Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Patriotyzm w erze straganów

Robert Siewiorek
Kiedy dwa tygodnie temu rządząca od jesieni Rudą Śląską Grażyna Dziedzic wydała wyrok śmierci na mający tam powstać Międzynarodowy Instytut Dialogu i Tolerancji im. Jana Karskiego - czas do wybuchu oburzenia wśród lokalnych autorytetów mierzyłem nie w dniach, ale w godzinach.

Spodziewałem się, że na głowę pani Dziedzic, skądinąd byłej nauczycielki (sic!), spadnie lawina krytyki.

Byłem pewien: słuszny gniew mądrych ludzi przypomni światu, że urzędnicza buchalteria nie może decydować o tym, czy miasto wielkości Rudy Śląskiej stać na 10 tysięcy złotych wsparcia dla ośrodka przechowującego pamiątki po legendarnym kurierze Polskiego Państwa Podziemnego, który pierwszy ujawnił światu Holocaust. Bohaterze, którego pamięć powinien czcić każdy, kto w tym kraju ukończył choćby podstawówkę.

Innymi słowy, po ujawnieniu całej tej zawstydzającej tragifarsy z panią prezydent w roli głównej spodziewałem się, że w obronie Instytutu Karskiego zabiorą głos wszyscy ludzie przyznający sobie prawo do wypowiadania się o ważnych sprawach regionu. I że na ich czele staną politycy, bo to oni najchętniej mówią nam, co jest dla Śląska i Polski dobre, a co nie.

Tyle że politycy jakoś ucichli. Najwyraźniej uznali, że walka z prowincjonalnym samorządowcem o prawdopodobnie zaburzonym horyzoncie obywatelskim, który obłożył podatkiem pamięć po jakimś zapomnianym obrońcy Żydów, byłaby marnotrawstwem politycznej energii. Być może co bardziej przewidujący uznali też, że zabranie głosu zobowiązywałoby do zaproponowania jakiegoś alternatywnego scenariusza, np. znalezienia innego miasta dla ekspozycji albo zorganizowania tych 10 tysięcy. A wiadomo, że ze zbieraniem pieniędzy zawsze kłopot.

Czy to takie właśnie straganiarskie kalkulacje kazały milczeć w sprawie muzeum Karskiego powszechnie znanemu z troski o polskość Śląska Wojciechowi Szaramie z PiS i słynącemu ostatnio z brawurowych manifestacji polskiego patriotyzmu Zbyszkowi Zaborowskiemu z SLD? Czy to z tych powodów cicho siedzieli też liderzy śląskiej PO i PSL-u?

Gdyby jeszcze w tym milczeniu na temat, nazwijmy to, polskich pryncypiów na Śląsku panowie byli konsekwentni, można by uznać rzecz za objaw uwiądu ich patriotycznej świadomości, całą sprawę zapamiętać i wystawić niemym politykom rachunek podczas kolejnych wyborów. Tyle że o żadnym uwiądzie mowy nie ma, bo istnieje sprawa, w przypadku której Święta Miłość Kochanej Ojczyzny, zwłaszcza jeśli chodzi o polityków spod znaków PiS i SLD, błyszczy niczym ryngraf na piersi krzyżowca. To sprawa sporu o narodowość śląską i autonomię Śląska. Tu głos polskich patriotów jest bardziej hałaśliwy niż najgłośniejszy happening aktywistów z Ruchu Autonomii Śląska. Tutaj także opinie etatowych obrońców polskości są najbardziej radykalne. Dobrym tego przykładem jest kuriozalne oskarżenie, które niedawno w stronę "Dziennika Zachodniego" rzucił Zaborowski. Oskarżył on moją gazetę o manipulowanie we wspomnianej sprawie opinią publiczną, przekłamywanie faktów i sprzeniewierzanie się ideałom, za które ginęli śląscy powstańcy.

Polemika z tymi odkryciami miałaby sens tylko wtedy, gdyby to, co głosi Zaborowski, nosiło choć drobny ślad zrozumienia podłoża sporu o śląską narodowość i autonomię. No i gdyby świadczyło o tym, że materiały opublikowane w tej sprawie przez DZ radny lewicy czytał ze zrozumieniem. Ale ponieważ żadna z tych okoliczności nie zachodzi, pozostaje zastanowić się tylko nad jednym: jak to jest, że ci sami ludzie, którzy wstydliwie milczą, gdy aż prosi się o silny głos rozsądku i przyzwoitości (a tak przecież jest w sprawie muzeum Karskiego) - milczą, a rozprawiają głośno, długo i od rzeczy akurat wtedy, kiedy trzeba zachować umiar, wyjść poza uproszczenia i hurrapatriotyczne skrajności?

Rzecz w tym, że patriotyzm politycznych działaczy w rodzaju Zaborowskiego - także tych z przeciwnej, prawicowej strony barykady - chociaż niewątpliwie najwyższej próby, zakwita dopiero wówczas, gdy jest szansa na jakiś polityczny urobek. I zakwita dość toksycznie. W przypadku dyskusji o aspiracjach Ślązaków owocuje uznaniem jej za wywrotową intrygę sterowaną przez media. Sprawdzonym zaś sposobem, w jaki wspomniany partyjny aparat patriotyczny zyskuje w tym sporze przewagę nad oponentami, jest zakwestionowanie ich obywatelskiej uczciwości. Wtedy to, co powinno być wymianą argumentów, zamienia się w seans obdzielania polityczno-moralnymi stygmatami: ten patriota - a ten świnia, ten swój - a ten manipulator i zdrajca.

Właśnie na takim gruncie wyrastają dziś kariery najbardziej jadowitych bojowników o polskość. Jednak ich wojenno-paradny patriotyzm, choć łatwy do politycznego zdyskontowania, ma feler: zamiera, gdy trzeba powalczyć o sprawy, w których stawką jest nie utrzymanie władzy lub powrót do niej, a zasady. Jako polityczny kapitał wyborczy, Jan Karski jest dziś dla Zaborowskiego i spółki najwyraźniej bezużyteczny. Walka w tej sprawie wielkiego rozgłosu raczej nie przyniesie, nie pozwoli też ujawnić i potępić potężnych wrogich sił (jak "Dziennik Zachodni"), które ponoć godzą w rację stanu. Z tego względu akcja w obronie obecności Karskiego w Rudzie Śląskiej nie przysporzy żadnemu śląskiemu politykowi punktów w Warszawie - tym bardziej że ta Warszawa chętnie (parę osób już to zadeklarowało) pamiątki po Karskim przyjmie.

Za to krucjatę lokalnego patrioty w imię jedności państwa na rubieżach - nawet jeśli w rzeczywistości będzie to wojna z potworami jego własnej wyobraźni - partia dostrzeże i nagrodzi.
I o to chodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!