Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aktywiści i utracjusze. Recenzja filmu „Będzie lepiej”

Adam Pazera
W polskich kinach film można oglądać od 19 stycznia
W polskich kinach film można oglądać od 19 stycznia materiały prasowe
Olivier Nakache i Éric Toledano to duet francuskich reżyserów, który dał się poznać z jak najlepszej strony kilkanaście lat temu (2011 r.) przebojową komedią „Nietykalni”, święcącą frekwencyjne sukcesy na całym świecie. Gwoli przypomnienia: to historia dwóch mężczyzn z jakże odmiennych światów - sparaliżowanego milionera Philippe’a i skierowanego do opieki nad nim Drissa, czarnoskórego lawiranta z podparyskiego półświatka.

Idąc za ciosem, Nakache i Toledano chcieliby zapewne powtórzyć poprzedni sukces najnowszą komedią pod optymistycznym tytułem „Będzie lepiej”. Ale to określenie polskiego dystrybutora, bo oryginalny - „Une année difficile” - oznacza zgoła coś innego: „Trudny rok”. Albowiem już na wstępie, kolejni prezydenci Francji na przestrzeni kilkudziesięciu lat, na ekranie telewizora we fragmentach orędzi noworocznych przestrzegają (zapewne, aby nie brać winy na siebie) i informują: „Zapowiada się trudny rok”, „Ten rok będzie trudniejszy” lub (zdejmując odpowiedzialność z siebie) - „Miniony rok był trudny”.
Ale z pewnością (i tu możemy ponownie użyć polskiego tytułu)... „Będzie lepiej”, bo film jest zabawny, a nie brak też refleksji nad funkcjonowaniem współczesnego świata, ale przekazanej w formie lekkiej i przyjemnej. To rodzaj komedii romantycznej, gdzie bohaterami z jednej strony są Albert Laprade i Bruno Ambrosi, dwaj nieudacznicy życiowi w spirali zadłużenia (szastali pieniędzmi, biorąc kolejne kredyty), a z drugiej - aktywiści klimatyczni, na czele z żywiołową i spontaniczną dziewczyną o pseudonimie Kaktus (a naprawdę - Valentine Cresque).

Tłum ludzi gromadzi się przed galerią handlową, bo okazja nie byle jaka: Black Friday, oferujący jednodniowe okazje i obniżki cen. Ale jest też wrzaskliwa grupa z transparentami („Nikt dziś nie przejdzie! Pomyśl o przyszłych pokoleniach, nadmierna konsumpcja cię nie uszczęśliwi!”), która blokuje wejście do galerii, protestując przeciw globalnemu ociepleniu i nadmiernemu konsumpcjonizmowi. Wśród czekających na okazje jest Albert, mający sobie za nic kontestacje, a moment podnoszenia rolet przypomina mi pierwsze kadry filmu „Ostatni prom” Waldemara Krzystka. Ale w Polsce roku 1981 w domach towarowych na co dzień był jedynie ocet, toteż czekano na każdy „rzucony” towar.

We Francji tymczasem nałogowi klienci, którzy czołgają się pod wolno podnoszoną roletą, w zakupowym szale kłócą się, wyrywają sobie okazyjny towar: telewizory plazmowe, odkurzacze, roboty kuchenne. Albertowi udaje się wyszarpać 50-calową plazmę, którą z korzyścią zamierza sprzedać w umówionym miejscu. Spotyka tam „psychicznego cierpiętnika” - Bruno, mającego zamiar popełnić samobójstwo, ale kończy się jedynie na… zwymiotowaniu na Alberta! Bruno jednak nie jest w ciemię bity - wie, gdzie jest darmowa konsumpcja i picie. Obaj zaangażują się w akcje aktywistów, ale nie ideowo, a koniunkturalnie: bowiem obu wpadła w oko Valentine, czyli Kaktus, a także, uczestnicząc we wspólnocie, widzą szansę (co prawda niezbyt uczciwego) zarobku, nawet nie myśląc choćby o częściowej spłacie swych długów. Bo na przykład czy taki Albert może wyjść z długów, skoro - pracując na lotnisku przy załadunku bagaży - zarabia 1670 euro, a zobowiązania wynoszą... 88 tysięcy!?

Działalność i zaangażowanie grupy budzi u nich rozbawienie i patrzą na nie z przymrużeniem oka. Ich zdumienie budzi opowieść ideowej przywódczyni (Kaktus) o tym, co dała w prezencie bratankowi na Boże Narodzenie: nie zabawki, a… „uznanie, wsparcie i szacunek!”. „Super! I jest tanio” - nie bez ironii podsumowuje Bruno.

Dziwaczne pseudonimy aktywistów (Antylopa, Jabłuszko, Syrena, Komosa, Kaktus) są argumentem, że obaj - Albert i Bruno - też muszą nazwać się inaczej, ich imiona są zbyt… „pospolite”! Pierwszy zostaje „Dzióbkiem”, zaś Bruno będzie (tymczasowo) - Benzo. Reżyserzy Nakache i Toledano patrzą na działalność społeczników przez pryzmat obu bankrutów. Dla nich dziwaczne są hasła: „Gromadzimy niepotrzebne przedmioty, konsumujemy, myślimy tylko o sobie!”, po których zachęcają mieszkańców („Kto ma za dużo w tym zmaterializowanym świecie, może się pozbyć!”) do wyrzucania nadmiaru: książek, ciuchów, mebli. Albert (a właściwie Dzióbek) sprytnie to wykorzystuje… Także pytanie charyzmatycznej przywódczyni: „Chcesz się zaangażować?” mylnie odbiera jako rodzaj flirtu, co boleśnie odczuje... na swojej twarzy. A i element „przytulania” nie jest formą erotycznej akceptacji jego osoby, a częścią „wspólnej energii i dodatnich fluidów”. Te podchody Alberta budzą zazdrość Bruno (a właściwie Benzo), ale i on dostanie „swoje”: trafi na szaloną w swym nienasyceniu Solange (czyli Syrenę)!

Jak zazwyczaj bywa w filmach, aktywiści, mający na „sztandarach” hasła o wymieraniu gatunków, zanikaniu lasów w Afryce, nadmiernym upale, przedstawieni są jako sympatyczne dziwaki, walczące z wiatrakami. Bowiem Kaktus nie daje specjalnej nadziei „Dzióbkowi”, kiedy ten pyta, czy miałby szansę, aby otworzyła przed nim serce. „Kiedy poprawi się stan świata, kiedy ludzie otworzą oczy” - odpowiada zdecydowanie dziewczyna. Obaj bohaterowie budzą sympatię widza, choć sami zgotowali sobie los ciągłego zadłużenia i funkcjonują niekiedy w niezbyt uczciwy sposób. Działają spontanicznie (Benzo chce „iść na całość” świecąc... gołymi pośladkami podczas protestu, kiedy wystarczy tylko topless), ale też irracjonalnie: prowokując „zadymę” aktywistów przed Bankiem Centralnym Francji („rząd tworzy jedynie pozory, trzeba uderzyć w banki inwestujące miliardy w nowinki techniczne zatruwające środowisko”), podczas zamieszania i skandowania haseł „Bajeczna forsa - toksyczne inwestycje!”, dostają się do archiwum ds. oddłużania, gdzie znajdują swoje kartoteki.

Następnie korektorem zamalowują wyraz „niedopuszczalny” na „dopuszczalny” (możliwość otrzymania kredytu), a z rozpędu, w pośpiechu nawet… „opuszczalny”! Czy oni naprawdę wierzą, że nikt nie dostrzeże tak prymitywnego fałszerstwa? Ale komedia rządzi się swymi regułami, wiadomo więc, że film zakończy się happy endem. I choć od pewnego momentu „Będzie lepiej” zaczyna się dłużyć (120 minut!), to warto jeszcze pozostać na sali nawet podczas końcowych napisów. Okaże się wówczas, jak wielki błąd popełnił Benzo, pozbywając się wypchanego basseta, którego - podczas akcji opróżniania mieszkań z niepotrzebnych przedmiotów - oddała staruszka Madelaine. Oraz posłuchać do końca pięknej piosenki Jacques’a Brela „Ne me quitte pas”. I tworzy się zbitka dwóch krótkich zdań: „Nie opuszczaj mnie”, bo... „Będzie lepiej”. Na przekór prezydentowi Nicolasowi Sarkozy’emu, który mówi, że „nadchodzące tygodnie będą trudne”.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera