Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Archiwum Michała Smolorza: Kazimierz Kutz, czyli śląski Walter Scott

Michał Smolorz
Szanowni Czytelnicy, oto kolejny odcinek publicystyki nieodżałowanego Michała Smolorza. Dwa tygodnie temu zaczęliśmy od wstępu do "Śląska wymyślonego", ostatniej książki Redaktora. Potem była część rozdziału "Co wiedzieć należy". Smolorz zawarł w nim wszystkie te informacje, które każdy Ślązak i nie-Ślązak o naszej ziemi musi poznać. Dziś fragment o znanym i nieznanym Kazimierzu Kutzu.

Urodzony w 1929 roku w Szopienicach pod Katowicami Kazimierz Kutz był typowym przedstawicielem pokolenia, którego wkraczanie w dorosłość przypadło na pierwsze powojenne lata. Miał wszelkie szanse, aby włączyć się w nurt ludzi, którzy świadomie postanowili odrzucić starą tożsamość i wejść w atrakcyjną nowoczesność, był nawet mocno w tym zaawansowany. A jednak niespodziewanie (być może nawet dla siebie samego) stał się niezwykłym ludowym wieszczem, stającym na czele milionowej armii swoich ziomków, którym zdefiniował tożsamość, nauczył ich, kim są, napisał uczone księgi, stworzył prawa i obowiązki.

Maria Lipok-Bierwiaczonek tak oceniła mitotwórcze zasługi reżysera: "Jako artysta Kazimierz Kutz tworzy w języku artystycznym, ale efektem jego działań jest wpływ zarówno na język nauki, jak i na język mityczny (...). Stworzone przez reżysera obrazy wpłynęły na społeczny sposób widzenia Śląska i rozumienie jego kultury, ukształtowały całe pokolenie". Andrzej Szpulak pokusił się nawet o analizę porównawczą Kutzowego mitotwórstwa z twórczością Ormianina Sarkisa Paradżaniana.

"PIĄTA STRONA ŚWIATA" KUTZA NA DESKACH TEATRU ŚLĄSKIEGO. DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ, ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO

Twórca przyznał się, że kiedy w młodzieńczych latach opuszczał Śląsk, czuł doń fizyczne o-brzydzenie: "Przez lata bolałem nad sobą, że wyszedłem z tak okropnego miejsca na ziemi; z bólu, brzydoty, przyduszonej egzystencji. I ten pejzaż zewnętrzny, sposób bytowania, mentalność Ślązaków, wręcz urągająca, budziła przygnębienie, chęć ucieczki. Studia oraz lata późniejsze traktowałem jako wyzwolenie, nie chciałem do tego wracać, nawet w myślach". Dopiero po 20 latach przemyślał rzecz na nowo. Nie miał za sobą ani arystokratycznych koneksji, ani wschodniokresowych sentymentów. Do AK-owskiej legendy i w ogóle do całej straceńczej romantycznej tradycji odnosił się z rezerwą. Nosił balast doświadczeń Polaka z kresów zachodnich. Z takim nastawieniem podjął studia w łódzkiej szkole filmowej, a potem twórcze posłanie.

Przesilenie przyszło, kiedy stołeczne salony miały już za sobą doświadczenia 1968 roku. Kutz postanowił wrócić do korzeni: "Artysta nie może się całkowicie wymyślić, musi z czegoś czerpać, a czerpie z tego, z czego wyszedł, z tego, co go ukształtowało jako człowieka. Te wszystkie przewartościowania dokonują się w okresie dojrzałości. U mężczyzn jest to moment około czterdziestki, nazywany smugą cienia, gdy człowiek już się nie rozwija biologicznie i umysłowo, tylko dyskontuje to, na co zapracował, kiedy utrwala własną pozycję (...). I dostrzegłem na Śląsku piękno, świat autentycznych wartości, do których Polska będzie jeszcze zdążała przez całe lata. Zrozumiałem, że urodziłem się w miejscu oryginalnym, nieodkrytym, i lepszego po prostu los nie mógł mi podarować (...). Dzięki wieloletniemu procesowi dystansowania się od Śląska moja nienawiść przekształciła się w źródło inspiracji".

Rodzinne Szopienice, miasteczko wciśnięte w szary krajobraz, nagle nabrało barw, zaczęło błyszczeć tajemnym pięknem w Polsce nieznanym, wręcz egzotycznym i dlatego wartym artystycznego utrwalenia. Ludzie stamtąd, jakże dotąd mali i nieciekawi, nagle urośli do rangi herosów uprawnionych do uwiecznienia w narodowych epopejach. Ta materia była dla twórcy atrakcyjna w dwójnasób: po pierwsze, jako zapoznana historia zachodniego pogranicza, po drugie, jako własna, oryginalna materia twórcza, dotąd nietknięta. Stworzył autorską wizję Śląska, jego legendę, świadomie gloryfikował cechy wielkie i budujące, równie swobodnie pomijając grzechy i słabości.
Idealnie trafił w potrzeby własnych ziomków. Ślązacy, kiedyś pełni kompleksów i małości, przez stulecia żyjący z jednym pragnieniem trwania, w końcu uwierzyli, iż są najpiękniejszą społecznością w tej części Europy. Że są pracowici, religijni, czyści, wykrochmaleni, po prostu porządni i przyzwoici. Że spędzali stulecia w heroicznych zmaganiach o Polskę. Że ich kultura jest unikatowa i jedyna w swoim rodzaju, a pogardzany przez obcych język jest najbardziej wyszukanym "polonicum" utrwalonym w wierszach Reja i Kochanowskiego. Że obyczajowość przeniosła przez pokolenia najwyższe humanistyczne wartości nowożytnej Europy. A w końcu, że ich kawałek świata nie ma sobie równych, zaś w hałdach i czerwonych murach zaklęte jest niespożyte piękno, jakże wyraziste na filmowym ekranie.

"PIĄTA STRONA ŚWIATA" KUTZA NA DESKACH TEATRU ŚLĄSKIEGO. DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ, ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO

Po latach widać, że jako artysta odniósł największy możliwy sukces - jego wizja powoli, lecz wyraźnie materializowała się, najpiękniejsze mity zaczęły się urzeczywistniać. Filmowy świat sta- wał się coraz bardziej realny, ludzie na Śląsku zaczęli żyć wedle jego wyobrażeń i uwierzyli, iż tacy byli od zawsze. Autor miał świadomość swojej roli: "znalazłem swój temat i do dziś nawet jestem jakby >właścicielem< Śląska, a każdy, kto chce się z nim zmierzyć, musi z moimi dokonaniami się liczyć".
Z początkiem 1970 roku pojawiło się w kinach pierwsze przełomowe dzieło Kutza - "Sól ziemi czarnej". Jan Lewandowski tak lokuje dzieło w biografii artysty: "Jeśli "Sól ziemi czarnej" można nazwać powrotem do rodzinnych korzeni, to w równej mierze film ten jest udaną próbą stworzenia artystycznej mitologii Górnego Śląska, a przede wszystkim tradycji powstańczej". W tym zakresie dzieło stało się modelowe także poza granicami Polski. Wittemberczyk Kai Struve: "W niemieckiej kulturze nie ma podobnych do filmów Kutza tekstów kulturowych na temat powstań. Związane jest to z faktem, że po drugiej wojnie światowej w Niemczech praktycznie nie istnieje pamięć powstań, z wyjątkiem środowiska wypędzonych z Górnego Śląska".

Jednak Ślązacy początkowo witali dzieło nieufnie. Obejrzeli film masowo, lecz najwyraźniej oczekiwali od twórcy dosłowności. I w burzliwych dyskusjach co rusz ktoś podawał w wątpliwość, czy takie się wówczas nosiło koszule, czy gwara jest dobrze oddana, czy wzajemne stosunki rodzinne między bohaterami odpowiadają miejscowym realiom. Nieufność miała też inne podłoże. Wprawdzie było wiadomo, że reżyser jest rodzimego chowu, ale przecież był on na swój sposób renegatem, który najpierw wyjechał, używał życia w Warszawie, a teraz nawrócony przybywa i wieszczy pośród swoich. To rodziło na początku pewien dystans.

Jeszcze dwa lata później, gdy pojawił się drugi wielki obraz o Śląsku - "Perła w koronie" - większość ziomków usiłowała traktować artystyczną wizję reżysera dosłownie, wręcz dokumentalnie. Pojawiały się zadziwiające spory, np. o symboliczną, niemal biblijną scenę, w której żona obmywa nogi mężowi wracającemu z pracy. Gorliwi znawcy regionalnej prawdy dowodzili, iż jest to "pierońskie cygaństwo, gdyż chłop zawsze wracał z kopalni wykąpany". Dorota Simonides nie miała podobnych wątpliwości, dając twórcy prawo do kreacji: "W pamięci zbiorowej społeczności Śląska żyje tradycja, według której król Sobieski sadził lipy w drodze do Wiednia. Sadził je pod Raciborzem, pod Prudnikiem, pod Opolem. I choć owe przekonania nie są zgodne z prawdą historyczną, to jednak ciągle pozostają żywe i wciąż przekazywane są w ustnym obiegu śląskiego folkloru (...). Odchodząca generacja nie przekazuje następnej wszystkich godnych upamiętnienia i zapamiętania wydarzeń i wspomnień, ale jedynie te, które są ważne ze względu na współczesność".

Również niezwykle piękna, ale naonczas śmiała scena erotyczna zbierała głównie głosy potępienia. Ale były to już ostatnie tchnienia wątpiących. Sukces "Perły w koronie" ostatecznie przypieczętował pozycję Kazimierza Kutza pośród współziomków nie tylko jako artysty, ale jako duchowego lidera i twórcy regionalnego mitu. Maria Lipok-Bierwiaczonek uznaje dzieło za: "znak, wzorzec, tekst kanoniczny. Odbiorcy filmu przez lata następne (a od premiery minęły już blisko trzy dziesięciolecia) włączyli go do zasobu treści mitycznych. I dalej: z perspektywy dnia dzisiejszego, kiedy obserwujemy odrodzenie regionalizmu, powrót do korzeni, do wartości rodzimej kultury i tradycji. Kazimierz Kutz wyprzedził ten czas, a zarazem dostarczył mu "budulca" (...). Zaoferował klucz do śląskiego kodu kulturowego".

Osiem lat, jakie upłynęły do kolejnego filmu o śląskich losach ("Paciorki jednego różańca"), minęło niezauważenie. Tu już entuzjazm był powszechny, przyjęto do wiadomości, iż wizja twórcy jest jednocześnie obowiązującym modelem kulturowym, z którym się nie dyskutuje. "Paciorki..." pojawiły się na ekranach wiosną 1980 roku, tuż przed sierpniowym przełomem. A ponieważ - w przeciwieństwie do poprzednich dzieł - ten film traktował o walce bohatera z bezduszną rzeczywistością PRL-u - uznano potem, iż zapowiadał on rychły koniec epoki gierkowskiej. A w konsekwencji przyczynił się do upadku katowickiego reżimu Zdzisława Grudnia, groteskowego kacyka z tamtej epoki, powszechnie znienawidzonego przez Ślązaków. Główna nagroda na festiwalu w Gdańsku ukoronowała dzieło.

"Śląsk wymyślony",Michał Smolorz,Antena Górnośląska, Katowice 2012.Patronat "Dziennik Zachodni"



*Slash w Katowicach! Spodek oszalał [SENSACYJNE ZDJĘCIA i WIDEO]
*Hajmat, hanysy, gorole, powstania śląskie, godka! [Śląski Słownik Pojęć Kontrowersyjnych]
*Ranking szkół nauki jazdy 2013
*Poznaj tajemnicę abdykacji papieża Benedykta XVI

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!