Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

ARTUR ADAMSKI: Solidarność Walcząca była wyrzutem sumienia

Jędrzej Lipski
Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE Zdjęcia z archiwum Jadwigi Chmielowskiej
Rozmowa z Arturem Adamskim: Solidarność Walcząca była wyrzutem sumienia

40 lat temu powstała Solidarność Walcząca jako odpowiedź na terror junty Jaruzelskiego. Zanim opowiemy o SW sięgnijmy do korzeni. Zatem zaczęło się od…?
Tymi najgłębszymi korzeniami była tradycja polskiej walki o niepodległość. Organizację budowali nie tylko potomkowie konfederatów czy legionistów, ale też żołnierze AK, uczestnicy powojennego Powstania Antykomunistycznego, nawet skazani na karę śmierci, którym cudem udało się przeżyć. Nazwę Solidarność Walcząca zaproponowali (późniejszy profesor) Zbigniew Oziewicz, bratanek współtwórcy Narodowych Sił Zbrojnych i Tadeusz Świerczewski, syn powstańca warszawskiego, którego Niemcy żywcem spalili w piecu krematoryjnym obozu Gusen. W decyzji o utworzeniu SW uczestniczył też Romuald Lazarowicz, syn żołnierza AK, wnuk majora Adama Lazarowicza „Klamry”, zamordowanego w 1951 roku zastępcy szefa IV Komendy WiN. W kręgu Kornela Morawieckiego ludzi o podobnych korzeniach było mnóstwo. Niemal każdy miał takie – tę organizację w wielkiej mierze tworzyły dzieci prawdziwych bohaterów a żadnego potomka członków KPP, PPR-u czy innego UB wśród działaczy Solidarności Walczącej by się nie znalazło. Ich stosunek do sowieckiej opresji był jednoznaczny, otwarcie czy konspiracyjnie sprzeciwiali się jej przez całe życie. Uczestnicząc w wydarzeniach roku 1968 nadawali im charakter niepodległościowy a potem, długo przed Sierpniem 1980, współtworzyli niezależny ruch wydawniczy. W 1979 roku, stając na czele „Biuletynu Dolnośląskiego”, Kornel Morawiecki wprowadził żelazne zasady konspiracji, znane mu od wujków i kuzynów, wśród których się wychował. A wszyscy oni byli żołnierzami AK, często uczestnikami najgłośniejszych akcji podziemia. Takich, jak np. rozbicie więzienia w Jędrzejowie. Pożytkując ich doświadczenia Morawiecki organizował podziemne szkolenia drukarskie. W czasie szesnastu miesięcy legalnego działania Solidarności nie tylko tej konspiracyjnej siatki nie ujawniał, ale ciągle ją rozwijał. Dzięki temu 13 grudnia 1981 dysponował możliwościami, jakich w Polsce nie miał wtedy nikt. Już pierwszego dnia stanu wojennego jego ludzie drukowali pierwsze „wojenne” wydanie pisma dolnośląskiej Solidarności „Z Dni na Dzień”. Codziennie uruchamiane były kolejne drukarnie, więc nakład tego pisma, ukazującego się co dwa dni, stale rósł. A jego struktura niemal od razu zaczęła permanentny podsłuch wszystkich częstotliwości, wykorzystywanych przez SB, MO i inne służby, co dało początek kontrwywiadowi podziemia. Już w grudniu 1981 podjęte zostały pierwsze próby uruchomienia konspiracyjnej radiofonii, która potem rozwinięta została na ogromną skalę. Wprost niesłychana kreatywność ludzi z kręgu Kornela Morawieckiego wynikała zapewne stąd, że w ogromnej części byli to pracownicy naukowi Politechniki Wrocławskiej. Umysły ścisłe, techniczne, wielu wynalazców, późniejszych profesorów. I w dużej mierze właśnie za sprawą kontaktów naukowych ta sieć zaczęła się rozwijać w kolejnych miastach. To była absolutna elita podziemnej Solidarności, trudna do porównania z jakimkolwiek innym środowiskiem.

Jak to się stało, że wykładowca akademicki, pracownik naukowy, Kornel Morawiecki, bo o nim mowa, wchodzi w struktury opozycji, przedsierpniowej i solidarnościowej i wreszcie podziemnej?
Od najmłodszych lat kierowało nim przede wszystkim pragnienie służenia – swojej ojczyźnie, innym ludziom. Po maturze, którą zdał w 1958 roku, mając 17 lat, starał się dostać na studia medyczne. Tak za bardzo to go ta medycyna nie interesowała, ale wychowany wśród ruin Warszawy, gdzie na każdym kroku spotykał inwalidów wojennych, ludzi schorowanych, cierpiących doszedł do przekonania, że najbardziej przydatny będzie jako lekarz. Do przyjęcia zabrakło mu jednego punktu, więc kilka dni później ubiegał się o przyjęcie na Uniwersytet Wrocławski, na fascynującą go fizykę. Dostał się, związał swoje życie z Wrocławiem, w młodym wieku uzyskał tytuł doktora. Ograniczenie się do życia zawodowego i rodzinnego – w jego przypadku nie wchodziło w grę. On musiał służyć też innym sprawom. Odpowiedzią może będzie to, co mówił kilka lat temu, w czasie uroczystości odznaczania grupy jego przyjaciół Krzyżami Wolności i Solidarności. Ja w tym gronie byłem jednym z najmłodszych, większość stanowili ludzie cieszący się już odpoczynkiem po kilku dziesięcioleciach pracy zawodowej. A Kornel do wszystkich zwrócił się słowami: „Te odznaczenia oczywiście się wam należą. Traktujcie je jednak przede wszystkim jako zobowiązanie. Bo od obowiązków wobec ojczyzny na żadną rentę czy emeryturę nie przechodzi się nigdy!”
Solidarność wszystko zmieniła, ludzie przestali się bać. Odpowiedzią władz był terror stanu wojennego. Solidarność schodzi do podziemia. Co się stało, że podziemna Solidarność tak szybko się podzieliła i zaczęły się pojawiać kolejne podziemne związki?
Mówiąc o Sierpniu 1980 Kornel Morawiecki używał metafory o „Bogu kreślącym prosto po liniach krzywych”. Zastanawiając się bowiem, jak to się stało, że komuniści zamiast rozjechania strajków czołgami woleli podpisać z Polakami porozumienia, dochodził do wniosku o na pewien sposób pozytywnej roli takich agentów SB, do jakich należał np. Lech Wałęsa. W tonie może i nieco żartobliwym, ale w istocie rzeczy całkiem serio Kornel powtarzał, że Wałęsie i innym ubekom jednak sporo zawdzięczamy. Bo to dzięki nim komuniści doszli do wniosku, że skoro mają swoich agentów na czele rodzącego się niezależnego ruchu to za sprawą tak świetnie ulokowanych swoich ludzi oni nad tym ruchem zdołają zapanować. A gdyby na czele rodzącej się Solidarności nie stał agent komunistycznej bezpieki, lecz ktoś od niej niezależny, to może i Sierpień 1980 zostałby utopiony we krwi. Jak wiadomo – tu się komuniści przeliczyli. Pomimo faszerowania Solidarności swoją agenturą rozmiar i dynamika tego ruchu okazały się zbyt wielkie. Do zapanowania nad niepodległościowym ruchem, którym stała się Solidarność, konieczne okazało się wprowadzenie stanu wojennego a ono oznaczało uruchomienie kilku procesów. Obok łamania społeczeństwu moralnego kręgosłupa, zabijania wiary w perspektywę zmian na lepsze czyli „przyuczania do zadowalania się byle czym” najważniejszym procederem była wielka operacja, przeprowadzana na zepchniętej do podziemia Solidarności i innych kręgach opozycji. Była ona wielką selekcją – jednych zepchnąć na margines, zmusić do emigracji, wyeliminować czasem nawet fizycznie, używając tzw. „nieznanych sprawców”. Kogo się da – zachęcić lub zmusić do współpracy. Pozyskanych i łatwych do manipulowania nagłaśniać jako rzekomych nieprzejednanych bohaterów, budować im legendy. Jak ktoś chce wiedzieć, jak to się odbywało, niech sięgnie do wydawnictw IPN-u złożonych z dokumentacji kolejnych Spraw Operacyjnego Rozpracowania. We wszystkich tych sprawach, a były ich setki, powtarza się ten sam mechanizm. Czyli – analizując różne cechy opozycjonisty, na którego prowadzi się „polowanie” skonstruować taką obrożę i smycz na której będzie on mógł być potem skutecznie prowadzony. Czasem wystarczyło przekupienie pieniędzmi czy możliwościami zrobienia kariery, zawsze poszukiwano „haków”, umożliwiających szantażowanie. Kto się dał „złowić” ten stawał się partnerem, choć komunistyczna propaganda zwykle tym bardziej przedstawiała go wtedy jako przeciwnika wyjątkowo nieprzejednanego. A tych, którzy ”złowić” się nie dali, eliminowano na wiele sposobów. Często też pomijając milczeniem ich istnienie. Prawdopodobnie jedną z heroicznych ofiar takiego procederu był ksiądz Jerzy Popiełuszko. Wiele wskazuje na to, że charyzmatycznego kapłana, który po wyjeździe do Rzymu mógł się znaleźć w kręgu naszego papieża, bandyci z komunistycznych służb próbowali zmusić do współpracy. Kiedy na nic się nie zdał cały arsenał ich straszliwych metod, z obawy przed ich ujawnieniem bohaterskiego księdza postanowili zabić. Różne były metody tego selekcjonowania, ale cel był ten sam – jakąś część opozycjonistów komuniści do swoich celów pozyskiwali. A kogo nie pozyskali – tego eliminowali. Czasem nawet uciekając się do zabójstw. Najczęściej – arsenałem sposobów, będących jedną z głównych ich specjalności. Czyli – dezintegrowaniem przeciwników. To była główna przyczyna podziałów.

Co legło u podstaw powołania do życia Solidarności Walczącej?
Powodem bezpośrednim była indolencja dużej części przywódczych gremiów Solidarności. Ludzie z kręgu Kornela Morawieckiego już pierwszego dnia stanu wojennego za potrzebę najpilniejszą uważali powołanie organu, zdolnego koordynować opór społeczny w skali całego kraju. Z tej przyczyny pozytywnie zareagowali na stworzenie przez Eugeniusza Szumiejkę Ogólnopolskiego Komitetu Oporu. Najgłośniejsze postacie podziemia inicjatywę tę jednak odrzuciły. Zamiast tego zaczęły się pojawiać deklaracje gotowości do ustępstw, które reżim oczywiście zinterpretował jako przejaw słabości i wyśmiał oraz najgorsze z możliwych formy akcji protestacyjnych. Takie, jak piętnastominutowe strajki, dające bezpiece niezrównane możliwości usunięcia z zakładów pracy potencjalnych liderów czy choćby ludzi odważnych, ofiarnych. Do stworzenia przywódczego gremium część regionalnych przywódców Solidarności dojrzała dopiero w piątym miesiącu stanu wojennego, kiedy społeczne nastroje osiągały już dno. Na Dolnym Śląsku doszła do tego decyzja Frasyniuka, że w regionie tym nie będą organizowane niezależne demonstracje 1 i 3 maja 1982. Skutkiem tego np. wrocławskie ZOMO mogło dołączyć do pałowania manifestantów w Katowicach czy Warszawie. Z nieskoordynowanymi próbami demonstrowania we Wrocławiu czy Legnicy milicja łatwo sobie poradziła a większości Dolnoślązaków zafundowano kac braku uczestnictwa w protestach, które przewaliły się przez wiele miast Polski. Były to krople przelewające czarę goryczy, przesądzające o decyzji dojrzewającej od dawna. Czyli o utworzeniu organizacji, stawiającej sobie za cel nie tylko przywrócenie prawa związku do legalnego istnienia, ale dążącej do pełnej niepodległości oraz likwidacji Związku Sowieckiego wraz z całym porządkiem jałtańskim.

