Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stary kapitan wraca na ląd

Jacek Bombor
Po morzach i oceanach pływał przez ostatnie 32 lata. Jego jacht, zbudowany w hangarze jastrzębskiej kopalni Moszczenica, pokonał 240 tysięcy mil morskich, co odpowiada jedenastokrotnemu okrążeniu Ziemi. O wielkim powrocie kpt. Jerzego Radomskiego pisze Jacek Bombor

Jerzy Radomski, niegdyś elektryk z jastrzębskiej kopalni Moszczenica, obecnie najsłynniejszy śląski wagabunda, zacumował "Czarnym Diamentem" w porcie macierzystym w Szczecinie. O godz. 12.00 przy Wałach Chrobrego czekali na niego przyjaciele, rodzina, znajomi, by fetować jego powrót z najdłuższego rejsu w historii polskiego żeglarstwa, trwającego niemal nieprzerwanie od 32 lat.

Radomskiego już w niedzielę z wielką pompą witano w Świnoujściu - ale jeszcze przez tydzień nie odważył się zejść tak naprawdę na ląd.

- Nie wierzę, że to koniec. Nie wiem, co będzie dalej. Muszę odpocząć, spotkać się z rodziną i podsumować te 32 lata. Napisać książkę, jacht wyremontować - wylicza na gorąco, popijając kawkę przy sterze. Wokół chłodna zieleń wyjątkowo spokojnego polskiego morza. - Nic mi więcej nie trzeba, choć brakuje trochę widoku palm, do których się już przyzwyczaiłem - mówi spoglądając w dal. Od zeszłej niedzieli jeszcze trochę popływał po Bałtyku, po drodze odwiedził Trzebież. Tam wszystko się zaczęło - 6 maja 1978 roku "Czarny Diament" został zwodowany. Miesiąc później był już na pełnym morzu.

Mazury, morze i kopalnia

Radomski urodził się w Klewaniu w 1939 roku. Gdy był młodym chłopakiem, jego rodzina przeniosła się na Mazury - do Działdowa. Już tam, jako młody chłopak, fascynował się żeglarstwem. Jako 14-latek pierwszy raz wyjechał nad morze, do Gdyni i - jak wspomina - na widok Bałtyku oniemiał z wrażenia.

- Siedząc na małej łódeczce, patrząc na horyzont zastanawiałem się, co jest dalej i dalej, za tym bezkresem. I obiecałem sobie, że to kiedyś sam sprawdzę. Później zrobiłem kurs sternika, udało mi się zdobyć pierwsze szlify. Ta pasja tkwiła we mnie głęboko od zawsze. Od lat 60. - mówi kapitan Radomski.
Jednak obok toczyło się normalne życie, trzeba było zarabiać na chleb. Na Mazurach nie było perspektyw, ale Śląsk przyjmował młodych z całej Polski z otwartymi rękami. Tak trafił do Jastrzębia Zdroju, a konkretnie do kopalni Moszczenica, gdzie został zatrudniony jako elektryk.

I właśnie tam, wśród górników, na co dzień pracujących w ciasnych, ciemnych chodnikach, znalazł prawdziwych pasjonatów morza i żeglugi.

- Bo na co dzień to twarde, odważne chłopy, na schwał. Z pasją. Stworzyliśmy chyba pierwszy kopalniany klub żeglarski Delfin. W samym środku górniczego miasta, gdzie nawet jeziora próżno szukać - śmieje się dziś na to wspomnienie. Byłem komandorem Delfina przez 15 lat. - Organizowaliśmy kursy żeglarstwa, nurkowania. Pamiętam wspaniałe bale piratów. Dziś nadal trwa ta tradycja, ale w Chicago i Nowym Jorku, gdzie mieszka wielu dawnych członków Delfina - mówi Radomski.

To właśnie w przykopalnianym klubie zrealizował pierwsze prawdziwe marzenie, bez którego później pewnie nie zdecydowałby się na samotny rejs po wodach całego globu. Pod koniec lat 60. górnicy rozpoczęli przygotowania do... studniowego rejsu atlantyckiego na Wyspy Kanaryjskie.

- Wyobraża pan sobie, co się wówczas działo? Górnicy zamiast fedrować, marzą o wielkiej wodzie. Partyjni działacze z Wodzisławia Śląskiego uznali, że nam odbiło, bo chcemy po świecie dupy wozić. I zgody nam nie dali - opowiada żeglarz.

Jerzy Ziętek dał nawet kasę

Komandor nie dał jednak za wygraną i postanowił uderzyć wyżej - do partyjnych władz wojewódzkich. Jeździł przez kilka dni do Katowic, do... Jerzego Ziętka, przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, wojewody śląskiego. Dostępu do jego gabinetu zawsze jednak strzegł skwaszony funkcjonariusz, który kilkakrotnie zbywał Radomskiego.
- Kombinowałem jak koń pod górę, by się dostać do Ziętka. Wymyśliłem, że przecież musi wyjść do toalety i zaczaiłem się tam na niego. Kilkugodzinne oczekiwanie opłaciło się: w końcu przewodniczący się pojawił. Radomski szybko zreferował pomysł. Ziętek zadumał się i rzekł: To się najpierw wysikom, a potem zapraszam do gabinetu.

Radomski wspomina, że Ziętek był niezwykle obeznany w temacie żeglarstwa - szczegółowo wypytywał o trasę, wyraźnie pomysł mu się spodobał. Żeglarz-górnik poprosił o pismo z poparciem. Nie dość, że je dostał, to Ziętek dał na wyprawę 60 tysięcy złotych ekstra.

- To był dla mnie szok. Z radości go uściskałem, jak starego kumpla.

Potem była kolejna wizyta w partii w Wodzisławiu. Trzeba było widzieć twarz powiatowego sekretarza, gdy czytał dokument Ziętka.

- To on was popiera? Ale to kopia jest - nie dawał za wygraną.

- Oryginał jest w dobrym miejscu. Może pan zadzwonić - odparował złośliwie Radomski. - Wy nam nie będziecie, Radomski, rozkazywać.

Nie zadzwonili. Nie odważyli się. Bo w końcu sekretarz powiatowy nie będzie samego Ziętka opieprzał.

Czarny Diament - czołg wśród jachtów

W maju 1970 roku 12-osobowa załoga kopalni Moszczenica na jachcie Chrobry wyruszyła w trzymiesięczny rejs po Atlantyku. Dotarli do Wysp Kanaryjskich i wrócili z wyprawy w komplecie. O ich wyczynie pisała cała Polska. Podczas eskapady Radomski dostał zaproszenie na rejs dookoła świata. Po powrocie zaczął budować jacht. Najpierw sam, w jednym z jastrzębskich ogródków. Ale pewnego dnia konstrukcja została skradziona.
- Dziś złodziejom musiałbym pomnik wystawić, bo tamta konstrukcja, z perspektywy czasu patrząc, była wadliwa i pewnie nie udałoby mi się na niej pływać tak długo. A tak musiałem budować od nowa, tym razem w opuszczonym hangarze kopalni Moszczenica - mówi Radomski. Zielone światło dał dyrektor Władysław Chlebik, który od początku kibicował Radomskiemu. Żeglarz oparł budowę na projekcie Kazimierza Michalskiego. Ciekawa, stalowa konstrukcja 16-metrowego jachtu powstawała w bólach przez 8 lat. - Mam przyjaciela w USA, który po jej obejrzeniu stwierdził, że "Czarny Diament" to czołg wśród jachtów. Coś w tym jest. Nigdy mnie nie zawiódł, sztormom się nie dał - śmieje się podróżnik.

Płyń po wodach całego świata

6 maja 1978 roku w Trzebieży jacht został zwodowany. - Płyń po morzach i oceanach, rozsławiaj polską banderę. Nadaję ci imię "Czarny Diament" - wyrecytowała wówczas kilkunastoletnia Joanna Chlebik, matka chrzestna jachtu, córka dyrektora kopalni Moszczenica, Władysława Chlebika. Radomski pamięta ten dzień, jakby to było wczoraj. - Nie rozbijaliśmy butelki szampana o burtę. Wylaliśmy kulturalnie trochę bąbelków na jacht z kieliszków. Potem była fantastyczna imprezka - wspomina. W rejs wyruszył 22 czerwca 1978 roku. O godzinie 23.55.

- Odejście od nabrzeża, droga wolna, wiatr słaby. Wyruszamy w rejs - to pierwszy wpis w jego pamiętniku. Początkowo myślał, że wróci po trzech, góra czterech latach. Ale PRL pokazał pazury w 1981 roku.

- Tak sobie wówczas myślałem, że w razie czego, jak u nas będzie wojna, to zabiorę rodzinę na jacht i tu będę z nimi pływał. Uznałem, że to może być nasz dom. Tak minęło parę lat, potem następne i jakoś zeszło - śmieje się. Podróżnik pokonał w swojej podróży 240 tysięcy mil morskich, co odpowiada jedenastokrotnemu okrążeniu kuli ziemskiej. - To więcej niż odległość z Ziemi do Księżyca. Jestem teraz gdzieś po jego ciemnej stronie - mówi.
Dwanaście razy opłynął Atlantyk, 1,5 raza Pacyfik od Panamy do Australii, sześć razy przemierzył Ocean Indyjski od Suezu do Afryki. W tym czasie na łajbę zabrał 1063 żeglarzy z 38 krajów świata. Najwierniejsi towarzysze podróży to... psy Burgas i Bosman. Pływały z nim po 19 i 11 lat. - Burgas ostrzegł mnie przed atakiem piratów - wspomina. Podróżnik odwiedził 82 kraje, a jego jacht cumował w 440 portach.

Wódz Masajów dawał 11 krów za córkę

Często zabierał rodzinę na pokład, córki, synów, żonę. wnuki. Pływali z nim ładnych parę lat. Na jachcie jego syn Mariusz brał ślub. Było to na wodach Afryki - tam również zabierał swoją córkę. - Pamiętam, jak wódz Masajów chciał ją odkupić ode mnie za 11 krów. Wziął mnie za ostatniego biedaka, gdy misjonarz wytłumaczył mu, że w Polsce nie mam ani jednej - wspomina. Ale takich przygód miał tysiące - spotkania z piratami, sztormy, tułaczka w tropikach w poszukiwaniu jedzenia.

Schodził na ląd tylko po to, by zapracować na kolejny etap podróży albo po to, by zarobić na bilet lotniczy do Polski, gdzie co jakiś czas wracał, by spotkać się z rodziną. Budował więc tunele w Australii, pracował w gazecie w Nowej Zelandii, kładł dachy i kafelki w Stanach Zjednoczonych. Tysiące razy w krajach całego świata najmował się jako elektryk, mechanik, automatyk. Ostatni raz w Jastrzębiu Zdroju - gdzie nadal mieszka jego żona - był półtora roku temu, na świętach Bożego Narodzenia.

Na dworze było smutno, chlapa, śnieg, zimno. Bardzo chciał zobaczyć, jak miasto wygląda latem. Na pewno pięknie, zwłaszcza fantastyczny park w Zdroju - pomyślał, że może tam niedługo wróci. Dziś żeglarz mówi o sobie, że jest prawdziwym Ślązakiem. - Tu spędziłem najlepsze lata. Tu nadal mam mieszkanie, tu urodziły się moje dzieci i są pochowani moi rodzice - opowiada Radomski.

Nie wiem, czy nie wrócę na wodę

Przyjaciele nie wierzą, że Jerzy Radomski osiądzie na lądzie na stałe. Nie po tylu latach życia na łodzi. Zapytany o to Radomski zamyśla się chwilę.

- Nie wiem, może jeszcze mnie wywieje - mówi. Ale niedawno przekazał kapitańską czapkę wnukowi, Michałowi, który z nim pływał na jachcie już jako trzymiesięczny berbeć - prawdopodobnie został nawet poczęty na "Czarnym Diamencie". Michał powiedział dziadkowi w sekrecie, że gdy dorośnie, też zbuduje taki jacht i popłynie w siną dal.

- Odpowiedziałem mu, że być może nie będzie musiał już budować nowego. Jest przecież mój - mówi śląski wagabunda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!