Autorzy i wydawnictwa kontynuują prace i jest wierna publiczność, bo w momencie, kiedy zabraknie czytelników, to trzeba zwinąć warsztat i przejść do innych zadań.

Czy w początkach swojej kariery wzorował się pan na innych twórcach?

Wtedy mieliśmy mały kontakt z produkcją światową. Dostęp do niej był bardzo ograniczony. Komiksy zagraniczne docierały do nas w sposób nieoficjalny, niezorganizowany, przypadkowy, najczęściej, kiedy ktoś coś przywiózł z zachodu i oddal do antykwariatu. Miałem szczęście, bo w Krakowie trafiłem na Jerzego Skarżyńskiego, który był profesorem scenografii na Akademii Sztuk Pięknych. Wiedziałem, że Skarżyński ma słabość do komiksów. Był to bardziej teoretyk niż praktyk, bo komiksem zajmował się z doskoku, ale on był mawiać żartobliwie, francuskim łącznikiem, świetnie mówił po francusku i jeździł do Włoch i Francji na festiwale komiksowe, skąd wracał z komiksami. Dużo o nich rozmawialiśmy, a ja pokazywałem mu również swoje prace....

Mój pierwszy komiks rysowałem dla Relaksu, nigdy jednak nie został w nim opublikowany, bo pismo zostało rozwiązane, mimo że miało rzesze odbiorców. Ale właśnie w tym wydawnictwie poznałem Grzegorza Rosinskiego, z którym po latach związali nas przyjaźń. Grzegorz w „Relaksie” był kimś w rodzaju doradcy graficznego, tym, który daje młodszym kolegom wskazówki.
Z mistrzów światowych, moją uwagę zwracały gwiazdy takie jak Moebius, Byli twórcy, którzy chociaż nie miałem pełnego dostępu do ich produkcji, mnie bardzo naznaczyli swoja osobowością , jak chociażby Hermann, którego prace poznałem poprzez przedruki, które ukazywały się w dawnej Jugosławii. Byłem tak zafascynowany jego pracami, że kiedy pierwszy raz spotkałem go w Szwajcarii, to rzuciłem mu się niemal na szyję z wyrazami mojego płomiennego uwielbienia dla jego profesjonalizmu. Nigdy jednak nie starałem się rysować jak inni twórcy, oglądałem, analizowałem, zachwycałem się, ale zawsze rysowałem tak, jak potrafiłem i czułem. Niemniej miałem kilku mistrzów.

Czy wśród młodych polskich twórców są rysownicy, którzy zwracają Pana szczególną uwagę, których warto byłoby wyróżnić?

Myślę, że jest ich sporo, chociaż ja nie pretenduję do miana znawcy polskiego rynku. Nas była garstka twórców, wszyscy się znali. Teraz młodych rysowników jest znacznie więcej. Niektórzy są stale w obiegu, inni się szukają. Znam kilku z nie najmłodszego pokolenia, bo tych młodych, obiecujących nie ogarniam i nie chciałbym kogoś pominąć. Są polscy twórcy, którzy się przewijali już przez rynek frankofoński, usiłując szukać swoich szans. Jest pokolenie średnie autorów takich, jak Truscinski, Oleksicki, Gawronkiewicz., Szlapa, Ozga…Są to ludzie z ogromnymi możliwościami, którzy wypracowali swój styl.

Komiks to scenarzysta i rysownik, czasem to jedna osoba. Zdradzi Pan, z którym ze scenarzystów pracowało się Panu najlepiej?

Żałuję, że ta osoba wypadła teraz z obiegu, nawet na gruncie prywatnym nasz ke kontakty sa bardziej sporadyczne. Ta osoba siedzi sobie obecnie na południu Francji i ma parę lat więcej ode mnie, więc coraz trudniej będzie go zmusić do pracy. Mam tu na myśli Jean-Claude’a Smit-le-Benedicte’a, pseudonim Mythic, z którym zrobiłem „Halloween Blues”.

Podczas pracy była pewna osmoza między nami. Jego sposób pisania bardzo obrazowo na mnie działał. Poza tym to twórca bardzo dobry technicznie pod względem kadrowania i podziału na sceny i sekwencje. Ma wielkie doświadczenie od strony warsztatowej, tworzy z poczuciem humoru z pewną dozą indywidualności. Żałuję, bo przymierzaliśmy się do paru historii, ale się to nie skonkretyzowało, nie wiem, czy jeszcze z niego coś wykrzesze. Pomimo zaledwie siedmiu albumów, które razem stworzyliśmy, bo tak była zaplanowana seria, to mogę powiedzieć, że najlepiej, najfajniej i najskuteczniej pracowało mi się z Mythiciem.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty