Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znany nie tylko na Śląsku zespół Universe ma już 40 lat! Henryk Czich szykuje obchody jubileuszu

Jolanta Pierończyk
Jolanta Pierończyk
Henryk Czich i dwie części wspomnień o zespole Universe. Jeszcze w tym roku ma się ukazać część trzecia
Henryk Czich i dwie części wspomnień o zespole Universe. Jeszcze w tym roku ma się ukazać część trzecia Jolanta Pierończyk
Znany nie tylko na Śląsku zespół Universe ma już 40 lat! Jeden z jubileuszowych koncertów już w niedzielę, 22 maja 2022 r. o godz. 18 na festynie rodzinnym przy kościele bł. Karoliny w Tychach w ramach Metropolitalnego Święta Rodziny. Wstęp wolny.

Mieliście z Mirkiem takie powiedzenie: „Oby nam się udało”. Czy po tych 40 latach może Pan powiedzieć, że się wam udało?

I tak, i nie. Udało się w tym sensie, że teraz w ogóle rozmawiamy o tym 40-leciu, czyli nie był to zespół jednego przeboju. We wzlotach i upadkach udało się nam z Mirkiem nagrać 14 albumów i ponad 150 piosenek. Z biegiem lat były coraz lepsze tekstowo i aranżacyjnie, choć niekoniecznie udało się je nam tak wylansować, jak te przeboje z początku: „Mr Lennon” czy „ „Wołanie przez ciszę”, „Tacy byliśmy”... To są piosenki, które wszyscy znają i do dziś musimy je grać, ale ja cały czas staram się - zarówno na koncertach, jak i w audycjach radiowych czy spotkaniach autorskich - wykonywać piosenki może mniej znane, ale cenniejsze. Żeby po takim spotkaniu ludzie zaczęli ich szukać w internecie.

O którym utworze Pan w tej chwili myśli?
Na przykład „Mijam jak deszcz”, gdzie Mirek dokładnie opisał swoje uczucia, odczucia i to, jak jego kariera przemijała: „Mijam jak deszcz, jak niechciana szarość chmur…”. Tak pisał o sobie. Większość jego ostatnich tekstów jest taka. On kapitalnie opisywał wszystko, co się w nim dzieje. Myślę, że ja nie umiałbym się aż tak mocno otworzyć. A on umiał to robić, pasowało to idealnie do melodii, do aranżu. Każdy utwór jest takim małym dziełem sztuki.

A inne?
„Raz wróg, raz brat”, „Ja taki fajny gość” i (w zupełnie innym stylu), „Nie ty, nie ja”… To są może tytuły zupełnie nieznane, może wielu ludzi w ogóle ich nie słyszało, ale gwarantuję, że gdyby się takiej piosenki posłuchało, to na pewno byłaby ochota, żeby szukać dalej. Można się zasłuchać.

A ze swoich?
Ostatnio napisałem piosenkę „Zacznij od dziś, zacznij od teraz”. Człowiek starszy już nie pisze o tym, że się zakochał, nie chce śpiewać o byle czym. Tekstu, który nie odzwierciedla tego, co czuję, nie jestem nawet w stanie zaśpiewać . I mam parę niedokończonych piosenek, które na takie teksty czekają. Ten utwór mówi o tym, że każda rzecz, za jaką się weźmiemy, ma szanse ujrzeć światło dzienne. Tylko trzeba zacząć dziś, teraz. A mnie wiele pomysłów zdarzyło się odłożyć, do niektórych wróciłem zbyt późno. Jak ten nasz jubileusz. Myślałem o wielkim koncercie w Spodku, ale pandemia, potem wojna i dopiero teraz zaczynam nad nim pracować. Może się uda. Na szczęście, jubileusz trwa rok.

