Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Czy da się pisać po śląsku?

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat arc.
Co za pytanie?! Oburzonym wyjaśniam, że nie chodzi mi o sztukę estradową, zresztą nie zawsze najwyższej próby. Ani też o hajmatowe wspominki czy amatorskie bajania, niechby nawet najszlachetniejszą intencją podszyte. Mam na myśli utwory, które moglibyśmy zaliczyć do tzw. kultury wysokiej.

To prawda, długich tradycji nie mamy. Jednym z pierwszych, który „udawał”, że pisze w „narzeczu górnośląskim” - jak zaznaczył na karcie tytułowej poematu epickiego „Stary kościół miechowski” - był w XIX wieku ks. Norbert Bonczyk. Ale wystarczy przejrzeć to wybitne skądinąd dzieło, by przekonać się, że tak jego podbytomscy parafianie na pewno nie mogli godać.

Nie wystarczy przecież czasem „a” zamienić na „o”, „e” na „y”, dołożyć do tego trochę regionalnej leksyki związanej z gospodarowaniem czy domem, by uzyskać wszystkie walory etnolektu górnośląskiego. Późniejsze próby, choćby te znane z kart powieści Gustawa Morcinka, też miały raczej charakter kosmetyczny, prowadzący do zaznaczenia lokalnego „kolorytu”.

Trudno się dziwić. Śląsz-czyzna nie była skodyfikowana, więc trudności w przelewaniu jej na papier musiały wydawać się nie do pokonania. Poza tym, polskojęzyczni autorzy chcieli zdjąć z mowy tzw. autochtonów piętno języka „zachwaszczonego”, pogardliwie nazywanego wa-sserpolnisch (choć nie w każdym przypadku to pojęcie miało wydźwięk pejoratywny). W XIX wieku, w epoce romantyzmu, kiedy to elity europejskie zaczęły dostrzegać potencjał kulturotwórczy szerokich mas ludowych, podjęto starania, by włączyć je w obieg wartości narodowych, wtedy właśnie na nowo definiowanych.

Ani Goethe, ani inni poeci niemieccy nie pisali jednak w językach „ludowych”, tak jak Mickiewicz nie pisał po białorusku, bo też miałby z tym kłopot, choć przecież - w mowie - musiał nim biegle władać. Raczej więc przyciągano i przeciągano rozmaite grupy etniczne ku językom „wysokim”, które miały masy plebejskie wyrwać z wielowiekowego zapomnienia i upośledzenia.

Te procesy były jednak szersze i w paru miejscach doprowadziły do „unarodowienia” niektórych języków, których użytkownicy dotąd nie uczestniczyli w kształtowaniu oblicza politycznego swych ziem. To przypadek Słowaków, którzy mniej więcej w tym czasie kładli podwaliny pod swój język literacki. Górny Śląsk i jego wtedy jeszcze przeważającą część mieszkańców słowiańskiego pochodzenia taki rodzaj „odrodzenia” ominął.

Czy można zatem teraz - po prawie dwustu latach - niejako odwrócić bieg rzeczy i wzmocnić te nurty, które prą w stronę wyemancypowania się śląszczyzny? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, mimo że drobniejszych i większych utworów pisanych „po na-szymu” jest coraz więcej i coraz wyższy jest ich poziom. Godna podziwu jest też działalność translatorska takich ludzi jak Zbigniew Kadłubek czy Mirosław Syniawa.

Rzecz jednak nie tylko w tym, jak się pisze i co się pisze, lecz - jak się czyta i czy się czyta. Nie udawajmy, że nie mamy z tym problemów, nawet jeśli dobrze władamy mową swych przodków. Czym innym bowiem jest współuczestniczenie nawet w wartościowych spektaklach scenicznych, choćby tych granych w teatrze katowickim w nienagannej śląszczyźnie, albo nawet w seansach filmowych (vide: fabularna „Ewa” Sikory i Villqista), a czym innym tworzenie aktywnej „masy czytelniczej”, która nie tylko bez wysiłku pokona pułapki leksykalne (słownikowe) i fonetyczne, ale i przełamie utrwalone nawyki lekturowe, uwierzy, że można w tym języku prowadzić „normalną” narrację.

Piszę o tym wszystkim, bo jestem po lekturze tomiku Krystiana Gałuszki, rudzkiego poety i prozaika. Chyba dotąd nie czytałem lepszej liryki pisanej w tej prastarej „mowie serca”. „Modre ajnfarty” - tytuł piękny i wieloznaczny, bo oznacza tu również tyle co niezbyt łaskawe dla Ślązaków Bramy Niebieskie - nie nazwałbym nawet lingwistycznym eksperymentem. „Śląski język, śląska gwara, śląski etnolekt - napisał w posłowiu Maciej Szczawiński - uwierzytelnia w tym cyklu możność wyrażania treści duchowych, metafizycznych i głębokich”. Zgadzam się. Na dowód kawałek z „Ajnfartu XII”: „szukōm ajnfartu/ kerego niy ma/ przi laurasztrasie/ na wiyrku w rudzie/ dmucho teroz wiater/ fest richtich fest (…) // ja/ już bergmōny/ niy wyjyżdżajōm na wiyrch/ bo niy ma po co/ fest richtich fest/ dmucho teroz wiater/ a trza pedzieć/ że niy ino tukej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!