18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zygmunt Kaczmarczyk: Na kole i na kurblokach, po medale i po bele co [ZDJĘCIA ARCHIWALNE]

Grażyna Kuźnik
Mały Zygmuś na rowerku na ul. Francuskiej w Katowicach
Mały Zygmuś na rowerku na ul. Francuskiej w Katowicach Mikołaj Suchan
Liderem wyścigu Tour de Pologne (tegoroczna edycja zaczyna się 10 lipca) był kiedyś niezwykły katowicki sportowiec. Zygmunt Kaczmarczyk latem zdobywał medale jako kolarz, a zimą jako łyżwiarz figurowy - pisze Grażyna Kuźnik.

Za kilka dni przez nasz region przemknie peleton najlepszych kolarzy z całego świata. W 69. Tour de Pologne będą ścigać się mistrzowie i złoci medaliści igrzysk olimpijskich. Zygmunt Kaczmarczyk z Katowic też kiedyś należał do tej ekipy. Był nawet liderem Tour de Pologne. Zdarzyło się to w 1958 roku i trwało tylko jeden dzień, ale i tak było sensacją. Przecież chodziło o kogoś, kto równocześnie zdobywał medale w łyżwiarstwie figurowym.

- Sam nie wiem, jak mi się udawało to łączyć - przyznaje dzisiaj pan Zygmunt. - Wtedy uważałem to za dobry pomysł. Latem rower, a zimą taniec na lodzie. Teraz mam inne zdanie o tamtym planie na życie.

Ojciec pilnował planu

Twardzi kolarze z Gwardii Katowice dziwili się, że jest wśród nich łyżwiarz figurowy. Taki, który potrafi zatańczyć do "Nieszporów sycylijskich" Verdiego, za co w 1953 r. został mistrzem Polski juniorów w jeździe indywidualnej. Dla wielu było to nie do pojęcia. Ale jeśli nawet robili sobie żarty z tańców, to nie przy Zygmuncie.

- Bardziej ich śmieszyło, że byłem też ministrantem, nazywali mnie Księżulek - bez urazy mówi były sportowiec. - Ale co mogłem zrobić! Miałem w rodzinie dwóch zakonników, jeden z nich, franciszkanin, przeżył Dachau. Mieszkaliśmy przy kościele Mariackim w Katowicach. Miałem blisko na msze.

Urodził się w 1935 roku w Dąbrówce Małej, ojciec Józef był chodziarzem i maratończykiem, z zawodu stolarzem. Rodzina mieszkała w Katowicach, z przerwą na okupację niemiecką, bo ojciec musiał się ukrywać, był na liście gestapo. Znaleźli się w Czernej koło Krzeszowic. Po wojnie wrócili do rodzinnego miasta.

- Stałem się jedynakiem, bo zmarł nagle mój 7-letni brat - opowiada pan Zygmunt. - To była wielka tragedia, zmieniła moje życie. Mateczka strasznie to przeżyła. A ojciec wszystkie ambicje sportowe przeniósł na mnie. Odtąd nie było mi łatwo. Nie chciałem go zawieść. Każdy dzień miał ścisły regulamin, musiałem wstawać skoro świt i ćwiczyć, ćwiczyć. To była ciężka praca.

Ojciec pilnował, żeby wszystko szło według planu i było zgodne ze sportową dyscypliną. Raniutko, zimą budził syna, robił mu śniadanie i wyganiał na Torkat. Chłopak miał niedaleko; leciał z Mariackiej przez Warszawską, Wodną i już był na lodowisku. Tam czasem spotykał się z kolegami z pobliskich ulic. Nie wszyscy jednak mieli takie piękne łyżwy jak on. Jeździli po prostu na śrubokach czy kurblokach, jak nazywały się łyżwy przypięte śrubami do butów. A jemu ojciec sprawił prawdziwe hokejowe łyżwy kanadyjskiej firmy CMM.
- To był wtedy rarytas nie do pomyślenia - zapewnia starszy pan. - Ale byłem dumny. W latach 50. mieć taki sprzęt! Ojciec kupił je po znajomości, był sportowcem, ludzie go szanowali. Wiem, że łyżwy odkupił od zamożnego pana Oskara z Katowic, którego synowie po wojnie zostali w Australii. Miał po nich łyżwy, ale też piękny rower, wtedy nie do zdobycia. I ja ten rower też dostałem. W ten sposób, przez pana Oskara, zaczęło się moje rozdwojenie.

Kochaliśmy rowery

Zanim dostał nowiutki, zagraniczny rower turystyczny, nie gardził zwykłą damką. Nie myślał wtedy o karierze kolarskiej, tylko o wycieczkach za miasto. Ale okazało się, że wystarczyło wsiąść na bardzo dobry bicykl, żeby ujawnił się jego talent. Umiał na nim pędzić jak wiatr.

- To dzięki wyścigom, jakie w tamtych latach urządzał "Dziennik Zachodni" z popołudniówką "Wieczór", stałem się kolarzem - mówi pan Zygmunt. - Wyścigi rowerowe były świętem na cały region. Ludzie szaleli, nosili zwycięzców na rękach, na ulicach stały tłumy. Ścigały się setki kolarzy, zabawa na sto dwa. Meta była na ulicy Młyńskiej. Raz zająłem 12. miejsce, ale innego razu, w 1951 roku, pierwsze. Startowało 350 osób. Wręczono mi rower turystyczny. Świetna nagroda, bo była z nimi bida. Na przykład nikt nie produkował pucharów - dodaje.

Trofea kolarskie w latach 50. wyglądały marnie. Takie byle co; często musiał wystarczyć dyplom i uścisk dłoni, ale liczył się wynik. Zygmunt zapowiadał się na dobrego kolarza. Wstąpił do Gwardii Katowice.

Kolarstwo było modne, na czasie, prestiżowe. Ślązacy zresztą od dawna kochali ten sport. Pierwsze kluby kolarskie powstały tu w XIX wieku i rozwijały się bardzo szybko. Towarzystwo Cyklistów 05 w Katowicach zarejestrowało się w 1897 roku. Przed wojną miasto dwa razy, w 1925 i 1934 roku, organizowało mistrzostwa Polski. Rajdy rowerowe "Dziennika Zachodniego" miały swoich poprzedników; podobne urządzał krakowski tygodnik sportowy "Raz-Dwa-Trzy". Był to Wyścig Dookoła Śląska "na kole".

Śląscy kolarze przed wojną najlepsi byli jednak w piłce rowerowej i jeździe figurowej na rowerze. Kto dzisiaj o tym słyszał? Moda na te dyscypliny przyszła z Niemiec i po wojnie przeminęła. W każdym razie Zygmunt Kaczmarczyk o tańcu na rowerze nawet nie pomyślał. - I tak nie zrobiłem w kolarstwie wielkiej kariery - przyznaje i dodaje rzeczowo: - Ani żadnego majątku.
Miał jednak swoje chwile sławy. Zdobył między innymi brązowy medal Mistrzostw Polski na szosie w 1960 roku, wygrał etap na Tour de Pologne w 1964 roku, a liderem był sześć lat wcześniej. Powołano go do kadry szykującej się do Wyścigu Pokoju, chociaż nie wziął w nim udziału. Łyżwy wygrywały.

Nie tylko był sport

- Tak naprawdę to podobały mi się dziewczęta na lodzie, a byłem nieśmiały - zdradza Zygmunt Kaczmarczyk. - I jak była okazja, to chętnie zgodziłem się tańczyć w parze. Karkołomny zwrot. Ale trafiłem na fajną panienkę, Alinkę Gburską.
Torkat był wtedy zapchany po brzegi. Ćwiczyli razem łyżwiarze aż trzech klubów, którzy podzielili się lodowiskiem. Budowlani wzięli południe, Stal środek, a Górnik północ. Zygmunt wybrał Stal.

Na początku nie miał pojęcia o balecie; ciągle słyszał, że jest za sztywny, za wysoki, za stary. Trenerka Janina Leszczyna- Jajszczok-Nagórska, która tworzyła śląskie łyżwiarstwo figurowe, miała z nim sporo kłopotu. Ale i radości. Zawzięty Zyga w 1953 r. został mistrzem Polski juniorów w jeździe indywidualnej. A potem zdobył aż 9 złotych medali w Mistrzostwach Polski, w tym 5 w parach sportowych.

Największy sukces odniósł w Bratysławie w 1958 roku, gdy z Barbarą Jankowską pokonali parę radziecką, późniejszych mistrzów olimpijskich. W tym samym roku był kolarskim liderem Tour de Pologne.

Ale uśmiechem zbywa tamte sukcesy. Ożywia się, gdy wspomina swoją pracę w Hucie Baildon. Pracował przy produkcji wierteł krótko, gdy skończył technikum przy Zakładach Urządzeń Technicznych "Zgoda" w Świętochłowicach. Trafił pod opiekę świetnego kierownika, który często wyjeżdżał do Szwecji. Stamtąd przywoził nowinki. Dostrzegł talent praktykanta, tym razem techniczny.

- Wiertłownia była dla mnie fascynująca, nie mogę jej zapomnieć - wzdycha pan Zygmunt. - Kierownik namawiał mnie, żebym poszedł na politechnikę, bo interesowały mnie nowatorskie rozwiązania. Ale byłem już wciągnięty w sport.

To w Hucie Baildon, a nie na lodowisku poznał swoją przyszłą żonę Krystynę. Podobało mu się, że pracowała na oddziale wytwórni płytek wieloostrzowych przez 16 lat. To dopiero jest konkret! - A sport, no cóż. Ciężka praca, ulotne sukcesy, kariera szybko mija - wymienia sportowy mistrz. - Gdybym został inżynierem, może miałbym ciekawsze życie. Na pewno. Czasem żałuję, że ojciec nie rozpoznał we mnie tej pasji do techniki. Myślał, że tak jak on chcę żyć tylko sportem. Nie miałem odwagi powiedzieć mu, że tak nie jest.

Uważa jednak, że miał w życiu szczęście. - Nie przez sport - zaznacza - ale przez to, że spotykałem na swojej drodze wspaniałych, dobrych ludzi. To są moje najcenniejsze nagrody - kończy.Grażyna Kuźnik

* Po śląsku: Na rowerze i na łyżwach przypiętych śrubami do butów


*Burze szaleją nad Śląskiem. Idą kolejne. Zobacz zdjęcia
*Nowy podział Śląska: koniec woj. opolskiego i śląskiego, wspólne górnośląskie

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!