Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziś na afiszu: artyści Bułkowie. Portret rodzinny ze sceną w tle

Henryka Wach-Malicka
Grażyna Bułka z synem Piotrem i synową Darią Polasik-Bułką w Teatrze Korez w Katowicach
Grażyna Bułka z synem Piotrem i synową Darią Polasik-Bułką w Teatrze Korez w Katowicach Arek Gola
Znamy ich ze sceny. Ale Grażyna Bułka to przecież też mama-teściowa, Daria Polasik-Bułka to żona-synowa, a Piotr Bułka - mąż i syn. Życie przeplata się z teatrem.

Trójka aktorów w jednej rodzinie - wdzięczny temat. Tylko jak ich zebrać jednego dnia i o tej samej godzinie, skoro sami mają z tym kłopot? Przed południem próby, wieczorami zazwyczaj spektakl. Nawet w niedziele i święta, wtedy zainteresowanie publiczności przecież największe. Bułkowie (sami o sobie mówią czasem: Bułki) na brak propozycji nie narzekają. Utalentowani i pracowici, grają dużo, w zróżnicowanym repertuarze i w różnych miastach.

Grażyna, laureatka aż trzech Złotych Masek - w Teatrze Śląskim. Choć od niedawna, bo kawał aktorskiego życia (od 1985 do 2014 roku) spędziła na scenie Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Teraz, w tej samej zresztą garderobie, do spektakli przygotowuje się tu Daria, która mieszka wprawdzie z mężem w Katowicach, ale pracuje w Bielsku. Piotr, po pięciu latach udanej kariery w Teatrze Zagłębia, wybrał status wolnego strzelca. Nie żałuje; gra w Teatrze Miejskim w Gliwicach, w chorzowskiej Rozrywce i w Teatrze Śląskim.

No i dziecka nie upilnowałam!

Są jednak dwa miejsca, w których można ich złapać w komplecie - katowicki Teatr Korez, na którego scenie grają całą trojką (choć w różnych tytułach) i… dom w Czechowicach-Dziedzicach. Budowany przez Grażynę i jej męża Bogusława aż 10 lat zawsze pozwalał na złapanie równowagi między pracą i życiem prywatnym, czego aktorka pilnowała jak oka w głowie.

Lubiła tradycyjnie: obiad, odrabianie lekcji i obowiązkowo sport, bo to wspólne, rodzinne hobby. Dzisiaj żartuje, że chyba Piotra to do końca nie upilnowała, bo gdyby wiedziała, że wybierze tak trudny i niepewny zawód jak aktorstwo, to by go w dzieciństwie do teatru nie zabierała. Żeby się nie przyzwyczajał… Na szczęście - dodaje przekornie - mąż i drugi syn aktorstwem się nie zajmują. Co nie oznacza, że się na teatrze nie znają. W końcu oblecieć wszystkie premiery trójki najbliższych krewnych, to jak przejść przyspieszony kurs teatrologii…

Dom w Czechowicach odegrał zresztą dużą rolę w podejmowaniu decyzji o opuszczeniu Teatru Polskiego. Grażyna przysięga, że było tak: dojechała kiedyś do rozstaju dróg Katowice-Bielsko i nie mogła sobie przypomnieć, w którą stronę ma skręcić i czy gra dziś w tym, czy w tamtym mieście. No i wybrała; padło na Katowice.

Łódź - początek znajomości

Daria weszła do rodziny Bułków z miłości. I z daleka. Pochodzi z Polic, miasta na Pomorzu (Zachodnim - precyzuje). Piotr żartuje, że już dalej żony nie mógł znaleźć, bo za Policami jest tylko granica z Niemcami. Ale to nie do końca prawda, bo poznał Darię nie w Policach, tylko w Łodzi. W czasie studiów w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej, gdzie on był już na II roku, a ona dopiero startowała.

- Wszystko w porządku? - miał zapytać.

- Daję radę - odpowiedziała.

I tak się potoczyło. Daria zabawnie dzieli ich znajomość na etapy: chłopak („nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie”), narzeczony („chyba coś z tego wyjdzie”) i mąż („jednak wyszło!”). Grażynę, znaczy: potencjalną teściową, prywatnie poznała na etapie „chłopaka”, bo ją Piotr przedstawił rodzicom szybko i bez uprzedzenia. Wygadana na co dzień dziewczyna zamilkła ponoć z wrażenia, ale Grażyna twierdzi: „Od razu ją kupiłam, miała w oczach taki aktorski błysk, no i absolutnie nasze, Bułków, poczucie humoru”. Natomiast na scenie przyszła synowa zobaczyła Grażynę dopiero w roli Mag, w „Królowej piękności z Leenane”, skądinąd jednej z najlepszych ról aktorki.

Do Bielska przez Königshütte

Z początku młodzi nie planowali powrotu w rodzinne strony; ani jego, ani jej. Są z pokolenia, które zawodową mobilność przyjmuje w sposób naturalny, idąc za ciosem, propozycją, a nawet przypadkiem. Trochę mieszkali w Łodzi, potem w Warszawie, próbując odnaleźć się na aktorskim rynku, znacznie bardziej ciasnym niż kilkanaście lat temu.

Castingi, role na jeden spektakl - tak wygląda życia młodych aktorów, których co roku pojawia się „na rynku” prawie 200. I właśnie z castingu na rolę Elwiry - młodej więźniarki obozu Zgoda - trafiła Daria Polasik (jeszcze nie Bułka) na scenę Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, w spektaklu „Miłość w Königshütte”. Namówiła ją do tego przesłuchania właśnie Grażyna, także grająca w tym tytule. Trudną rolę przerażonej dziewczyny, osaczonej przez rzeczywistość, której nie rozumie, Daria zagrała tak dobrze, że wkrótce otrzymała stały etat na bielskiej scenie. Z teściową spotkały się potem m.in. w pracy nad „Białym małżeństwem”, gdzie Daria zagrała Biankę, a Grażyna - Kucharcię.

Czasem Ksiądz, czasem Bodo

O ile Daria Polasik w pierwszych rolach występowała pod panieńskim nazwiskiem, o tyle dla Piotra nazwisko Bułka było na początku jakimś obciążeniem. Nie mówi o tym z goryczą, ale jako o fakcie, z którym chciałby podyskutować. Chwalono go od pierwszych ról, najczęściej jednak, nawet nieświadomie, mówiąc: „Dobry był ten syn Grażyny Bułki”, a nie po prostu „Dobry ten młody Bułka”.

Tymczasem jego Lubelski w „Korzeńcu” porywał widownię brawurą, witalną bezczelnością i… doskonałą dykcją. W innym przedstawieniu Teatru Zagłębia, w „Koniu, kobiecie i kanarku”, autor tekstu - Tomasz Śpiewak napisał rolę Księdza specjalnie dla Piotra, wiedząc, że młody aktor nada tej postaci co najmniej migotliwą niejednoznaczność. Wreszcie spektakl, który jakoś minął bez większego echa, a przecież był sprawdzianem jego ogromnych możliwości warsztatowych - „Eugeniusz Bodo - czy mnie ktoś woła”, gdzie prócz zadań dramatycznych, Piotr śpiewał i tańczył na miarę wykształconego artysty musicalowego. To o tej roli Grażyna powiedziała (choć wystrzega się recenzowania swoich dzieci): „Nawet żech nie wiedziała, że mom takego zdolnego synka w doma”.

Powiedziała po śląsku, bo w emocjach zawsze mówi po śląsku… I czasem gra w tym języku, czego ukoronowaniem był monodram „Mianujom mie Hanka”. Po śląsku nauczyła się także Daria. I choć na co dzień mówi piękną polszczyzną, to odwiedzając babcię męża w Świętochłowicach, odruchowo przechodzi na gwarę.

Eksperyment? A to zależy...

Czy założą własny, trzyosobowy, prywatny teatr? Uchowaj Boże, a po co? I jak by miała wyglądać ta współpraca? Nie żeby się od razu pozabijali (choć temperamenty mają, oj mają); na razie każde woli iść własną drogą. Będzie okazja zagrać w trójkę, to czemu nie, ale tak na co dzień ciągle siebie oglądać i oceniać?

W domu i w pracy? Może niekoniecznie… Wystarczy, że rozmawiają o swoich rolach, nie słodzą sobie, a czasem dyskusje są ostre. I wcale nie jest tak, że ostatnie zdanie należy do Grażyny, której dorobek jest tak ogromny, że mogłaby przypisywać sobie rolę domowego mentora. To zresztą zabawne, ale w czasie naszej długiej rozmowy, gadatliwa zazwyczaj Grażyna Bułka odzywała się najrzadziej i to raczej na tematy niezwiązane ze sztuką. W rodzaju: „Fajnego psa mają, ze schroniska sobie wzięli”. Pies jest uroczy, ma na imię Stefan i rzeczywiście wyrasta na ulubieńca rodziny.

Grażyna kibicuje młodym, jednocześnie przyznając im prawo do ich własnego postrzegania teatru. Sama nie boi się wyzwań, ma jednak granicę, poza którą żadne eksperymenty jej już nie uwiodą. Inaczej młodzi - próbują wchodzić w nowe przestrzenie i ryzykować. Daria potrafiła nagle pojechać do teatru w Gnieźnie i z marszu wygrać casting do roli w „Moście nad doliną”, bo gnała ją potrzeba sprawdzenia się. Piotr para się dramatopisarstwem; na razie okazjonalnie, kto wie jednak, jak to się rozwinie w przyszłości. Chętnie zmieniliby też przypisane im emploi.

Daria, choć ma za sobą znakomicie przyjętą tytułową rolę w „Ifigenii” (jak dotąd najtrudniejsza, po Biance, ale i ukochana), wyrazistą Sonię w „Wujaszku Wani” czy przewrotną mniszkę w „Marce za miarkę”, to chętnie wyszłaby już ze skóry „zbuntowanego dziewczęcia” i zagrała na przykład kobietę wampa. Piotr, jeżący się na komplement „ależ z ciebie fantastyczny amant”, już się szczerze ucieszył z możliwości zagrania nie najsympatyczniejszego przecież Torwalda w „Norze” (Teatr w Gliwicach), czeka jednak na „drania z prawdziwego zdarzenia”. Jedynie Grażyna, która ma w aktorskim życiorysie ponad 80 ról - w tym i Raniewską w „Wiśniowym sadzie”, i Lady Milford w „Intrydze i miłości”, i nawet Chochlika w „Balladynie” - mówi: - Byle rola mnie wzięła, to zagram. A na razie to was żegnam, kochani, bo lecę na scenę. Tylko sobie bułkę z szynką zjem, bo przez ten wywiad to mi dziś obiad przepadł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!