Kiedy dokładnie przypada to wasze 40-lecie?
Jest kilka dat, od których można je liczyć. Pierwsza data to 13 października 1981 r. To dzień, w którym spotkaliśmy się z Mirkiem w Katowicach po raz pierwszy. Obaj przeczytaliśmy ogłoszenie w „Dzienniku Zachodnim”, że powstaje Studio Piosenki w Katowicach. Ja chciałem zobaczyć studio i nawet mi przez myśl nie przeszło, że to będą przesłuchania do zespołu o takiej nazwie. Trzeba było zaśpiewać jeden utwór. Pojawił się tam chłopak z gitarą. Pani, która otwierała nam drzwi spytała, czy jesteśmy razem. Nie, nie byliśmy. Ja zaśpiewałem „Deszczową nieznajomą”, Mirek (bo to on był tym chłopakiem z gitarą) - „Izabelę”. Były to jedyne dwie piosenki w podobnym stylu, ale nie w stylu zespołu, który miał być jazzowo-swingowy. W następnym tygodniu - ogłoszenie wyników. Nam zaproponowano, żebyśmy podgrywali dziewczynom, które się do zespołu nadawały, ale nam to nie pasowało. Żeby nam się kontakt nie urwał, zaprosiłem Mirka do siebie, do Halemby. Okazało się, że mamy wiele własnych piosenek. Kiedy on śpiewał, grając na gitarze, ja mu podgrywałem na pianinie i odwrotnie. Zaczęliśmy się coraz częściej spotykać, grać i śpiewać na dwa głosy. Potem nagrywaliśmy te swoje wykonania na magnetofon szpulowy i słuchając, wyobrażaliśmy sobie, jak by to brzmiało z całym zespołem. Nikt z nas nie myślał, by się z tym gdzieś pokazać, to była po prostu przyjemność sama w sobie. Dopiero moja siostra i siostra Mirka powiedziały, żebyśmy wzięli udział w jakimś przeglądzie.
Następna data to 9 maja 1982 r. Nasz pierwszy występ - na festynie z okazji Dnia Zwycięstwa przy Hucie Batory. I narodziny nazwy. Mieliśmy 20 minut, żeby ją wymyślić, bo konferansjer musiał nas jakoś zapowiedzieć.
Wtedy było dużo zespołów typu Lady Pank, Oddział Zamknięty i szliśmy w tę stronę. Jedna z propozycji brzmiała Zakaz Wjazdu. W końcu Mirek zaproponował kawałek tytułu Beatlesów „Across the Universe”. Universe. Uznaliśmy, że fajnie brzmi, a ponadto współgra z dwoma piosenkami o gwiazdach, jakie mieliśmy w repertuarze: „Gwiezdną podróż 1” i „Gwiezdną podróż 2”, a do tego jeszcze „Wołanie przez ciszę”, gdzie też jest „W taką ciszę wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę”. Pan, który zapowiadał, powiedział po naszym występie: „Zapamiętajcie państwo tę nazwę, bo na pewno jeszcze o nich usłyszycie”. Byłem tam niedawno w tym miejscu, żeby nagrać jeden z filmików wspomnieniowych dla naszych fanów.

Mirek nie żyje 15 lat. Czy Pan sobie wyobraża, że wspólnie przygotowujecie te urodziny?
Myślę, że trwalibyśmy razem te 40 lat. Mirek był stworzony do śpiewania, ja ogarniałem wszystkie sprawy organizacyjne - doskonale się zatem uzupełnialiśmy. Nawet wtedy, kiedy on nagrał ten swój solowy materiał, to mu pomagałem. Dałem mu szansę. Na jakiś czas się odsunąłem, parę koncertów zagrał solo. Ale nawet nasi fani, którzy przyszli na jego koncert, domagali się „Wołania przez ciszę” i innych przebojów Universe’u, kiedy już zaśpiewał ten swój materiał. I wtedy doszło do niego, że najlepszym rozwiązaniem jest pozostać w zespole, a w koncerty wplatać po kilka swoich własnych utworów. Ten jubileusz robię zresztą także w jego imieniu. Na każdym koncercie Universe’u, jak się przedstawiamy, to na końcu zawsze wymieniam Mirka jako tego niewidocznego Universe’a, który większość tych piosenek stworzył i dzięki tym koncertom mogą one żyć dalej. Ludzie nieraz jadą pół Polski, żeby ich posłuchać na żywo. A my jesteśmy bardzo wdzięczni, że te nasze przeboje publiczność śpiewa razem z nami. Bo to są piosenki do zaśpiewania. Dziś jest trochę inaczej. Oglądałem ostatnio Eurowizję - wszystkie piosenki są świetnie nagrane, pomysłowo podane, ale nie do powtórzenia przez nikogo. To jest jak rewia mody jakichś kreatorów, z których każdy chce być indywidualistą, być totalnie inny niż wszyscy, tylko pytanie: czy każdemu ten styl odpowiada? Wybiera się piosenki, które niosą wielkie emocje, ale gdyby przyszło taką piosenkę powtórzyć, to nie jesteśmy w stanie jej zaśpiewać. Tymczasem „Wołanie przez ciszę” - cztery chwyty na krzyż i można to zaśpiewać i z gitarą, i przy pianinie, albo nawet a capella. I to jest piękne.

