Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znaleziona kura. Felieton Marka Szołtyska, historyka, znawcy Śląska

Marek Szołtysek
arc
Przyglądnijmy się kurze chodzącej po podwórku. Albo siedzi na grzędzie i śpi, albo znosi jajko, natomiast pozostałą najdłuższą część dnia spędza na szukaniu pożywienia. Tu pogrzebie pazurami, tam coś dzióbnie. Człowiek również w swej prahistorii miał plan dnia podobny do kury, co można streścić w dwóch słowach: zbieractwo i łowiectwo.

Takie formy organizowania sobie pożywienia uznaje się za prymitywne, podkreślając, że przełomowy postęp polegał właśnie na tym, że zbieractwo zastąpiono efektywniejszą uprawą ziemi zaś łowiectwo - skuteczniejszą hodowlę. Oczywiście echami tego dawnego zbieraczo-łowieckiego trybu życia jest z pewnością zbieranie grzybów i łowienie ryb. Złośliwi mówią, że człowiek ciągle grzebiący w internecie poprzez smartfon albo komputer, też trochę przypomina kurę wygrzebującą na podwórku jakieś maszkety, czyli smakołyki w postaci ziarenek czy robaczków. Ja się jednak nie przejmuję krytyką zbieractwa i rozwijam umiłowanie tych czynności. Przykładowo będąc nad morzem – zbieram muszle, w lesie - szyszki, na łące kwiaty i zioła do suszenia.

Oczywiście, żeby coś fajnego znaleźć trzeba się nachodzić jak kura czy prehistoryczny człowiek. Do tego jeszcze trzeba wychodzić na żer wcześnie rano. Gdy jestem nad przeróżnymi morzami, zwłaszcza ciepłymi, to wychodzę na plażę około godziny piątej rano, jeszcze przed wschodem słońca. Po co tak wcześnie? Żeby ubiec innych zbieraczy. Dzięki temu przez ostatnie kilka lat dorobiłem - a właściwie dozbierałem się - pokaźnej kolekcji muszli, znalazłem wiele zegarków i biżuterii zgubionych przez kąpiących i po kilku dniach wyrzuconych przez morskie fale. Nawet kiedyś znalazłem 50 euro (!), nie licząc wyrzuconych na brzeg nieżywych fok, żółwi czy wielkich ryb.

Jednak moim najbardziej charakterystycznym znaleziskiem była kura. A z nią to było tak. Poszedłem kiedyś we Włoszech na całodniową wędrówkę po górach i lasach, gdzieś między Rimini a Rawenną, Szedłem do wczesnośredniowiecznego kościoła we wsi Polenta. Po drodze natrafiłem na ruinę jakiegoś kościoła i tam wśród kamieni znalazłem wspomnianą kurę. W pierwszej chwili sądziłem, że jest gipsowa, ale po jej umyciu okazało się, że to była stara rzeźba z białego alabastru. Dzieło było nawet sygnowane, czyli podpisane przez rzeźbiarza, co w pierwszej chwili odczytałem jako – Bernini.

Byłem w szoku. Może chodzi o tego słynnego Włocha Gian-Lorenzo Berniniego, który dla bazyliki watykańskiej wyrzeźbił konfesję św. Piotra? Zacząłem sobie nawet wyobrażać te nagłówki w światowych mediach: „Turysta ze Śląska znalazł we włoskim lesie nieznaną dotąd rzeźbę Berniniego, której aukcyjna cena wywoławcza została ustalona na milion dolarów”. W domu wziąłem lupę by ten mały napis odczytać. O co? Niestety! Już nie mam pewności, czy to podpis Berniniego.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera