Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Senhor Fernando - już dziękujemy! Polscy kibice mają prawo czuć się oszukani. A domaganie się odszkodowania byłoby co najmniej niepoważne

Jacek Kmiecik
Jacek Kmiecik
Fernado Santos - największy przegrany elimiancji Euro 2024
Fernado Santos - największy przegrany elimiancji Euro 2024 EPA/PAP
Fernando Santos – trener z bogatym CV i wspaniałymi wizjami naprawy polskiej piłki utonął wraz z Biało-Czerwonymi w bodaj najsłabszej grupie kwalifikacji mistrzostw Europy. Portugalski fachowiec z tytułami, których nie sposób podważać, nie poradził sobie w polskiej rzeczywistości. Nadszedł więc czas - miejmy nadzieję rychłego - pożegnania. Aby nie zepsuł jeszcze więcej niż dotychczas.

Fernando Santos przybył do Polski niczym zbawiciel. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Cezary Kulesza wyciągnął Portugalczyka jak królika z kapelusza. Po niespodziewanym zwolnieniu Czesława Michniewicza po mistrzostwach świata 2022 w Katarze, gdzie reprezentacja Polski przełamała bońkowo-piechnczkową klątwę z 1986 roku i awansowała do fazy pucharowej mundialu, sternik polskiego futbolu pod niespotykaną presją opinii publicznej zaskoczył wyborem nowego selekcjonera. Znalazł Portugalczyka z większym nazwiskiem i osiągnięciami od poprzedniego prezesa PZPN, Zbigniewa Bońka, którego było stać jedynie na Paulo Sousę.

Fernando Santos to trener z ogromnym, jak na polskie warunki Curriculum Vitae, wielkim doświadczeniem na arenie międzynarodowej, zdobywca mistrzostwa Europy i Ligi Narodów z reprezentacją Portugalii, z awansem do fazy pucharowej w Euro 2012 i mundialu 2014 z reprezentacją Grecji. I selekcjoner, który na ostatnich mistrzostwach świata potrafił posadzić na ławce rezerwowych samego Cristiano Ronaldo. Czegóż chcieć więcej?! Santos rzeczywiście jawił się niczym futbolowy mesjasz.

Dosłownie wszystko przemawiało za słusznością wyboru tego utytułowanego trenera. Prezes Kulesza musiał więc sypnąć groszem, żeby przekonać Santosa do objęcia Biało-Czerwonych i wprowadzenia ich z przytupem do finałów mistrzostw Europy w Niemczech. Z przebudowaną już, odmłodzoną i grającą nowoczesny oraz ofensywny - jak zakładano - futbol. Dosłownie wszyscy byli przekonani, że awans na Euro 2024 z tak banalnej grupy jest formalnością. I zostanie osiągnięty bez żadnego wysiłku...

Niestety, wszyscy się przeliczyliśmy – trener z nazwiskiem i osiągnięciami, choć zapowiadał na wstępie, że marzy o pozostawieniu w Polsce dziedzictwa, wprowadzeniu Biało-Czerwonych na najwyższy „level”, dał po prostu... ciała. Nie przykładał się do roboty, nie miał do niej serca, pracował bez żadnego zaangażowania; można zaryzykować stwierdzenie, że nie poradził sobie z syndromem wypalenia zawodowego. I chyba nawet nie chciał, skoro wspólnego języka nie znalazł z żadnym z piłkarzy, i nie odcisnął żadnego piętna na naszej kadrze. Kadrze, przypomnijmy, przez poprzednika wprowadzonej do czołowej 16-tki na świecie...

Niestety, nie ma żadnego usprawiedliwienia dla „dziedzictwa”, jakie senhor Santos zostawia w Polsce.

Okazało się, że Santos wykorzystał koniunkturę na swoje nazwisko i podpisał lukratywny kontrakt tylko po to, aby odciąć od niego całkiem intratne kupony. Od pierwszych dni „pracy” widać było, że mu nie zależy. Zamiast jeździć na ligowe mecze, obserwować, wyszukiwać talenty, rozmawiać z trenerami, nadawać naszej piłce portugalski sznyt, najnormalniej w świecie się woził. Cóż, senhor Fernando znalazł w Polsce „eldorado”, gdzie mógł robić co chce i jak chce. Wyszło z tego niewiele, i wręcz nic konstruktywnego.

Efekty pracy Santosa mieliśmy już na inaugurację eliminacji z Czechami w Pradze, gdzie dostaliśmy łomot 1:3, potem poprawiła nas nigdy i nigdzie niewygrywająca Mołdawia 2:3, a historyczny triplet dopełniła Albania w Tiranie. Przy stanie 0:2 selekcjoner Biało-Czerwonych nie był w stanie wstrząsnąć zawodnikami, nie mówiąc już o zmieszaniu. Katastrofa kompletna!

Co najmniej niepoważne, a może wręcz żenujące byłoby zatem teraz trzymanie się przez Santosa warunków kontraktowych - jeśli ma to oczywiście miejsce, i co sugeruje brak komunikatu po dzisiejszym spotkaniu z prezesem PZPN, obwieszczającego zakończenie tej zupełnie nieudanej współpracy - niczym tonący brzytwy. Jeśli ktoś z takim CV chciałby wyszarpać jak najwięcej, nie czyniąc dosłownie NIC, ZERO, NUL konstruktywnego – byłoby to niczym policzek wymierzony polskim kibicom.

Panie Fernando, mamy już dość! Pora się pakować...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Senhor Fernando - już dziękujemy! Polscy kibice mają prawo czuć się oszukani. A domaganie się odszkodowania byłoby co najmniej niepoważne - Sportowy24