Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Skrzek o Janku "Kyksie" Skrzeku: Gdy odszedłeś, płacze blues

Teresa Semik
Józef Skrzek o swoim bracie: Janek nie miał auta, sekretarki, komórki, mejla. Szedł przez życie bez tych współczesnych osiągnięć i uzależnień. Piękne, na swój sposób
Józef Skrzek o swoim bracie: Janek nie miał auta, sekretarki, komórki, mejla. Szedł przez życie bez tych współczesnych osiągnięć i uzależnień. Piękne, na swój sposób Arkadiusz Ławrywianiec/Dziennik Zachodni
Dla mnie Janek jest najbardziej oryginalnym przedstawicielem prawdy o śląskiej ziemi. Dawał z siebie wszystko i nie przestawał być sobą - mówi muzyk Józef Skrzek o zmarłym bracie

Wraz z Jankiem "Kyksem" Skrzekiem umarł śląski blues?
Janek był postacią na śląskiej scenie muzycznej absolutnie wyjątkową, jedyną. Wszystko, co robił, było naznaczone jego oddechem, jego frazowaniem i sposobem myślenia, nawet jego śląską gwarą. Janek był śląskim bluesmanem na sto procent. Nie do podrobienia. Pewnie ktoś nowy pojawi się na tej scenie, ale Janka nie zastąpi.

Na początku lat 80. zaprosił pan Janka do udziału w nagraniu albumu grupy SBB "Memento z banalnym tryptykiem", potem do nagrania ścieżki dźwiękowej do filmu "Wojna światów - następne stulecie" Piotra Szulkina. Czuł się pan w obowiązku troszczyć o młodszego brata?
Wcześniej widziałem, że Janek ma talent, że jest bojowy i błyskotliwy. Tata już nie żył, gdy mama prosiła, bym mu jakoś pomógł. Nie była tylko pewna, czy muzyka to ten właściwy dla niego kierunek. Trudny zawód, a emerytura niepewna. Jednak posłała go do ogniska muzycznego, by się uczył grać na klawiszach.

Janek, po szkole górniczej, pracował najpierw na kopalni Michał w Siemianowicach Śląskich.
W przerwach grał na harmonijce. Włączali megafony i jego muzyka leciała na całą kopalnię. Pięknie grał i koledzy go za to uwielbiali. Żeby móc zarabiać na scenie, trzeba było mieć w tamtym czasie uprawnienia nadawane przez resort kultury. Pomogłem Jankowi je zdobyć. Byłem w komisji ministerialnej, która je przyznawała. Praktycznie od tego momentu dla Janka otworzyła się scena zawodowa.

Wasze muzyczne drogi rzadko się krzyżowały. Dlaczego?
Na początku jego grania występowaliśmy razem w dużych koncertach, m.in. z Romanem Wilhelmim, Krystyną Jandą. Próbowałem go pokazywać w różnych projektach, ale on miał własne przemyślenia i podbijał scenę swoją autentycznością. Często występowaliśmy razem, bo to nas cieszyło.

Pracował w tej samej kopalni, w której zginął wasz tata. A potem śpiewał: "Już na dole nie fedruja, sztajger jest mi trocha wstyd, blusa grom i blusa czuja". Myśli pan, że on żałował tej kopalni?
Ta piosenka jest o naszym ojcu Ludwiku. Janek chciał być jak on, bo to był wspaniały człowiek: poukładany, obowiązkowy i odpowiedzialny za rodzinę. Ratownik górniczy.

Ojciec trzymał was krótko?
O, tak. Jak ktoś się spóźnił z powrotem do domu, drzwi były zamknięte. Trzeba było szukać posłania w budzie. Zimno, twardo, ale potem pamiętaliśmy o punktualności.

Skoro był tak poukładany, akceptował pana wybory muzyczne?
A skąd! Myślał, że może będę dyrygentem, a na pewno zostanę przy muzyce klasycznej. Gdy się chwaliłem, że mam propozycję Tadeusza Nalepy, by zagrać w jego zespole Breakout, skomentował: "Pilnuj studiów". W końcu mówię, że biorę urlop dziekański, pogódź się z tym, bo nie chcę potem żałować. Machnął ręką.

Kto przejął rolę głowy rodziny po śmierci taty, mama czy pan, najstarszy z rodzeństwa?
Każdy z nas musiał sobie radzić na swój sposób. Byłem już na dużej scenie i rzadko wpadałem do domu, bo grałem z Breakoutem, Czesławem Niemenem i miałem SBB. Teresa, najmłodsza z naszej trójki rodzeństwa, trenowała łyżwiarstwo figurowe. Z Piotrem Szczypą, w parach sportowych, zdobyła mistrzostwo Polski. Często była poza domem. Mama starała się zapanować nad rodziną. Podziwiam ją za to.

W domu czekał ciepły obiad?
Kochałem ten nasz uporządkowany, ciepły dom. Mama grała na fortepianie, a potem graliśmy z nią wszyscy: Teresa na skrzypcach, Janek na harmonijce. Do dziś nasza mama jest bardzo witalna, a ma prawie 90 lat. Może dlatego, że pochodzi z rodziny kowala? Janek po niej miał tę witalność.

A to ukochanie Śląska przez całą rodzinę?
Dla mnie Janek był najbardziej oryginalnym przedstawicielem prawdy o śląskiej ziemi. Dawał z siebie wszystko i był sobą. W trójkę byliśmy w harcerstwie, w drużynie im. Józefa Skrzeka i nie był to przypadek.

Stryj - Józef Skrzek, harcmistrz powieszony przez Niemców w czasie II wojny, bił się o Polskę.
A dziadek Franek bił się o Polskę w powstaniu. Stryj Józek grał na gitarze, jeździł do Kanady i USA, znał angielski i niemiecki. Jeśli twierdził, że Polska jest dla niego ważna, to wiedział, co mówi.

Ze swoją wrażliwością Jankowi trudno było odnajdywać się w zachłannym show-biznesie?
Dzwonię do niego i pytam, co robisz? A on: "Siedza w doma i czekom na telefony. Czekom, żeby mi kto zadzwonił, że mom koncerty". Nie miał auta, sekretarki, komórki, mejla. Szedł przez życie bez współczesnych osiągnięć. Ale w twórczym nastroju. Piękne, na swój sposób.

Pięknie śpiewał: "O mój Śląsku, umierasz mi w biały dzień".
Janek zauważył, że mu drzewa wycinają przed domem i napisał te słowa.

Pod nekrologiem Janka ktoś napisał, że w trudnych chwilach był skłonny podzielić się ostatnią kromką chleba.
Ale on był biedny. Z jednej strony szlachetny, otwarty, a z drugiej - stale dostawał po plecach. Skończyło się tym, że był samotny, z kotem. Często nie miał na czynsz i na jedzenie dla tego kota. I nagle się okazuje, że on jest kochany, noszony na rękach. To jest niezwykła prawda o życiu, jak można zostać wielkim człowiekiem. Biedny synek, a kochany przez wszystkich. Córka go uwielbiała. I nic nie zapowiadało tego, co się potem stało.

Gdy 17 stycznia Janek nie otwierał drzwi, zaniepokojeni tym koledzy z zespołu zadzwonili do pana.
Leciałem przez kordon policji, ale też nie miałem kluczy do jego domu. Potem siedziałem przy nim w klinice i widziałem, że idzie ku dobremu. Powiedział do mnie: "Szczęść Boże".

Ponoć bez bólu i cierpień nie istniejemy…
Miałem taką traumę, że straciłem wiarę w lekarzy. Myślałem, że mu pomogą, bo już prawie w karty graliśmy. I nagle koniec. Janek umiera 29 stycznia.

Uciekł pan w muzykę?
Koncerty, które potem zagraliśmy z SBB, postawiły mnie na nogi. Na zakończenie powtarzałem frazę: "Bracie mój, gdy odszedłeś, płacze blues...". I krzyczałem: Janeeek! Jakbym go chciał przywołać. Potem już mogłem pójść na cmentarz i pozałatwiać sprawy, jak brat. Poskładać naszą rodzinę, żeby dalej funkcjonowała. Mama jest u Teresy w Mannheim, ale wkrótce wraca. Pierwszym aniołem był tata. Teraz mamy dwóch aniołów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!