18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sybiracy: Odarci z majątku, ale nie z dumy

Teresa Semik
Waleria Piątek, z domu Iwanowska, wróciła z Syberii bez brata Edwarda. Majątek jej rodziny na Kresach szacowano przed wojną na 5 mln zł. Mieli piękny dom w województwie nowogródzkim i leśniczówkę, pola i lasy.  Na zdjęciu w syberyjskiej szkole. Po tułaczce zamieszkała w Katowicach
Waleria Piątek, z domu Iwanowska, wróciła z Syberii bez brata Edwarda. Majątek jej rodziny na Kresach szacowano przed wojną na 5 mln zł. Mieli piękny dom w województwie nowogródzkim i leśniczówkę, pola i lasy. Na zdjęciu w syberyjskiej szkole. Po tułaczce zamieszkała w Katowicach arc.
Dla Polaków mieszkających na Kresach druga wojna zaczęła się 17 września 1939 roku wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej na ich ziemię. Skazani zostali na więzienie, głód i wyniszczającą pracę na Syberii - pisze Teresa Semik

Ostatnie wakacje przed wojną sześcioletnia Alicja spędzała z rodziną w dolinie rzeki Wilejki. Z tego okresu pochodzi też ostatnie ich wspólne zdjęcie. Są na nim rodzice - Kazimierz i Janina Szmigierowie, jej starsi bracia Jerzy i Zbyszek oraz siostra Barbara. Jest z nimi także Jagusia, opiekunka dzieci. Rodzina Szmigierów była majętna. Ojciec, ze szlachty herbu Ślepowron, handlował drewnem na wielką skalę, miał tartak, lasy na Wileńszczyźnie, dwa domy - stary i nowy w Szczuczynie Nowogródzkim, najokazalszy w mieście. I właśnie ten majątek (dziś Białoruś) był jego największym przewinieniem, gdy wkroczyli Rosjanie. Kapitalista - mówili o nim z pogardą i zaraz po 17 września zabrali go do więzienia.

Bo tata był bogaty

- Któregoś dnia wstaliśmy rano i taty już nie było. Za to stale pojawiali się u nas obcy ludzie i czegoś szukali w naszym domu. Myślę, że szukali kosztowności - przypomina dziś Alicja Ciszewska, z domu Szmigiero. Od wielu lat mieszka w Katowicach. Tu zakończyła się jej wojenna tułaczka.

Mama nie wytrzymała tych ciągłych rewizji. Załamała się i w październiku zmarła. Najstarszy z rodzeństwa - Jurek miał zaledwie 10 lat. Alicja była najmłodsza. Ile miała lat? - Nie wiem, bo zanim wybuchła wojna, byłam zbyt mała, by pamiętać datę swoich urodzin. A potem już nie było nikogo, kto mógłby mnie jej nauczyć. Żyję z fikcyjną datą wydedukowaną na podstawie domysłów, zdjęć - wyjaśnia.

Nim jej ojca Rosjanie wysłali gdzieś w nieznane, powiadomił z więzienia swoją siostrę, by zaopiekowała się dziećmi. Odtąd wszelki ślad po nim zaginął. Nie wiadomo ani jaką zmarł śmiercią, ani gdzie został pochowany.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Okazały dom Szmigierów zajął rosyjski komendant miasta. Dzieci zamieszkały z ciocią Heleną i jej synem Cześkiem w domu babci. W nocy z 12 na 13 kwietnia 1940 roku przyszli enkawudziści.

- Zrobimy rewizję, a dzieci niech się w tym czasie ubiorą - zakomunikowali. Rewizja nie była dla nikogo nowością, ale po co mają się ubierać? - Dzieci! Wywożą nas na Sybir! - krzyczała przerażona ciocia. Ten jej krzyk słyszę do dziś - mówi pani Alicja. Na spakowanie dostali pół godziny. Spory kufer stał na środku pokoju, do którego wrzucali w panice wszystko, co im wpadło w rękę. Ciotka wrzucała ubrania, także piękne kreacje mamy. Jurek wrzucał książki, które ciotka wyciągała z powrotem. Przeoczyła "Ogniem i mieczem", "Ryśka z Belmontu" oraz "Poezje" Mickiewicza.

Kto wrzucił do kufra również rodzinne fotografie? - nie wiadomo, ale pokonały z nimi drogę na Syberię i z powrotem do Polski. Nakazy aresztowania były wystawione tylko na czwórkę dzieci Szmigierów, ciotka z Cześkiem mieli im towarzyszyć tylko do Lidy. Gdy jednak zaryglowano wagony, nie było już mowy o żadnym wysiadaniu. Opuścili pociąg w Mamlutce na Syberii, a stamtąd dojechali ciężarówkami do ziemianek. Najpierw we wsi Olgienki, potem Dwojniki, by pracować w kołchozie.

Na początku żyli głównie z wymiany ubrań mamy na żywność. Nauczycielka z miejscowej szkoły mówiła, że Polacy przywieźli do nich kulturę i ubrania.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Nikt nie myślał o ucieczce, bo i dokąd. Do najbliższego miasteczka Mariewki było z 200 km i żadnej komunikacji. Głodne wilki podchodziły do wsi i nocami wyły przeraźliwie.

- Jedna z kobiet urodziła bliźnięta. Nie miała ich czym karmić, więc prosiła Boga o śmierć dla własnych dzieci. Obsesyjnie przypominałam sobie tę historię, gdy urodziłam moje pierwsze dziecko. Żal ściskał mi gardło, bo myślałam, co czuły tamte matki? - mówi Alicja Ciszewska. - Wprawdzie byliśmy wolni od bomb i okrucieństwa okupanta, ale gnębieni przez potworny głód i mróz.

Najstarszy brat Jurek zmarł w 1943 roku. Nie wiadomo na co, bo w okolicy nie było lekarza. Pochowali go na cmentarzu za wsią i był to drugi polski grób w Dwojnikach. Rok później zmarł Zbyszek. Ciotka zawiozła go do szpitala w Mariewce, ale już nic nie pomogło.

- Mnie z Basią syberyjskie piekło nie potrafiło złamać - próbuje żartować Alicja Ciszewska, ale wspomnienia wciąż ściskają za gardło. Do Polski wróciły w 1946 roku.

Alicja próbowała nadrobić stracony czas. Do syberyjskiej szkoły poszła późno, bo ciotka, jak inni Polacy, na początku nie posyłała tam dzieci, by nie przesiąknęły bolszewicką ideologią. Skończyła studia i została rusycystką.

Wiele lat później odwiedziła Szczuczyn. W ich okazałym domu, który stał przy ulicy Mickiewicza, przemianowanej na Gorkiego, było przedszkole, a w domu babci - łaźnia. Szukała grobu mamy, ale nie było po nim śladu.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Po latach starań otrzymała od Polski drobną rekompensatę za pozostawiony na Wschodzie majątek rodziców. Stara się nie wracać do wspomnień, bo wciąż bolą. Dzieci tułacze same nie potrafiły odrzucić od siebie traumatycznych przeżyć, a nikt im nie pomógł z nimi żyć. W domu wciąż eksponuje cudem zachowane fotografie pięknej i zamożnej rodziny Szmigierów.

Bali się Ukraińców

Gdy o piątej rano 10 lutego 1940 roku do domu Stanisława Gubernata przyszli enkawudziści, by aresztować całą rodzinę, nie rozglądał się za ciepłym ubraniem. Pobiegł najpierw do szafy, gdzie schowana była fotografia jego ojca w mundurze podoficera wojska polskiego.

- Bałem się, że Rosjanie ją znajdą - mówi z troską. - Tacy jak ojciec nie wracali z więzień - dodaje. Dziś mieszka w Siemianowicach Śląskich, a przed wojną we wsi Korzelice niedaleko Tarnopola. Rodzice mieli 20 ha ziemi, obory, spichlerze, stajnie.

- Byli kułakami, więc trzeba było ich rozkułaczyć, wysyłając na Sybir - dodaje z ironią. - Ojciec tam został na zawsze.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
17 września 1939 roku Stanisław miał zaledwie 10 lat. Dobrze pamiętam ten dzień, bo szosą ze Stanisławowa do Lwowa sunęły ciężarówki z polskim wojskiem. Nie mógł się na nich napatrzyć. Tam wieczorem z polecenia rodziców odnalazła go starsza siostra Emilia. Już nie mógł wrócić do domu, bo otoczyli go Ukraińcy, a rodzice uciekli przed nimi w pole. - Ukraińcy napadli na dom polskiego sklepikarza, a ponieważ miał zaryglowane drzwi, strzelili tak, że zginął na miejscu - wspomina Stanisław Gubernat. - W tym czasie najbardziej baliśmy się właśnie Ukraińców.

Przez dwa tygodnie ukrywali się w piwnicy sąsiada, też Ukraińca. Nie wydał ich, choć do końca nie mieli pewności, jak się zachowa. Gdy nad ranem do drzwi zaczęli łomotać enkawudziści, Gubernatowie byli sparaliżowani strachem.

- Nie mieliśmy nawet chleba w domu. Ojciec chciał upiec, ale mu nie pozwolili - przypomina Stanisław Gubernat. - Przy każdym z nas, nawet nade mną, stał enkawudzista z wymierzonym pistoletem. On jednak wyrwał się po zdjęcie, bo strach o ojca był większy. Zabrał też rodzinną fotografię wykonaną rok przed wojną u fotografa. Pamiątka Stanisława z pierwszej komunii.
Saniami dojechali na stację kolejową do Wołkowa. W domu był dziadek Józef, zabrali i jego. Wagon bydlęcy miał dziurę wyciętą w środku podłogi. To była ich toaleta. Stawali przy niej młodzi i starzy, dziewczęta i chłopcy odarci z dumy i wstydu.

Pociąg ruszył ze stacji po trzech dniach, a po miesiącu zatrzymał się przed Irkuckiem we wsi Ałzamaj, rejon Niżnieudinski. Mama z tatą codziennie wychodzili do pracy przy wyrębie lasu. Mieli wyłącznie prostą piłę. Jeśli wyrobili normę, dostawali 70 dag chleba na dzień, jeśli nie - 20. Zasady były proste; nie pracujesz, jesz trawę. - Ojciec rwał się do wojska, ale się spóźniliśmy i obóz adaptacyjny był już pełny Polaków, nikogo więcej nie przyjmowano - przypomina Stanisław Gubernat. - Wysłano nas więc w stronę Turkiestanu, w chłodny step. Dostawaliśmy kilogram zboża na trzy dni. Ojciec tam zmarł. Mama pochowała go w samych kalesonach przykrytego prześcieradłem.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Siostra Emilia dostała się do junaczek i wyszła z wojskiem polskim. Spotkali się wszyscy razem dopiero w 1947 roku w Siemianowicach Śląskich. To jest ich ostatni przystanek.

Stanisław Gubernat odebrał rekompensatę za majątek pozostawiony na Kresach. Nigdy więcej nie pojechał w tamte strony.

- Nadal boję się Ukraińców, tamten strach we mnie pozostał - przekonuje.

Gdzie jest ten burżuj

Waleria Piątek, z domu Iwanowska, wróciła z Syberii bez brata Edwarda. Już w drodze z Archangielska do miejscowości Wieruskoje pod wozem, na którym siedzieli, załamał się lód i Edek wpadł do wody. Odtąd chorował. - Myślałam, że już nikt z nas nigdy nie wróci do domu, wszyscy zemrzemy tam z głodu - wspomina Waleria Piątek. - Dostawaliśmy po 100 gram chleba na dobę, a tatuś z każdej porcji odejmował po kawałku i dokładał Edkowi, żeby nabrał sił. Jedli to, co można było wrzucić do gara. Padłego konia rozszarpywanego po kawałku, zdechłego psa czy kota.
Rodzina Iwanowskich miała piękny dom z ogrodem w miasteczku Zaostrowiecze w województwie nowogródzkim (obecnie Białoruś), ale 17 września 1939 roku przebywali w swojej leśniczówce w Dubiance.

- Tatuś był człowiekiem bardzo majętnym z dziada pradziada - przypomina. - W naszym majątku pracowało wiele osób. Gdy przyszli po niego Rosjanie, pytali: gdzie ten burżuj. A on się ukrywał.
Walerii już na zawsze pozostanie ślad z podróży na Sybir. W wagonie stał żelazny piecyk, na którym grzała się woda. Stłoczeni więźniowie próbowali się zbliżyć do niego. Sześcioletnia Waleria także. Gdy już udało jej się stanąć całkiem blisko, lokomotywa ruszyła szarpiąc wagonem. Gorąca woda i piecyk poleciały w jej kierunku. - Chcieli mi rękę amputować, ale wtedy los mnie oszczędził, wyjątkowo - mówi. Spod Archangielska wrócili po 6 latach, ale jeszcze przez rok musieli pracować w kołchozie na Ukrainie.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera
Polska powitała ich w 1947 roku chłodem. Trafili na Ziemie Odzyskane ogołoceni ze wszystkich dóbr, ale nie z dumy. - Mama zmarła dwa lata później i nie nacieszyła się wolnością - wspomina Waleria Piątek, dziś mieszkanka Katowic. Ojciec przed wojną każdemu z trojga swoich dzieci wpłacił na konto po 5 tys. zł, a teraz nie wolno im było nawet zobaczyć swojego majątku wyszacowanego na 5 mln zł - przedwojennych. Dubianka spłonęła, dom w Zaostrowieczu zamieniony został na pocztę. W szkole Waleria usłyszała od dyrektorki, że nie wolno im rozmawiać na temat Syberii, więc milczała. Za to spytała o Katyń i zabrali ją z lekcji funkcjonariusze bezpieki. - A ja tylko spytałam, kto mordował - przypomina. Życie jest ciągiem doświadczeń, z których każde czyni nas silniejszymi, choć czasem trudno to sobie uświadomić. - Tylko dlaczego to życie tak boleśnie doświadczyło Polaków z Kresów tylko dlatego, że 17 września 1939 roku byli Polakami? - pyta.

Golgota Wschodu: deportacja elit

W latach 1940-1941 władze sowieckie zesłały na Sybir co najmniej 250 tys. Polaków z Kresów.
Niektóre źródła mówią nawet o milionie polskich obywateli. Akcja wysiedlania Polaków z terenów zajętych przez Związek Radziecki po 17 września 1939 roku była precyzyjna. Na mocy tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow ZSRR zajął wschodnie tereny Polski. Podstawowy cel tych deportacji to: zniszczenie polskich elit i czystki etniczne. Ci, którym udało się przeżyć i wydostać z Syberii, nie mieli dokąd wracać. Polski w granicach sprzed 1939 roku już nie było. Wielu wybrało emigrację.

*Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!