Była to bardzo specyficzna, hermetyczna organizacja, bardzo sprawna i wyjątkowo skuteczna. Na czym polegała specyfika Solidarności Walczącej?
„Hermetyczność” polegała na tym, że nie można było stać się jej członkiem tak, jak wcześniej się zostawało bożyszczem Solidarności czy później jawnie działających formacji opozycji. Często bywało przecież tak, że ktoś nie wiadomo skąd nagle wskakiwał na beczkę i swoją mową porywał tłumy, albo dawał się spektakularnie aresztować, w następstwie czego pisała o nim podziemna prasa, mówiła Wolna Europa i ktoś z dnia na dzień zyskiwał rangę sławnego autorytetu, bohatera, przywódcy. Kim wielu takich nagle sławnych ludzi było dowiadujemy się dzisiaj z tego, co się zachowało w teczkach operacyjnych SB. Członkiem Solidarności Walczącej tak łatwo się nie zostawało a inne też były motywacje wstępujących do niej ludzi. Każdy musiał być solidnie uwiarygodniony i każdy decydował się na długie lata żmudnego knucia w warunkach ryzyka większego od tego, jakie się wiązało z nielegalną działalnością związkową. Nawet najbardziej radykalny związek zawodowy to przecież nie organizacja jednoznacznie wyrażająca wolę obalenia ustroju. I to nie tylko PRL-owskiego, bo wraz z całym sowieckim imperium. Do tego organizacja ta nie odżegnywała się od żadnej formy walki.

Solidarność Walcząca nie wykluczała możliwości wywołania powstania zbrojnego dla walki o niepodległość. Jak daleko posunięte były przygotowania do takiego czynu?
Do zbrojnego powstania SW nie dążyła, ale zakładała, że może wytworzyć się w Polsce sytuacja, uzasadniająca chwycenie za broń. I na taką ewentualność też się przygotowywała. W tym zakresie najdalej posunął się oddział SW z Gdyni, który z powodzeniem przeprowadził próbę uruchomienia produkcji broni maszynowej dobrej klasy. Konspiratorzy zatrudnieni w Stoczni im. Komuny Paryskiej z ogólnodostępnych surowców na swoich stanowiskach tokarskich czy frezarskich, w oparciu o konkretne rysunki techniczne, wykonali wszystkie niezbędne części. Małe, więc można je było wynieść w kieszeniach. Po zmontowaniu i naładowaniu zwykłą, najbardziej dostępną amunicją pistoletową, Romek Zwiercan przeprowadził w lesie próbne strzelania. Broń okazała się być doskonała – bardzo celna, bezawaryjna. Wniosek z tego eksperymentu był taki, że w razie potrzeby, w państwowych zakładach czy rzemieślniczych warsztacikach Solidarność Walcząca byłaby w stanie produkować dziesiątki sztuk takiej broni dziennie. I na ustaleniu, że jest taka możliwość poprzestano. Arsenałów nie wypełniano, by nie generować związanych z tym ryzyk. Choć oprócz tego pistoletu maszynowego własnej produkcji były w nich też inne zasoby. Potrzeba ich użycia nigdy jednak nie zaistniała. Są dziś eksponatami, które można zobaczyć w muzeum przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

Skuteczność SW, co wszyscy podkreślają, to odporność na inwigilację, to również sporo udanych i spektakularnych akcji. Najsłynniejsze to…?
Z tysięcy zachowanych po SB dokumentów wynika, że nie udało się jej wprowadzić do Solidarności Walczącej agentów, których prędzej czy później kontrwywiad tej organizacji by nie wykrył. Brak zainstalowanej agentury oznaczał niesterowalność, w związku z którą układ polityczny, uformowany na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych robił wszystko, by Solidarność Walczącą zepchnąć na margines. A wyjątkowych form działalności było wiele. Niezliczoną ilość razy Radio Solidarność Walcząca nagle wdzierało się w program radiowej „Trójki”. Nie tylko w miastach, ale i na terenach wiejskich. Nadawało ze szczytu Wieżycy, Kociej Góry, Gubałówki i z małych pagórków. Po Trójmieście Jan Białostocki jeździł samochodem z wielkim nadajnikiem w bagażniku. Anteną był dachowy bagażnik. Zasięg mały – ledwie setki metrów. Ale jadąc co chwilę miał kolejnych słuchaczy a był nie do namierzenia i swoją dwuminutową audycję w czasie takiego kursu emitował setki razy. Wrocławska sieć radiowa, kierowana przez Janusza Krusińskiego, składała się z kilkunastu nadajników. Włączały się w różnych konfiguracjach. Zasięgi ogromne a służby, pomimo wzniesienia na najwyższych budynkach ogromnych obrotowych anten pelengacyjnych, nie były w stanie namierzyć źródeł sygnału, występujących w zmieniających się układach. Albo ta historia pocztowa - od kiedy tylko zmniejszyła swą skalę cenzura korespondencji, do końca 1982 roku niemal totalna, SW ogromne ilości swych wydawnictw rozsyłała do nieznanych sobie ludzi – na czerpane z książek telefonicznych adresy sołtysów, remiz Ochotniczej Straży Pożarnej, kół gospodyń wiejskich itp. W efekcie niektórzy adresaci rozpoczynali podziemną działalność, bo w przesyłkach były też instrukcje uruchomienia druku na bazie powszechnie dostępnych materiałów. Widząc takie rezultaty Solidarność Walcząca podjęła próbę wysłania analogicznych przesyłek za wschodnią granicę. Wydrukowane zostały koperty z nadrukiem informującym, że są to przesyłki Towarzystwa Przyjaźni Polsko – Radzieckiej. Wypełniono je wydawnictwami w języku rosyjskim, ukraińskim, białoruskim czy litewskim. Ustalone adresy w większości należały do przypadkowych osób. Listy te wysłano z kilkudziesięciu różnych miast i okazało się, że duża część dotarła. Informowały o tym zagraniczne agencje prasowe.

SW to manifestacje. To poligrafia, to opór społeczny, to także Autonomiczny Wydział Wschodni. Co to była za komórka w strukturach SW?
W demonstracjach uczestniczyły grupy przygotowane do stawiania czynnego oporu. Jeśli chodzi o poligrafię to dążono do tego, by każdy członek Solidarności Walczącej nie tylko był mistrzem sitodruku, ale by każdy był takim człowiekiem – drukarnią, potrafiącym samodzielnie, z ogólnodostępnych materiałów w ciągu jednego dnia stworzyć od podstaw warsztat drukarski, umożliwiający powielanie tysięcy dobrej jakości gazetek dziennie. Było to jak najbardziej możliwe a gwarantowało, że nawet największe fale represji wydawnictw Solidarności Walczącej nie będą w stanie zatrzymać. Bo jeśli ktokolwiek z organizacji zostanie na wolności – złoży ramkę, w sklepie chemicznym kupi składniki umożliwiające wykonanie światłoczułej emulsji i wykonując jeszcze parę czynności tego samego dnia będzie kontynuował drukowanie. W SW nazywano to „drukowaniem niezniszczalnym”. Autonomiczny Wydział Wschodni swą działalność rozwinął pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy działacze Solidarności Walczącej w zdumiewającym tempie zaczęli współpracę w wielu republikach Związku Sowieckiego. Przywozili sprzęt radiowy, poligraficzny i szkolili bojowników z Litwy, Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu, wzięli nawet udział w zbrojnej walce o niepodległość Gruzji. W krajach tzw. ludowych demokracji taka działalność zaczęła się dużo wcześniej. Czeskojęzyczny biuletyn „Nazory” Solidarność Walcząca wydawała już w 1982 roku.

Ciągłe ukrywanie się, działalność podziemna odciska jednak piętno na ludzkiej psychice. Zwłaszcza gdy czas życia w ukryciu to nie miesiące a lata. Długie lata… Jak sobie radził z tym Kornel Morawiecki a także inni działacze SW, którzy 13 grudnia 1981 wyszli z domów i już do nich nie wrócili?
Mateusz i Marta Morawieccy ze swoim ojcem po raz pierwszy od kilku lat spotkali się dopiero po jego aresztowaniu, w warszawskim więzieniu. Pytani o to, jak on się ma, jak wygląda odpowiadali, że z postury czy twarzy prawie się nie zmienił. Jedynie włosy – kiedyś czarne teraz miał białe jak śnieg. Takie życie miało swoją cenę. Trudno mi też nie powiedzieć o wielu wspaniałych działaczach Solidarności Walczącej, często genialnych inżynierach a wtedy heroicznych działaczach – ściganych, pomimo prześladowań wykonujących tytaniczną pracę. Robili wrażenie niezniszczalnych, ale umierali nagle, często na zawał, czasem nie mając jeszcze pięćdziesięciu lat. Może to też była cena, jaką przychodziło zapłacić za tych kilka lat tak ciężkich, upływających w ciągłym zagrożeniu.
W końcu następuje seria aresztowań, wpada sam Kornel Morawiecki. Władza wykorzystuje to do zrobienia medialnej szopki z uznaniem Morawieckiego za persona non grata i siłą wyrzucenie go z Polski. Zresztą dwukrotnie…

Tak, w 1988 roku człowiekowi, który Polsce poświęcił tak wiele, jak mało kto, wciskają w ręce paszport uprawniający do tylko jednokrotnego przekroczenia granicy. Esbecy wypychają go z samolotu na płytę portu lotniczego w Wiedniu. Tu ciekawostka, bo okazało się, że ten Rząd Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie, który Polacy kojarzą dziś głównie z postacią ostatniego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, miał jednak spore możliwości. Morawiecki błyskawicznie wyposażony został w dokument, umożliwiający mu bez paszportu i bez wizy swobodne podróżowanie po Wielkiej Brytanii, USA, Kanadzie. Postanawia skorzystać z tej okazji i zanim posługując się cudzym paszportem wróci do Polski, odbywa szybkie podróże po kilku krajach, spotyka się z mnóstwem działaczy polonijnych, polityków, Zbigniewem Brzezińskim, Janem Nowakiem-Jeziorańskim, od Rządu Londyńskiego przyjmuje Krzyż Polonia Restituta. Do Polski dotarł w czasie sierpniowej fali strajków. Dalszy bieg wydarzeń wyglądał już jednak na od dawna rozstrzygnięty. Wałęsa i jego ludzie na ekranach telewizorów ogłaszali dokonanie historycznego przełomu, wielkiego narodowego pojednania, które ostatecznie dopełnić się ma przy okrągłym stole i wraz z częściowo wolnymi wyborami. Gigant podziemnej prasy i podziemnej radiofonii, jakim była Solidarność Walcząca, nagle znalazł się w cieniu tej części Solidarności, która przedstawiała się jako jej całość a występująca już w radiu, telewizji i której gazety kupić można było w każdym kiosku.
1989 rok i porozumienie komunistów z częścią opozycji prowadzi do tzw. normalizacji i demokratyzacji życia w Polsce. Ten proces nie do końca dotyczył działaczy SW. Dlaczego?

Latem 1988 Andrzej Kołodziej (ten, który pod Porozumieniami Gdańskimi składał podpis między autografami Wałęsy i Andrzeja Gwiazdy, potem przez rok pierwszy wiceprzewodniczącym Solidarności a w 1988 wiceprzewodniczący Solidarności Walczącej, wyrzucony z Polski wraz z Morawieckim) w paryskiej „Kulturze” opublikował swoją analizę sytuacji. W jego przewidywaniach sprawdziło się potem wszystko: grabież majątku narodowego kosztem nędzy milionów Polaków, siepacze z komunistycznych służb wraz z nomenklaturą w roli klasy posiadającej i nowej elity finansowej kraju. A nietknięte jakimikolwiek zmianami sądownictwo jako gwarant, że ani żadne komunistyczne zbrodnie ani żadne nadużycia nie będą rozliczone. To samo wtedy Kornel Morawiecki pisał w broszurze „Kanty Okrągłego Stołu” i w całym mnóstwie swych artykułów i oświadczeń. Solidarność Walcząca wolała odejść w polityczny niebyt niż zgodzić się z takim modelem „ustrojowej transformacji”.

Długo trzeba było czekać na przywrócenie pamięci o SW. W III RP było to niemożliwe. Jakie mechanizmy decydowały o spychaniu SW w tzw. niepamięć?
Solidarność Walcząca była wyrzutem sumienia. Ostrzegała przed skutkami obranego kształtu przemian i jej przewidywania się potwierdziły. Tzw. główny nurt mediów skazywał ją więc na zapomnienie. Przez kilkanaście lat wszelkiego rodzaju innych mediów było zresztą jak na lekarstwo. Nie było trudno kreować nowych bohaterów, przywłaszczać sobie dorobek tych, których istnienie zamilczano, wymazywano z historii, ze społecznej świadomości. Za rządu Mazowieckiego płonęły archiwa bezpieki. Czasem tak, jak w Kielcach, gdzie wszystko poszło z dymem wraz z gmachem SB, do którego najpierw wlano tyle benzyny, że ratować nie było czego. Ileż wojen trzeba było stoczyć, zanim mógł zacząć działać Instytut Pamięci Narodowej! A kiedy wreszcie powstał zaczęło się okazywać, że wśród najzacieklejszych przeciwników lustracji są najpodlejsi z esbeckich szpiclów. A także, jak wielu groźnych dla bezpieczeństwa Polski agentów zrobiło kariery w III RP. Równocześnie wychodził na światło dzienne ogromny dorobek Solidarności Walczącej. Razem z tą prawdą, że żadna inna część opozycji nie była w podobnym stopniu wolna od agentury.

Po czterdziestu latach od momentu powstania SW można pokusić się o refleksję nad tamtymi wydarzeniami. Czy warto było?
Zadaję to pytanie, bo jeden z działaczy podziemnej Solidarności a potem SW rozgoryczony powiedział: „Gdybym wiedział, że tak się wszystko potoczy, palcem bym nie kiwnął”. Smutne słowa.

Ustrój, z którym walczyliśmy, był zbrodniczą satrapią, degradującą człowieka, bo i opartą na błędzie antropologicznym. Z samej istoty rzeczy ten ideowo - ustrojowy ekskrement - wytwór ciężko zboczonych umysłów był gwałtem na logice, więc był też skazany na klęskę. Nie jest jednak prawdą, że bez walki z nim on by sam upadł. Może w końcu by i upadł sam z siebie, ale ta ewentualna jego „samoistna katastrofa” trwałaby przez pokolenia, generując kolejne oceany nieszczęść. Tak, jak to się dzieje w Korei Północnej czy innych państwach – obozach koncentracyjnych, bo każdy rozwinięty komunizm oznacza życie w takim obozie. Jeśli nie pojawiłby się taki ruch, jak Solidarność, który rozsadzał ten system i wyłaniał z siebie formy tak kreatywne i zdeterminowane, jak Solidarność Walcząca, lękający się sowieckiej agresji Zachód nadal musiałby wydawać kocie na środki do obrony. Na berlińskim murze nadal nie pojawiłaby się najmniejsza rysa a najzamożniejsi z mieszkańców wschodnich Niemiec, w najlepszym razie, ciągle jeździliby swoimi plastikowymi samochodzikami. Solidarność to bezprecedensowe, kolosalne polskie dokonanie. To ogromny, wyzwoleńczy dar dla świata, który otworzył Europie drogę do wolności i bezpieczeństwa. Kosztował nas ogromnie dużo i w wielkiej mierze został też roztrwoniony, bo znalazł się w niewłaściwych rękach i został użyty także do złych celów. Czyli do firmowania złego dla Polski modelu przemian, do przejęcia narodowego majątku i władzy przez najmniej do tego odpowiednich ludzi. Gorycz jest więc uzasadniona. Jak jednak mawiał sam Kornel Morawiecki – mimo całego tego zła, które się wydarzyło, wprowadziliśmy jednak i Polskę i spory kawałek świata na dużo lepszą drogę. Taką, na której można już budować lepszą przyszłość. Nie schodźmy z niej, ale naprawiając wszystko, co niedobre, budujmy ją. Polską kierują dziś ludzie wywodzący się z tej najlepszej, najprawdziwszej części Solidarności. Mamy szanse, których nie tak dawno w ogóle nie było!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera