4 z 45
Przeglądaj galerię za pomocą strzałek na klawiaturze
Poprzednie
Następne
Przesuń zdjęcie palcem
Autor:  Marek Szołtysek  *www szoltysek.pl...
fot. Marek Szołtysek

Konkurs "Kobiety Śląska" na 100-lecie niepodległości. Zobacz, jakie panie już zgłoszono.

Autor: Marek Szołtysek *www szoltysek.pl

Tytuł pracy konkursowej:
Paulina Szołtysek. Śląska bizneswoman?

Podpis pod zdjęcie:
Paulina Szołtysek na tle swojego domu w Przyszowicach a obok wmontowane zdjęcie z ostatniego roku jej życia, które pokazuje cztery pokolenia Ślązoków – od Pauliny Szołtysek do Marka Szołtyska.

W 1964 roku zmarła moja prababcia – Paulina Szołtysek z Przyszowic koło Gliwic. Miałem wtedy zaledwie około półtora roku i choć z tamtego czasu niewiele sobie przypominam, to jednak moja pamięć o prababci pochodzi z przekazów rodzinnych. Opowieść o tej niezwykłej śląskiej kobiecie zacznijmy od tego, że Paulina za życia wiele rzykała, czyli modliła się do św. Barbary - jako patronki górników, bo jej mąż fedrowoł na grubie Makoszowy, oraz do św. Barbary – jako patronki zajęć niebezpiecznych, bo jej mąż Alojz w latach 1915-1918 był przymusowo wcielony i walczył po niemieckiej stronie na terenie Francji podczas pierwszej wojny światowej. Pewnie te jej modlitwy nie poszły na marne, gdyż mąż Alojz dożył szczęśliwej starości zaś modlitewna zażyłość ze św. Barbórką uwidoczniła się choćby tylko w tym, że Paulina w wieku 83 lat zmarła 4 grudnia, w Barbórkę i zdążyła jeszcze w niebie na gyburstagowy fajer tej wyjątkowo cenionej na Górnym Śląsku świętej.

Owszem, może ktoś powiedzieć, że w moim spojrzeniu na prababcię Paulinę zachodzi typowe zjawisko idealizowania przodków. Tak, faktem jest, że cenię ją jako kobietę dzieloną, matkę dziewięciorga dzieci, pobożną, mądrą, skromną, pracowitą, gościnną, uśmiechniętą, dobrą dla ludzi... W jej domu zawsze było upieczone jakieś ciasto, choćby tylko kołocz z posypką – bo można go było długo przechowywać w biksie na bifyju, gdzie czekał na ewentualne odwiedziny dzieci, wnuków czy prawnuków. Hodowane zaś w chlewiku wieprzki, zawsze były hojnie dzielone między rodzinę. Każdy też, kto odwiedzał prababcię, to mógł liczyć na sznita z fetym, czyli na kanapkę ze smalcem – co zwłaszcza w czasach dwóch światowych wojem, w okresie zawieruchy powstań śląskich czy w latach powojennego komunizowania Śląska – było czymś niezwykłym i wypływającym z jej zapobiegliwości. Prababcia Paulina została też zapamiętana jako chętnie pielgrzymująca do Piekor i na Anaberg, gdzie zabierała ze sobą tylko zista i flaszka z malckawą. Zatem te i podobne opowieści wiele mówią o Paulinie Szołtysek, ale nie są pewnie oryginalnymi cechami tej postaci. Tak bowiem postępowało bardzo wiele Ślązoczek, które jak Paulina, zajmowały się warzeniem, pucowaniem, praniem, sztrykowaniem, łotaniem starganych galotów, ficowaniem fuzekli…

Jednak w Paulinie Szołtysek było coś wyjątkowego, bo mimo, że w domu z liczną gromadką dzieci nie było im lekko, to zawsze pomagała biednym. Jak dowiedziała się, że ktoś cierpi niedostatek, to późno w nocy albo wczesnym rankiem zanosiła mu coś do zjedzenia. Robiła to jednak w tajemnicy. Do starej torebki po cukrze wkładała kartofle, warzywa, owoce... i zanosiła to pod drzwi potrzebujących. Potem zapukała w okno lub drzwi i uciekała, bo nie chciała rozgłosu ani podziękowań.

Paulina była bardzo dobrą i wrażliwą osobą, o czym świadczy też takie zdarzenie. Pewnego ranka, w połowie lipca, szła na pole, aby nakopać młodych kartofli na obiad. Nagle zobaczyła, że na polu jest złodziej i wykopuje jej kartofle. Schowała się wtedy w zbożu i pomyślała: Niech sobie boroczek nakopie w spokoju kartofli, bo widocznie jest biedniejszy ode mnie! Dopiero jak człowiek ten skończył „robotę” i odszedł, Paulina wyszła ze zboża i nakopała kartofli dla swojej rodziny. Mimo tych i podobnych zdarzeń, rodzina Pauliny nigdy z głodu nie cierpiała.

Bardzo pouczająca jest też historia całego jej pola. Okazało się bowiem, że podczas załatwiania własnościowych formalności sądowo-notarialnych, prawo do tej ziemi Pauliny podstępnie ukradł je wyrodny zięć. Ona jednak zwracała mu tylko uprzejmie uwagę, żeby sprawę naprawił. Nigdy nie wypowiadała tego w złości i resztę rodziny zachęcała do takiej dobrotliwości, choć ostatecznie ziemię utraciła bezpowrotnie.

Wszystkie te cechy Pauliny są godne rychtig zocy, czyli wielkiego poważania. W sensie religijnym - są oznaką jej świętości, w regionalnym sensie śląskim - są pochwałą wyjątkowego etosu jaki uwidaczniał się pośród wielu Ślązoczek. Zaś w sensie rodzinnej tradycji - Paulina jest do dzisiaj postacią inspirującą do działania. Do bycia lepszym. Jest tu jednak niebezpieczeństwo, że Paulina w swoich czasach i dzisiaj – mogła i może być dla niektórych kontrowersyjna albo nawet śmieszna. Może być określona jako - zauważany czasami w kulturze Ślązoków - element dupowatości , czyli takiej nieporadności albo (!) radykalnej i nie rozumianej powszechnie ewangeliczności. Bo jak można nadstawiać drugi policzek, jak można pozwolić sobie na akceptowanie wykradania swoich kartofli na polu czy nawet całego pola? Jednak jo, Marek Szołtysek – gdybym nie miał takiej prababci Pauliny, byłbym z pewnością innym, zagubionym, gorszym człowiekiem… Byłby pewnie ze mnie naprawdę gorszy zort! Zdarzyło mi się bowiem kilka razy w życiu stanąć w takiej samej sytuacji co prababcia Paulina. Oszczędzałem i pracowałem do granic wytrzymałości – a kiedy ze swego dorobku pomagałem innym – to brano mnie za wariata i oszukiwano. Pożyczyłem komuś pieniądze – i nie oddano mi. Podczas zarządzania moją firmą wydawniczą, okradziono mnie na dziesiątki tysięcy złotych i jeszcze więcej. Miałem wtedy pokusę by zemścić się na dłużnikach i jednocześnie pogrążyć się w nienawiści. Wówczas zawsze przypominałem sobie prababcię Paulinę i jej wzorem odrzucałem pielęgnowanie w sobie złości na ludzi. A choć to nawet wygląda na dupowatość – to w istocie jest to próba zwyciężania życiowych przeszkód. Oto właśnie jest owa niezwykła historia niezwykłej Ślązoczki - mojej prababci Pauliny Szołtysek. Dając mi taki przykład, zyskałem więcej niż ukradzione jej kartofle i całe pole. Cały czas moja próba naśladowanie prababci, daje mi i będzie dawać - jak mniemam - jeszcze większe korzyści. Mam bowiem nadzieję, że umierając, zdążę jeszcze w niebie na jakiś gyburstagowy fajer u św. Barbórki, św. Nepomucka albo u św. Jacka. Pewnie tam też prababcia Paulina narychtuje mi jakiś kołocz. Może być z posypką, choć bardziej smakuje mi z serem. I będzie taka super impreza, która mi stokrotnie zrekompensuje ukradzione tysiące złotych.

Oto cała historia o pozornie dupowatej Ślązoczce, która w istocie rzeczy, potrafi być przewodnikiem do super gyszeftu, czyli biznesu.

Zobacz również

Horoskop dzienny na 27 kwietnia 2024 dla wszystkich znaków zodiaku

Horoskop dzienny na 27 kwietnia 2024 dla wszystkich znaków zodiaku

Maturzyści z Liceum STO w Radomiu odebrali świadectwa. Było wielkie święto [ZDJĘCIA]

Maturzyści z Liceum STO w Radomiu odebrali świadectwa. Było wielkie święto [ZDJĘCIA]

Polecamy

Te kwiaty w bukiecie ślubnym gwarantują kłopoty. Nie dawaj ich do wiązanki na ślub!

Te kwiaty w bukiecie ślubnym gwarantują kłopoty. Nie dawaj ich do wiązanki na ślub!

Magda Linette nie dała rady Arynie Sabalence. Było blisko sensacji!

Magda Linette nie dała rady Arynie Sabalence. Było blisko sensacji!

Bunt polonistek i polonistów! Czara goryczy się przelała

PILNE
Bunt polonistek i polonistów! Czara goryczy się przelała