Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja przechadzka z Mariuszem Kałamagą, Łowcą.B [ZDJĘCIA i WIDEO]

Katarzyna Kapusta
Powrót do szkoły - przy tym stole pingpongowym spędzał bardzo dużo czasu i... zdobył drugie miejsce w Bytomiu
Powrót do szkoły - przy tym stole pingpongowym spędzał bardzo dużo czasu i... zdobył drugie miejsce w Bytomiu Marzena Bugała
Znacie Mariusza Kałamagę - chłopaka z Bytomia, który w żółtym sweterku rozśmiesza cały kraj? Lubicie jego dowcipy? Jeśli tak, to przeczytajcie tę historię. O przygodach z czasów szkolnych, dojrzewaniu i sztuce spadania na cztery łapy po fatalnych randkach lider kabaretu Łowcy.B opowiedział podczas spaceru po swoim rodzinnym mieście Katarzynie Kapuście

Przez całą drogę zastanawiałam się jak będzie wyglądał mój dzień z najśmieszniejszym człowiekiem świata Panem Tratatata… Stopy skierowałam na bytomski rynek - dokładniej pod fontannę. Z daleka dostrzegam bujną czuprynę i twarz spoglądającą w telefon. Zauważył mnie.

- Cześć Kapustko!
- Cześć Chłopaku!

Po swoim rodzinnym mieście oprowadzi mnie Mariusz Kałamaga z kabaretu Łowcy.B. Tak, tak, to ten facet znany z telewizji. To on wraz z Tomaszem Kammelem prowadzi dziś w Polsacie program "Stand up. Zabij mnie śmiechem". A wcześniej śmieszył z Katarzyną Cichopek i Piotrem Bałtroczykiem.

Podążam za nim po Bytomiu, jego rodzinnym mieście, niczym pisklę za kwoką, do pierwszego miejsca naszej wycieczki. Przy ulicy Webera mieści się Zespół Szkół Ekonomicznych - to do tej szkoły chodził Mariusz, zanim trafił na animację społeczno-kulturalną na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie, gdzie z kolegami założyli kabaret Łowcy.B.

W 2003 roku zgłosili się na PAKĘ. Pojechali tam z marszu i otrzymali... pierwszą nagrodę. Grand Prix zdobył wówczas kabaret Ani Mru Mru. - Ale dzięki temu my, zwykli chłopcy z uczelni, dostaliśmy propozycję występów w telewizji - dodaje.

Idziemy ulicami Bytomia. Mariusz radośnie podśpiewuje, to dźwięki i słowa bliżej nieokreślone. Przerywają mu trzej mężczyźni. Mariusz, zwany przez znajomych "Basen", "Maryjusz" lub "Mario" płynnie przechodzi z nimi na śląską gwarę. Od pierwszej chwili da się zauważyć, że jest tu rozpoznawalny i bardzo lubiany. Co chwilę ktoś krzyczy: "cześć" zupełnie tak, jakby się znali od dziecka. Jakby Bytom był wielką piaskownicą, w której wszystkie bawiące się dzieci pożyczają sobie grabki.
Idziemy dalej. Docieramy do szkoły. To w niej po raz pierwszy Mariusz zetknął się z kabaretem. Powstał tu zespół "Ja mmm chyba ściebie", w którym Kałamaga stawiał swoje pierwsze kroki na etacie satyryka. Zespół istnieje do dziś.

- Kochałeś się w jakiejś nauczycielce? - pytam, gdy wchodzimy do jego dawnej szkoły.
- Nie - śmieje się, ale mam pewne podejrzenia, że ja podobałem się jednej. Zawsze miałem fory. Wiesz, w tej szkole zaczęło się wszystko, kabaret, zespół... oooo, wiesz w co uwielbiałem grać - w ping-ponga. Zająłem drugie miejsce w Bytomiu. Tylko jedna z moich nauczycielek przychodziła i wyciągała mnie od stołu ping-pongowego za uszy na lekcje.

- Chodź, pokażę ci sklepik, w którym spędzałem równie dużo czasu, co przy stole pingpongowym. Sklepik prowadziła pani Jadzia. Kochana pani Jadzia. Najwspanialsza kobieta, była jak moja druga mama.

- Rozumiem, że miałeś z nią dobre układy?

- Najlepsze. Zawsze wszyscy stali w kolejce, a ja puk, puk z drugiej strony do drzwi i pani Jadzia wpuszczała mnie do siebie albo podawała bułkę z boku. Nie musiałem stać w kolejce. Wiesz, jak nie miałem pieniędzy, to dostawałem też bułki za darmo. A właśnie, Chcesz bułkę? Bo ja jestem głodny.

- Nie dziękuję. Jestem po śniadaniu - odpowiadam. Mariusz tymczasem wymienia uściski i chwilę gawędzi z woźnymi i swoją dawną wychowawczynią. Jednak czas goni. Szkolne wspomnienia odkładamy na bok.
Idziemy w kierunku "skałek". Brzmi tajemniczo. Gdzie skałki w Bytomiu? No, ale idziemy... Chociaż nie, ja idę. Rozglądam się, ale przy mnie nie ma już burzy loków Mariusza. Przewodnik zaginiony w akcji? O, jest! Stoi przy barierce na skrzyżowaniu.

- Wyślij mi numer konta. Wiszę ci dwie stówy! - krzyczy do faceta po drugiej stronie ulicy. Tamten chyba nie słyszy.

- Kapustko, wiesz kto to jest?
- Nie bardzo, ale liczę, że zaraz się dowiem.

- To jest nasz cudowny bytomski DJ, muzyk. Obstawia większość imprez na Śląsku. Kicu Madafaka się nazywa. Współpracował ze mną przy zlocie Superbohaterów i do tej pory miasto mu nie zapłaciło, a że ja chcę być w porządku, to postanowiłem sam to załatwić. Madafaka chwilę z nami gawędzi, po czym wracamy do naszego bytomskiego spaceru.

Wchodzimy w bramę. Hmmm, a gdzie te skałki? Czy to tu? Widzę tylko rozwalające się kamienice, w zasadzie wszystkie są opuszczone. - Jesteśmy na miejscu. To są skałki, choć ze skałkami nie mają nic wspólnego. Tutaj przychodziliśmy pić tanie wino. Nie zawsze się jadało sery pleśniowe... Nie było na to pieniędzy. Byliśmy grandżowcami. Ten okres jednak szczęśliwie dla mnie szybko się skończył, mój żołądek zaczął się buntować. Jednak wspominam to miejsce z sentymentem. O, wiem gdzie teraz pójdziemy - nagle wpada na pomysł Mariusz.

Idę za nim. Trampki na bruku wydają śmieszne dziwięki. Gadamy na abstrakcyjny temat... rozbijania orzechów pośladkami. "Górniczo-hutnicza orkiestra dę-ta robi nam papararam..." - nucę w głowie równie abstrakcyjnie.
- To jest ulica "Dżointy" - śmieje się Mariusz z fonetycznego żartu. - Jainty, Józefa oczywiście. No tak, co będę dużo mówił. Próbowaliśmy z kolegami tego i owego. Tutaj przychodziliśmy na" naukę latania". Po drugiej stronie na pierwszym piętrze mieszkał kolega, przeważnie "lataliśmy" u niego.
Nagle z małej galeryjki wyłania się mężczyzna. - Mariusz, zaproś panią tutaj - mówi. Skoro zaprasza, to wchodzimy. Moją uwagę przykuwa urządzenie przypominające rower. To stare siedzisko pucybuta. Andrzej Chłapecki (ten z galerii) jakby czytał w moich myślach.

