Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mistrzyni świata w judo doradza recydywistom

Redakcja
arc DZ
Z Beatą Maksymow-Wendt, najlepszą w historii polską judoczką, rozmawia Jacek Sroka

W trakcie mistrzostw Polski juniorów w Jastrzębiu wyróżniono wiele osób zasłużonych dla naszego judo, ale to właśnie pani dostała największe brawa od kibiców i to nie tylko dlatego, że impreza odbywała się w pani mieście…
To bardzo miłe, że ludzie wciąż o mnie pamiętają, choć swoją karierę zakończyłam już 11 lat temu. Kiedy patrzyłam na fragmenty swoich walk wyświetlanych na telebimie to łezka mi się w oku zakręciła. Kiedy tylko zawody judo rozgrywane są gdzieś w pobliżu, to zawsze staramy się na nie przyjechać całą rodziną, bo mojego męża też zaraziłam miłością do tego sportu. Zaczął go nawet sam uprawiać. Teraz na judo chce się zapisać moja 5-letnia córka Hania, która jest bardzo żywym dzieckiem i na pewno przyda jej się to w rozwoju fizycznym, ale nie chciałabym, żeby została profesjonalną zawodniczką, bo to sport, który jest w Polsce niedoceniany.

Panią nie ciągnie jeszcze na tatami?
Judo wciąż wywołuje u mnie ogromne emocje i nigdy nie przestanę myśleć o nim jako o mojej dyscyplinie sportu. Spędziłam na tatami 18 lat i tego nie da się wymazać z pamięci, zwłaszcza że w większości są to miłe wspomnienia. Na starty w turniejach weteranów namawiały mnie dawne koleżanki z kadry, ale niestety zdrowie mi na to nie pozwala. Mam poważne kłopoty z kolanem, a z bólem przeciążonych stawów będę się borykać już do końca życia.

Jak to się stało, że zaczęła pani trenować judo, skoro w szkole z trudem dostawała trójkę z w-f?
Zawsze byłam sprawna, ale byłam też znacznie potężniejsza od rówieśników, więc w szkole nie osiągałam takich wyników np. z biegów, by dostać wyższą ocenę. To, że zaczęłam trenować judo to był czysty przypadek. Trener Tadeusz Kowalewski, który stworzył klub judo w Jastrzębiu, kompletował skład do zawodów drużynowych i brakowało mu zawodniczki w najcięższej kategorii. Jedna z moich koleżanek powiedziała mu, że w szkole jest jedna taka duża dziewczyna i dość długo namawiała mnie na przyjście na zajęcia. W końcu udało jej się mnie przekonać i 14 lutego 1983 roku po raz pierwszy pojawiłam się na treningu. Pamiętam ten dzień, choć wtedy jeszcze nie obchodziło się w Polsce Walentynek. Trener Kowalewski zmierzył mnie dość sceptycznie wzrokiem od stóp do głów i stwierdził: - Idź się przebierz. Spodobało mi się i tak zostałam judoczką.

Co z tej bogatej w sukcesy kariery zapamiętała pani najbardziej?
Wszystko, co zrobiłam na tatami po raz pierwszy. Moje pierwsze zawody, na które pojechałam znając tylko jeden rzut, pierwszy złoty medal mistrzostw Polski, gdy poradziłam sobie w finale z zawodniczką panującą przez kilka lat niepodzielnie w tej kategorii czy pierwszy w historii naszego kraju tytuł mistrzyni świata. Mieliśmy mistrza olimpijskiego - Waldka Legienia, ale mistrzostwo świata wywalczyłam jako pierwsza z Polaków w 1993 roku w Hamilton. Pięć minut po mnie po złoto w Kanadzie sięgnął Rafał Kubacki.

Mistrzynią świata była pani dwukrotnie, a w sumie zdobyła aż 18 medali MŚ i ME. W tym dorobku brakuje jednak olimpijskiego krążka, choć na igrzyskach startowa-ła pani trzykrotnie...
Najbliżej podium byłam chyba w Sydney, choć paradoksalnie zajęłam tam najgorsze miejsce przegrywając już pierwszą walkę. W Barcelonie i Atlancie zajmowałam piąte lokaty. Na swoich pierwszych igrzyskach walkę o awans do finału przegrałam przez wskazanie sędziów. Widać ten medal nie był mi pisany. Dzięki temu inaczej potoczyło się moje życie, bo nie dostałam sportowej emerytury dla medalistów olimpijskich i musiałam sama zadbać o swoją przyszłość i znaleźć sobie stabilną pracę nie związaną ze sportem. Wszystko to robiłam jednak dużo później niż inni. Później skończyłam studia, później wyszłam za mąż wreszcie później urodziłam dziecko.

Po zakończeniu kariery w 2001 roku nikt nie wyciągnął do pani pomocnej dłoni? Polski Związek Judo nie zaproponował najlepszej swojej zawodniczce pracy z kadrą narodową?
Świat mi się zawalił, bo wydawało mi się, że bez judo nie będę mogła żyć. Zresztą uważałam, że nic innego nie umiem robić. Była propozycja pracy z kadrą w roli opiekuna zawodniczek z najcięższych kategorii wagowych, bo one trenują trochę inaczej niż reszta, ale bez konkretów. Postanowiłam więc uzupełnić swoje wykształcenie. Na medycynę, która zawsze mnie interesowała, było już za późno, więc zdecydowałam się na resocjalizację i od 10 lat pracuję w Zakładzie Karnym w Jastrzębiu.

Doświadczenia z walk przydają się w kontaktach z więźniami?
Osadzeni mają większy szacunek dla kogoś, kto ma na koncie jakieś sukcesy. Wielu z nich kojarzy mnie z transmisji telewizyjnych, zresztą jak zaczęłam pracować w Zakładzie Karnym to nasz "kaowiec" zorganizował spotkanie ze mną, na którym pokazywałam swoje medale i puchary opowiadając o swojej karierze. Więźniowie często przychodzą mówiąc mi, że sami też w przeszłości uprawiali jakiś sport. Jestem wychowawcą. Zajmowałam się już pomocą postpenitencjarną czyli przygotowaniem skazanych do wyjścia na wolność, pracowałam z więźniami po raz pierwszy odbywającymi karę oraz recydywistami, a od niedawna jestem zatrudniona na oddziale terapeutycznym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!