MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zeszyt to heft a tornister to pukeltasza, czyli tak się mówi w śląskiej szkole. Ludzie spoza Śląska będą zdziwieni. Sprawdźcie

Jacek Sowiński
Śląsko-polski słownik szkolny. Wyrażenia po śląsku używane w szkole. KLIKNIJ W KOLEJNE ZDJĘCIE/ZOBACZ ŚLĄSKIE WYRAŻENIA UŻYWANE W SZKOLE
Śląsko-polski słownik szkolny. Wyrażenia po śląsku używane w szkole. KLIKNIJ W KOLEJNE ZDJĘCIE/ZOBACZ ŚLĄSKIE WYRAŻENIA UŻYWANE W SZKOLE Śląsko-polski słownik szkolny
W naszej szkole, w górniczym Radlinie, połowa dzieciaków pochodziła z wielopokoleniowych śląskich rodzin. Druga połowa to dzieci rodziców napływowych, którzy do Radlina zjechali za pracą jak nie w kopalni, to w koksowni. Na przerwie było więc jak w tej śląskiej wyliczance: ślonski fater to jest tata, wasz pomidor to tomata. Wy mówicie my godomy, u was babcie u nas omy. Z włosów spinka u nas szpanga, zwykle trzepak to klopsztanga...

Spis treści

Uwaga, ta opowieść jest z małego Radlina koło Wodzisławia Śląskiego jest prawdziwa, choć miejscami podkoloryzowana. A osoby, które się w niej pojawiają, mają się dobrze do dziś, choć nie używam ich nazwisk, a szkolnych ksywek. By mogli się – w ramach niespodzianki - w niej odnaleźć.

Pył z koksowni niestraszny, skoro nie zabiła nas szkolna brauza w nylonbojtlu

Radlin to miejscowość górnicza. Jak czyjś ojciec nie pracował na kopalni, to pracował na koksowni. Matka zresztą też. To takie miasteczko, które znacie z dzieciństwa. Latem z kluczem na szyi na podwórku, a zimą na czarnym śniegu (pył po zrzutach wody przy gaszeniu gorącego koksu pokrywał pięknie całe miasto, jak i płuca mieszkańców).

Śląsko-polski słownik szkolny. Czyli tak się godo w naszej klasie. Na planszach podajemy śląskie słowa i ich „tłumaczenie” na polski

Ale co nam mogło zaszkodzić, jak nie zabiła nas wtedy słynna pełna chemii oranżadka w plastikowym woreczku (brauza w nylonbojtlu), do kupienia w szkolnym sklepiku. I tu zaczynamy historię szkolną. Szkoła największa w miasteczku, nr 18, ponad tysiąc dzieciaków.

Wy mówicie my godomy, u was babcie u nas omy

Tam też kupowaliśmy drożdżówki. Czyli kołoczki . Tak to słowo było mi zupełnie obce, tak jak było obce pani z piekarni na Mazurach. Bo jako dziecko już „prawie śląskie” o kołoczka poprosiłem będąc u babci na wakacjach, przepraszam, feryjach. Musiałem wskazać na kołoczka palcem, a pani na to: „aaa, słodka bułka z kruszonką”.

Ale od początku. W naszej klasie było jak w tej śląskiej wyliczance: "ślonski fater to jest tata, wasz pomidor to tomata. Wy mówicie my godomy, u was babcie u nas omy. Z włosów spinka u nas szpanga, zwykle trzepak to klopsztanga".

Szkolny słownik polsko-śląski, czyli nauka na przerwach

I tak połowa klasy mówiła, połowa godała. Jedni uczyli się od drugich. Ja z tych dzieci napływowych. Choć urodzony tu na Śląsku, w cieniu trzech hałd widzianych z okna bloku na 6 piętrze. Ale rodzice z Mazur – przyjechali za pracą. Więc zetknięcie ze śląskim językiem nastąpiło po raz pierwszy w klasie. Najlepszymi nauczycielami śląskiego było – można by rzec – trzech rojberów. O wdzięcznych ksywkach: „Kitor”, „Konias”, „Kubik”. U nich język polski nie istniał. Zarażali śląskim jak wszyscyśmy się w klasie zarażali jesienią katarem i kaszlem.

Oni godali zawsze, na przerwach sznupali my słonia, godali, godali, godali. Grali w bala, w nieśmiertelne kapsle na krawężniku szkolnego boiska, betonowego jak, nie przymierzając, pas startowy lotniska w Pyrzowicach.
Tu poznałem słowa kultowe i odkryłem ich lekkość. Ot takie słowo „onaczyć”, którego z lubością używał „Kubik”. Weź nie „onacz” mogło oznaczać: nie gadaj głupot, jak również nie idź, tam. Miało też 40 innych znaczeń, w zależności od kontekstu, miejsca akcji, chwili, w której akurat braliśmy udział. Tak, wtedy odkryłem, ile w śląskim języku jest takich słów-wytrychów, które mogą zawsze i wszędzie zastępować inne słowa.

Po śląsku na przerwie, na lekcji po polsku

I tak mijały lata, a my dalej jak w tej śląskiej wyliczance... Tam pociągi u nas cugi, garnitury to ancugi. Filiżanka to jest szolka, pani z Polski to gorolka. O i tu się zatrzymamy. Nasza pani z polskiego – choć lata 80. - mnie dość, że nie ganiła za używanie gwary (co ponoć było w tych czasach normą). Nie stawała okoniem, nie zmuszała. Po prostu w idealnej symbiozie, po swojemu zarażała miłością do języka polskiego. I uwaga – tu zaskoczenie – udało jej się to znakomicie. Dzięki niej od dziecka zacząłem czytać książki, a nawet w młodzieńczym szale je pisać. Ona w wolnym czasie mi je nawet poprawiała. Dziś ją przepraszam za słowo „umusklony”, które skreśliła czerwonym pisakiem i poprawiła na „muskularny”. Co się śmiejecie, lata 80., bohaterem mojej książki musiał być ktoś pokroju Arnolda Schwarzeneggera.

"...na chwilę stałem się klasowym dziwadłem, które musiało tłumaczyć słowa polskie na śląski"

Zarażała polskością na lekcjach, kazała pisać skecze kabaretowe, organizowała imprezy szkolne, w których byłem i Johnem Sedaką i Elthonem Johnem (tak, za komuny). A na przerwach wszyscy się przestawiali naturalnie na język śląski. Jak weszło mi to w krew dowiedziałem się dopiero pierwszego dnia szkoły w...liceum. W pobliskim dużym mieście byłem JEDYNY, który zaczął mówić po śląsku, a reszta nowych kolegów (ani jeden), mnie nie rozumiał. Do tego stopnia, że na chwilę stałem się klasowym dziwadłem, które musiało tłumaczyć słowa polskie na śląski, ku uciesze gawiedzi. Bo te nasze: biglować, fusekle, klpasznity są takie śmieszne nie?

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zobacz Q&A z o Tomaszem Jacykowem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikzachodni.pl Dziennik Zachodni