- Mariusz, pokażemy jak to działa? - pyta. -Najpierw ty wyczyścisz mi buty, a potem ja tobie.
- Nie będę czyścił ci butów - mówi Mariusz, ale siada i sięga po szczotkę pucybuta…

Czas dotrzeć na plac Kościuszki. Mariusz chwilę się zamyśla, po czym zaczyna kolejną opowieść. - Pewnego razu wieczorową porą wybrałem się tam na randkę. Chciałem pokazać, że jestem najwspanialszym mężczyzną na świecie, najbardziej kulturalnym i eleganckim, kurtuazyjnym nawet można by powiedzieć... Niestety, w tych nerwach, napięły się mi także nerwy brzuszne. Myślałem, że puszczę takiego cichutkiego bąka, że go rozłożę tak delikatnie, że nawet z nogawki nie wyjdzie, ale okazało się, że po prostu poszedł jak szerszeń... - w tym momencie oboje nie wytrzymujemy i wybuchamy gromkim śmiechem, a Mariusz opowiada dalej. - Taki rezonans po ławce poszedł... Nażarłem się wstydu i miałem "after the bird", czyli jak się to u nas na Śląsku goda - "po ptokach". Na szczęście dziewczyna była wyrozumiała.

- Udawała, że nie zauważyła?
- Nie szło nie zauważyć. To już byłby szczyt, gdybym jej wcisnął, że to było tąpnięcie - śmieje się Mariusz, który nagle postanowił odegrać tamtą scenkę. Nabrał powietrza w usta i zasymulował odgłos pospolity, który sprawił, że poczułam, jakbym to ja miała uciekać z tej randki. Długo nie mogłam opanować śmiechu i z pewnością długo nie pozbędę się tej sceny z głowy.

Wróciliśmy do samochodu, by na zakończenie naszego spaceru udać się do jednego z ulubionych miejsc Mariusza, czyli do "Starej piekarni". Zamawiamy kawę i obiad, w dalszym ciągu dyskutując o Bytomiu. Między innymi o miejscowym rezerwacie przyrody Segiet. Mało kto o nim wie. Jest też w tym mieście stara odkrywkowa kopalnia i kamieniołomy. - Piłem tam pierwszego "kwasa" - wybucha śmiechem Kałamaga. - A tak poważnie, tam się szwędaliśmy. Tam była nasza magiczna kraina Narni czy Alicji po drugiej stronie lustra. Tam potrafiliśmy sobie wyobrazić wszystko i stworzyć każdy świat na jaki akurat przyszła nam ochota - Mariusz wracając wspomnieniami do chwil dzieciństwa rozmarzył się. A ja z nim.

- Była taka jedna zabawa, którą bardzo lubiliśmy - w "słonia". Brały w niej udział dwie drużyny po kilka osób. W każdej był kapitan. Stawał plecami do ściany, pierwszy chłopak wkładał mu głowę pod krok, drugi robił to pierwszemu itd. Przeciwna drużyna miała za zadanie wskoczyć na słonia i go zmiażdżyć.

- Długo się tak bawiliście?

- Sporo. Pewnie mój kręgosłup niedługo to odczuje - zaśmiał się Mariusz. Lider kabaretu Łowcy.B długo jeszcze mógłby wspominać beztroskie lata spędzone w Bytomiu. Zresztą nadal tam mieszka. Jego absurdalny humor prezentowany na scenie tu właśnie ma swoje korzenie. Co ciekawe - nazwa kabaretu ma również bytomski rodowód. - Dawno temu widziałem na Vitorze taki napis: "Polonia.B" - opowiada Kałamaga. - Tak mnie wówczas zadziwił pomysł kibiców, w którym miejscu postawić kropkę, że kiedy myśleliśmy nad nazwą naszego zespołu, zaproponowałem: Łowcy.B.

Dziś Kałamaga i jego koledzy są jedną z "topowych" grup kabaretowych w Polsce. - Większość sytuacji, jakie pokazujemy na scenie, zdarzyła się naprawdę - opowiada Kałamaga.

Kto wie, może kiedyś także nasz spacer doczeka się kabaretowego skeczu. W końcu trochę śmiesznie było.

Katarzyna Kapusta
============11 (pp) Zdjęcie Autor(21891381)============
FOT. Marzena bugała
============25 Cytat magazyn 18 B(21891268)============
W tej szkole zaczęło się wszystko, kabaret, zespół...
============11 (pp) Zdjęcie Autor(21891278)============
FOT. marzena bugała
============41 (pp) Ramka Tekst 8.5/10 R benton(21924849)============
Zobacz filmowy spacer po Bytomiu z M.Kałamagą na
www.dziennikzachodni.pl/wideo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!