Gdyby mógł Pan wrócić do jakiegoś momentu tych 40 lat, by przeżyć go jeszcze raz, to co by to było?
Wyjazd do Stanów. Zaproszono nas tam m.in. z powodu naszej piosenki o Lennonie. Opisuję to w trzeciej części moich wspomnień pt. „Tacy byliśmy...”. Udało się nam wtedy stanąć pod Dakota House, gdzie zginął John Lennon. Kto by z nas pomyślał w 1983 r., śpiewając „Mr Lennon”, że wyjedziemy do Stanów i znajdziemy się w tym miejscu. Siedząc przy kawie w Central Parku, niedaleko Dakota House, zastanawialiśmy się nawet, czy Lennon też mógł być w tej knajpie. Mówiliśmy sobie, że może nawet siedział przy tym samym stoliku. Bo Lennon wprawdzie był wielką gwiazdą, ale przecież był takim samym człowiekiem jak my i nie wyobrażam sobie, że nie poszedł na spacer do Central Parku, widząc go z okna. Więc ustaliliśmy sobie, że na pewno tu był i na pewno przy naszym stoliku. I to było takie fajne.

A moment w tym 40-leciu, do którego chciałby Pan wrócić, by go poprawić?
Był taki moment. Choć nie wiem, czy to byłaby dobra zmiana, ale… W połowie lat 80. Antoni Kopff i Bogdan Olewicz zajęli się nami w Warszawie i proponowali nam trochę inny styl grania niż nasz, a przede wszystkim chcieli być też autorami piosenek dla nas, co nam zupełnie nie pasowało. My mieliśmy sporo swoich utworów do nagrywania. Oni jednak mieli wtedy wielkie możliwości. Nie skorzystaliśmy i jesteśmy chyba jedynym zespołem, któremu nie udało się nagrać całego longplaya w latach 80., mimo tylu przebojów. Mieliśmy tylko dwa single na początku tej współpracy. Gdybyśmy się zdecydowali na tę współpracę i nagrali pierwszy longplay... Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że to jest tak ważne. Potem byliśmy nawet z materiałem w Polskich Nagraniach z demo, ale usłyszeliśmy, że tam jest za dużo przebojów, co nas zbulwersowało. Bo się okazuje, że na longplay trzeba dwa-trzy przeboje, a reszta to piosenki, które robią ZAIKS dla tych ludzi. Myśmy wtedy tego nie wiedzieli. Może źle. Ale gdybyśmy związali się z jakąś firmą z Warszawy, może musielibyśmy tam zamieszkać. A my byliśmy chłopakami ze Śląska. Ślązakami z krwi i kości. Zawsze mówiliśmy, że jak trzeba będzie, to możemy cztery-pięć razy w miesiącu jechać do Warszawy, ale nie ruszać się stąd, bo tu czuliśmy się najlepiej. Nie wiem też, czy nasze rodziny by wytrzymały taką przeprowadzkę i jak my sami znieślibyśmy to wszystko. Bo niewątpliwie wiele osób chciałoby nas „wyeksploatować”. Byliśmy fajnym duetem, new romantic, dwóch chłopaków, dziewczyny się zakochują. Na koncertach były rzeczywiście okrzyki dziewczyn jak na Beatlesach, to było fajne, ale jak by się to skończyło? Na pewno jednak ta współpraca mogła być punktem zwrotnym w naszej karierze. Dzięki naszej odmowie udało się nam ocalić niezależność. Mogliśmy nagrywać, co chcemy i jak chcemy. I jesteśmy pierwszym zespołem na świecie, który wydał album jako „The best of”.

Czy w tych czterech dekadach nie pojawiła się myśl o zakończeniu istnienia zespołu?
Był taki moment, ale ponad 3 tys. osób na pogrzebie Mirka uświadomiło nam, że warto to kontynuować. Na nasze koncerty zaczęli przychodzić nawet ci, którzy dotąd na nich nie bywali. Czasem zamiast jednego koncertu dawaliśmy dwa. Tak więc kontynuuję to nasze dzieło z szacunku do Mirka i ludzi, którzy chcą nas słuchać.

Najbliższa okazja - już w tę niedzielę w ramach Metropolitalnego Święta Rodziny o godz. 18 na X Festynie Rodzinnym przy kościele bł. Karoliny w Tychach. Wstęp wolny.
Tak, zapraszam.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera