PŚ w Wiśle zagrożony. Coraz więcej problemów związanych ze startem skoczków

Druga fala pandemii stanowi coraz większy problem także w świecie sportu. W kontekście inauguracji Pucharu Świata w skokach narciarskich 3 listopada ma zapaść ostateczna decyzja czy w ogóle rozpocznie się sprzedaż biletów dla kibiców (po rozporządzeniu rządowym odgórnie zamykającym trybuny sportowych aren taka opcja jest jeszcze bardziej wątpliwa), ale sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana.

Międzynarodowa Federacja Narciarska próbuje zapanować nad kryzysem. Ogłosiła m.in. że zawody będą ważne, gdy na starcie pojawi się siedem z dziesięciu najmocniejszych reprezentacji cyklu bez obowiązku przechodzenia kwarantanny. A to - biorąc pod uwagę rozporządzenia wydawane ostatnio w wielu krajach oraz uznawanie Polski za kraj wysokiego ryzyka koronawirusowego - może okazać się poprzeczką nie do pokonania.

FIS oferuje, że z własnej kasy pokryje 20 procent premii przewidzianych dla zawodników za zajęcie poszczególnych miejsc, ale nie rozwiązano zasadniczej kwestii opłat za obowiązkowe testy covidowe. To w przypadku takiej imprezy olbrzymie kwoty i żadna ze stron nie kwapi się do wzięcia ich na własne barki. FIS w zamian opracowało koncepcję „bańki”, w której wszyscy skoczkowie przez cały sezon podróżowaliby flotą wynajętych samolotów czarterowych od hotelu do hotelu, bez powrotu do kraju. Na takie rozwiązanie nie chce się jednak zgodzić właściwie żadna federacja. Nie do pomyślenia jest to m.in. dla mistrza świata Dawida Kubackiego, który w grudniu zostanie ojcem i nie wyobraża sobie powrotu do domu dopiero po zakończeniu sezonu. Wojna nerwów w oczekiwaniu kto się pierwszy ugnie, wciąż trwa.

Prawdopodobny brak kibiców oznacza dużą wyrwę w budżecie organizatorów, tymczasem koszty już rosną. Wisła od kilkunastu dni produkuje śnieg, który ma umożliwić przeprowadzenie listopadowych konkursów.