Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świadkowie katastrofy w Halembie zmieniają zeznania

Joanna Heler
Jeden ze świadków, Tadeusz K., wielokrotnie zasłaniał się niepamięcią, a w jego wyjaśnieniach pojawiło się wiele sprzecznych informacji
Jeden ze świadków, Tadeusz K., wielokrotnie zasłaniał się niepamięcią, a w jego wyjaśnieniach pojawiło się wiele sprzecznych informacji FOT. JOANNA HELER
Dwaj pracownicy firmy Mard, zeznający w piątek w Sądzie Okręgowym w Gliwicach w sprawie śmierci w wyniku wybuchu metanu 23 górników w kopalni Halemba, zmienili częściowo składane kilka dni po zdarzeniu z 2006 roku zeznania.

Rzutowały one na kierownictwo kopalni. Te piątkowe w wielu miejscach były za to niespójne. Negowali też wyjaśnienia kolegi z brygady, Sławomira S. Świadek ten mówił, że w dniu wypadku, na porannej zmianie przestawiano czujnik pomiaru stężenia metanu. - To brednie - tak świadek Tadeusz K. skwitował te słowa.
Na piątkową rozprawę wezwano 14 świadków - pracowników firmy Mard, która w Halembie miała ze ściany wyciągnąć zestawy obudów. Nie wszystkich zdążono przesłuchać. Przed rozprawą, świadkowie swobodnie dyskutowali z oskarżonymi. Były próby ustalenia, gdzie który z powołanych na świadka pracuje, żartowali i śmiali się.

Tadeusz K. na feralnym poziomie 1030 metrów był zastępcą przodowego. Zarzekał się, że przy każdorazowym przekroczeniu stężeń metanu, załoga była kierowana w bezpieczny rejon. Po chwili wycofał się ze słów, jakie wypowiedział po tragedii. Wówczas twierdził, że górnicy nie zawsze w sytuacji zagrożenia dostawali taki sygnał. Przewodnicząca składu sędziowskiego zarzuciła mu też, że raz mówił, iż posiadał własny metanomierz do mierzenia stężenia gazów i czynność tę wykonywał, choć nie musiał, bo była to rola Andrzeja M. Innym razem temu zaprzeczał.

- Nie ufał pan Andrzejowi M.? - chciała wiedzieć Grażyna Stankiewicz-Chimiak.
- Tak to czasem bywa - odparł świadek.

Tadeusz K. twierdził też, że w momencie przekroczenia stężeń jednym z objawów tego zjawiska były wybicia prądu, a tym samym w polu roboczym nie było światła. Andrzej M. mówił z kolei, że w miejscu rabunku nie było żadnych urządzeń działających na prąd, jak również oświetlenia. Wczoraj Andrzej M. po raz pierwszy przyznał, że raz miał wrażenie, że czujnik pomiarowy znajduje się za blisko tłoczącego powietrze lutniociągu. Zgłosił to dwóm osobom z nadzoru kopalni (zasiadają na ławie oskarżonych - dop. red.). Ci mieli go uspokoić, że jego obawy są na wyrost. Dlaczego nie powiedział tego wcześniej? Bo, jak stwierdził, prokurator wystraszył go tak, że stracił mowę...

Na ławie oskarżonych zasiada 17 osób z kierownictwa kopalni, w tym dyrektor i kierownik ds. wentylacji oraz Mardu. Grozi im do 12 lat więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!