18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Banderowcy idą!

Barbara Sikora
Tadeusz Dziekoński  stara się nie wsadzać wszystkich Ukraińców do jednego worka
Tadeusz Dziekoński stara się nie wsadzać wszystkich Ukraińców do jednego worka Fot. Marzena Bugała
Młodzi Ukraińcy wymyślili sobie patriotyczny rajd życiorysowym szlakiem Stepana Bandery, o którym wiedzą, że był współtwórcą niepodległości ich kraju. Polscy patrioci są oburzeni.

Banderowcy idą! Banderowcy idą! - taki był okrzyk zgrozy i wrogości, podobno inspirowany trochę przez lokalnych funkcjonariuszy UB, kiedy ludzie z okolic Jaworzna stali wzdłuż drogi i patrzyli na kolumnę Ukraińców, od dworca w Szczakowej przepędzanych pod mocną eskortą ku przeznaczonemu dla nich obozowi. Kamieniami rzucano w idących. Kamieniami odwetu oraz nienawiści. Uważano ich z góry za winowajców, za zbrodniarzy, za zbiorowo odpowiedzialnych - bo to Ukraińcy przecież (nie pomagało nawet, jeśli Łemkowie głosem wielkim wołali, iż Ukraińcami nie są). Władza wiedziała lepiej i władza potrzebowała winnych. Kogoś do ukarania. Rok był 1947, wciąż jeszcze trwała akcja wysiedlania Ukraińców, też Łemków z ich rodzimych ziem, ażeby stały się bez reszty naszymi ziemiami.
Ogniem potępień, mieczem zakazów

Banderowcy idą! - znowu przez pół Polski (jak sądzę, przez bardziej krótkowzroczne historycznie pół Polski) biegnie dziś ten okrzyk. Wielogłos - z imponującą partią solową księdza Isakowicza-Zaleskiego. Wielogłos zdumiewający, gdy chodzi o liczbę zdenerwowanych i zdecydowanych. Nie wpuszczać, zabronić, Straży Granicznej nakazać. Młodzi Ukraińcy, pokolenie już niepodległego kraju, wymarzyli sobie rajd patriotyczny, trochę pielgrzymkę, życiorysowym szlakiem Stepana Bandery, o którym wiedzą (bo ze wszech stron słyszą), że był wielkim współtwórcą niepodległości dzisiejszej, której wyczekiwała bądź co bądź Ukraina przez setki lat i że zginął za wolną ojczyznę: w Monachium, z radzieckiej ręki. Toteż do Monachium ma zmierzać rajd, od Ukrainy Zachodniej, później podkarpackim skrajem Polski. I właśnie to obraziło polskich patriotów, którzy by chcieli ogniem potępień i mieczem zakazów egzorcyzmować faszyzm ukraiński.

Więc według jakich zasad powinniśmy dziś układać stosunki z Ukrainą, strategicznym - mówi się - naszym partnerem? Według zasady nadrzędności? Czy mają Polacy pouczać niepodległych Ukraińców, jaki wariant ukraińskiego patriotyzmu jest wariantem dopuszczalnym i słusznym? Rozmawiam o tym z człowiekiem, do którego mam zaufanie - Tadeuszem Dziekońskim z Jaworzna. Co sądzi o rajdzie szlakiem Bandery? Nie od razu odpowiada. Milczy w skupieniu. W jego oczach pojawiają się łzy. A przecież Tadeusz Dziekoński to żołnierz. Człowiek twardy. Był przesłuchiwany przez gestapo. Bity. Więziony w Grazu, zbiegł stamtąd i trafił do partyzantki jugosłowiańskiej. Nie miał już wtedy ani rodziny, ani domu. Ludzie UPA wymordowali mu wszystkich, spalili gospodarstwo.

Nie strzelił

Swój pobyt w Titowskiej partyzantce wspomina jako czas bohaterskiej walki i straszliwego głodu. Na linii frontu spotkał Ukraińców, którzy ze służby niemieckiej uciekli na jugosłowiańską stronę. Mógł ich zabić: serią z karabinu maszynowego. Za swoich. Nie strzelił. Nie pomścił się. Chociaż zapomnieć nie potrafił rodziny Słowińskich ze wsi Woskodawy: sześcioro dzieci banderowcy po kolei nabili na widły, załadowali na furmankę i żywcem spalili w szopie. Droga, którą przejeżdżała pełna rannych furmanka, była zbroczona krwią. - Od tego czasu my w domu nie spali. Szlachetni, uczciwi Ukraińcy przyjmowali nas na nocleg. Ryzykowali życiem - wspomina Dziekoński. Sprawiedliwie osądził pomimo bólu, że banderowiec i Ukrainiec to nie to samo. Niekoniecznie to samo. Przekonał Jugosłowian, aby przyjęli Ukraińców do oddziału.
Grób-pomnik
Rok 2009. Wołyń. Czudnica, wioska niedaleko Równego. Ogród zasobny w warzywa, dorodna kapusta, cebula; a pośród warzyw - grób-pomnik. Upamiętnia zamordowanych przez Ukraińską Powstańczą Armię. W tym miejscu, na ojcowiźnie, sześćdziesiąt sześć lat temu pochował swoich najbliższych szesnastoletni podówczas Tadeusz Dziekoński. Ojca Stanisława lat 43. Matkę Stefanię lat 35. Brata Stefana lat 17. Siostrę Adelę lat 10. Babcię Jadwigę i jej najmłodszego syna, czternastoletniego Józka.

- Na trzech naszych parcelach pobudowały się dzieci banderowców - mówi Tadeusz Dziekoński. - Ten symbol tragicznego czasu, grób rodzinny, nie przez każdego teraz tam w Czudnicy jest akceptowany. W tym roku wzmocniłem płytę. Mimo wszystko. "Lepiej żeby ten Dziekoński tu nie przyjeżdżał", podsłuchałem takie zdanie - opowiada.

Tadeusz Dziekoński postawił pomnik w roku 1976. Ukraiński kamieniarz mozolnie wykuwał literami łacińskimi imiona i nazwisko członków zamordowanej rodziny. Na polskim grobie powiesił wianek ten sam Ukrainiec, który w 1943 roku wołał do dziesięcioletniej:"Wychodź, Laszko!". Na śmierć ją przywoływał . Maksym, ukraiński sąsiad, teraz przywiózł na taczkach piasek i cement. Poprawił pomnik, podmurował. Zaprosił pana Tadeusza na obiad - Dbają Ukraińcy o ten polski grób - nie bez wzruszenia mówi po latach Tadeusz Dziekoński .

Uciekaj, chłopcze!

Z Ukraińcami przed wojną Dziekońscy dobrze żyli. Gospodarstwo mieli piękne, młyn, kuźnię. Ale nastał lipiec 1943 roku. Żniwa. Tadeusz Dziekoński poszedł na pastwisko po krowy. Siostra Halina była u sąsiadki; na chwilę do niej weszła, pożyczyć drożdży. I oni dwoje ocaleli. Od domu byłem może trzysta metrów. Usłyszałem jeden po drugim strzały, popatrzyłem w kierunku domu. Zobaczyłem kłębiący się dym. Naprzeciwko stała furmanka. Ich furmanka. Ukrainiec krzyknął do mnie: "uciekaj chłopcze, bo zabijają". Przez noc ukrywałem się w krzakach nad Horyniem.

Przeżył też dziadek, schowany w piecu chlebowym. Widział, co rozegrało się w domu. Opowiedział wnukowi, kiedy na ogrodzie wspólnie grzebali pomordowanych, stawiali krzyż. Słyszał, jak mama prosiła Ukraińca: "Iwan, my dobrze żyli, zostaw mnie choć dzieci" Nie zostawił.
Tadeusz Dziekoński od samego początku, od krwawych wydarzeń lipca 1943, wiedział, kto zabił jego najbliższych. Znał tych pięciu ukraińskich bandytów - tak ich nazywa. Dziadek zginął w roku 1948, w radzieckiej znów wtedy Ukrainie, zamordowany przez upowską grupę "Orlika".

Tadeusz Dziekoński spotkał morderców swojej rodziny, kiedy pierwszy raz po latach pojawił się w Czudnicy. Nie patrzyli mu w oczy. Był rok 1956. Przyjechał w polskim mundurze oficerskim, z wysokimi odznaczeniami - to wśród milicjantów ukraińskich budziło szacunek. W tym miejscu, gdzie pochował rodzinę, nadal stał krzyż. Tylko ktoś obsadził ten krzyż słonecznikami, wysokie kwiaty go zasłaniały. - Może niektórym przeszkadzał? - zastanawia się po latach.

We wspomnieniach, które spisał, jest taki akapit, może najważniejszy ze wszystkich: "Wybaczyłem mordercom. Niech ich Pan Bóg sądzi. Ale nie zapomnę tej zbrodni nigdy".
"Polska zginąć musi" i "Nie oddamy Lwowa"
Był rok 2001 (czyli od dziesięciu lat Ukraina już nie jest republiką radziecką). Dziekoński jechał ze Lwowa do Kijowa pociągiem. Jechał z Miszą, wnuczkiem swojej siostry. Urodzonym na Ukrainie - podobnie jak jego mama i babcia - gdyż siostra Dziekońskiego - Halina, ta ocalona od zbiorowego morderstwa latem 1943, na Ukrainie została i tam założyła rodzinę.

Podszedł do nich konduktor, młody, lat trzydzieści parę. UPA to nie jego pokolenie. Miał piosenkę dla pięciolatka. Zaśpiewał mu: "Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi". Tadeusz Dziekoński zareagował gwałtownie, słowami ponoć rosyjskimi. Konduktor zamilkł. Pamięć o piosence jednak została. O tym, jak to powrócą do ukraińskiej macierzy wszystkie należne Ukraińcom ziemie.
Sama także coś podobnego przeżyłam. Wilno, rozsłoneczniony poranek Trzeciego Maja, cmentarz na Rossie, przed cmentarzem liczne autokary, niemal wszystkie z polską rejestracją. Turyści gromadzili się przy płycie pamiątkowej, pokrywającej grób matki Marszałka Piłsudskiego. I zaczęli śpiewać. Polscy patrioci z reguły chętnie śpiewają.

Pieśń była mało skomplikowana poetycko: "Nie oddamy Lwowa, nie oddamy Lwowa, nie oddamy nigdy Lwowa". Na duszom bliską melodię "Jeszcze po kropelce". A chwilę później: "Nie oddamy Wilna, nie oddamy Wilna". Patriotyczni "nieoddawcy" byli w większości pijani. Takie piosenki pojednania nie przybliżą. One drażnią i muszą drażnić, tak jak ukraińska - niektórych - tłumiona niechęć wobec pomnika w Porycku, lub inaczej mówiąc w Pawliwce. Ale taką samą niechęć Polaków - niektórych - i jeszcze drastyczniejszą budzą pomniki poległych Ukraińców, wzniesione na terenie Rzeczypospolitej. Ale nie raz, a pewno też nie dziesięć, mury Przemyśla czerniły się wciąż jednym i tym samym rysunkiem, widać ulubionym przez przemyślan (niektórych!): wysoka smukła szubienica, a na niej powieszony Tryzub, trójząb, państwowe godło Ukrainy.

Sztuka pojednania
Prawdziwe, niesloganowe pojednanie ponad tragicznością historii to sztuka wyciągania wniosków. Tadeusz Dziekoński wie, że historię należy rozumieć, a nie tylko odświętowywać, i z jej nauk wnioski wyciąga po swojemu. Nawet jeśli gorzkie.

Na Wołyń jeździ. W jego biblioteczce nie brak tamtejszej literatury. "Wołanie z Wołynia" to dwumiesięcznik, pismo religijno-społeczne; "Wołyń bliżej" - kwartalnik wydawany przez Społeczny Komitet Pomocy Parafii Rzymskokatolickiej w Równem. Przekazy pieniężne, wysyłane przez Tadeusza Dziekońskiego regularnie wędrują na wskazane w czasopismach konta. Pomaga też parafiom w Ostrogu, Kuniowie, Klewaniu i w Zdołbunowie. Gdy dowiedział się o kataklizmie w Czarnobylu, zaprosił sześcioro dzieci stamtąd do siebie na wakacje. Gdy Ukraińcy przyjeżdżali do Polski handlować, gdy bieda ich do nas przygnała, wychodził na dworzec i tym, którzy mieli z sobą małe dzieci, umęczone podróżą, proponował gościnę w swoim domu.

Ilu z nas duchowo stać na takie wnioski, jakie z historii polsko-ukraińskiej umiał wyciągnąć ten najdramatyczniej skrzywdzony wołynianin?

Na razie nie istnieje coś takiego jak polsko-ukraińskie pojednanie

O prowokacji ukraińskich nacjonalistów i poszukiwaniu dróg porozumienia z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawia Marcin Zasada

Dlaczego tak ostro protestuje ksiądz przeciwko kolarskiemu rajdowi "Europejskimi śladami Stepana Bandery"?
Żeby udaremnić bezczelną próbę wywołania konfliktu polsko-ukraińskiego przez ukraińskich nacjonalistów. Młodzi ludzie, którzy będą uczestniczyć w tym rajdzie są zmanipulowani, nieświadomi skali i powagi problemu. Nie zdają sobie sprawy, kim był Bandera. Kim był? Wrogiem Polski, zabijał Polaków. Był zaciekłym antysemitą, prowadził pogromy Żydów na Ukrainie. Bratał się z hitlerowcami. Gloryfikowanie tego człowieka jest międzynarodowym skandalem. A protestuję nie tylko ja, ale też środowiska kombatanckie, kresowe, żydowskie i inne.

Rowerowa przejażdżka z Ukrainy do Monachium, przez Polskę, Słowację i Austrię to antypolska prowokacja?
Tak, to prowokacja. Uważnie śledzę opinię publiczną na Ukrainie i przychylam się do poglądu, że rajd jest reakcją nacjonalistów na uchwałę polskiego Sejmu z 15 lipca, w której potępiono ludobójstwo na kresach wschodnich i jednoznacznie wskazano na sprawców tych mordów - Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię. Rajd szlakami Bandery to odwet. O tyle bezczelny, że zorganizowany jako rzekoma promocja zdrowego trybu życia, któremu hołdował ukraiński zbrodniarz. Hitler też nie pił i walczył z nałogiem nikotynowym w społeczeństwie Rzeszy. Również Bin Laden to przecież abstynent, też niepalący. Czy ktoś o zdrowych zmysłach wyobraża sobie, żeby gdziekolwiek w cywilizowanym świecie zorganizowano imprezę ku jego chwale?

Czy nie ma ksiądz wrażenia, że protestując wypełnia plan tych nacjonalistów?

Po części ma pan rację, bo mi też chodziły po głowie takie wątpliwości. Ale doszedłem do wniosku, że milczenie byłoby jeszcze gorsze. Jeśli zignorowalibyśmy tę jedną prowokację, potem byłyby kolejne. Za 3 lata wspólnie zorganizujemy piłkarskie mistrzostwa Europy. Jeśli nie rozwiążemy problemów, które przez lata nabrzmiewały w stosunkach między naszymi krajami, aż strach pomyśleć, co może się dziać na stadionie we Lwowie.
Polski rząd oskarża ksiądz o opieszałość. Na jaką reakcję naszych władz ksiądz liczył?
Zacznijmy od tego, że tłumaczenie polskiego MSZ, które o rajdzie rzekomo dowiedziało się z prasy, jest absolutnie skandaliczne. Przecież wschodni kraniec naszego terytorium to granica nie tylko Polski, ale i całej Unii Europejskiej. To na nas spoczywa odpowiedzialność, kogo wpuszczamy na teren zjednoczonej Europy, bo nie tylko Polska nie akceptuje Bandery. Słowacy już deklarują, że ukraińska wycieczka nie wjedzie do ich kraju i dziwią się niefrasobliwości naszych władz. Przypomnę tylko, że 22 lipca do Lwowa pojechała polska delegacja z wicepremierem Schetyną i ministrami Sikorskim i Drzewieckim. Już wtedy kresowiacy starali się przekazać któremuś z nich informację o planowanej prowokacji ukraińskich nacjonalistów. Rząd wiedział o rajdzie Bandery i nic z tym nie zrobił. Dziś już mleko się rozlało i wszystkie rozwiązania są złe.

Jakie rozwiązanie będzie najmniejszym złem?

Niewpuszczanie rajdu do Polski. Zaproponujmy Ukraińcom wspólne imprezy w drodze do pojednania. Wspólne, czyli uzgodnione przez obie strony i bez elementów politycznych. Jestem za tym, żeby polska i ukraińska młodzież spotykała się i rozmawiała o trudnych sprawach. Ale nie możemy przymykać oczu na takie intrygi. Jeśli rajd przejechałby przez nasz kraj, drżałbym o kolejne prowokacje. Przecież ta młodzież będzie przejeżdżać przez tereny, na których banderowcy mordowali Polaków. Wyobraźmy sobie teraz sprzeczki z ludnością na przykład na Podkarpaciu. Coś się stanie i w świat pójdzie wiadomość, że Polacy biją ukraińskie dzieci. Tylko, że tak naprawdę ta impreza nie ma nic wspólnego z Ukrainą.

Rowerzyści chcą przemierzać Europę w barwach nie żółto-niebieskich, a czerwono-czarnych. Pod takimi sztandarami kiedyś w bestialski sposób mordowano Polaków.
Trudno porównywać tamte zbrodnie, ale my na sumieniu mamy Akcję "Wisła", wysiedlenia Ukraińców do ZSRR w latach 1944-46. Był obóz pracy w Jaworznie. A w centrum Lwowa stoi przecież antyukraiński w swojej wymowie cmentarz Orląt Lwowskich.
Cmentarza nie nazwałbym antyukraińskim. A jeśli chodzi o Akcję "Wisła", to uważam, że należy ją upamiętnić, choć przecież stali za nią komuniści, którzy do więzień wsadzali też polskich akowców. My nie czcimy tamtych wydarzeń. Ale Bandera jest dla nas jak Hitler. Wyciąganie go teraz jest dla Polaków ciosem w serce.

Nie czcimy Akcji "Wisła", ale hołubimy Piłsudskiego, o którym Ukraińcy mają złe zdanie.

Więc ja nie zorganizowałbym rajdu Piłsudskiego na Ukrainie. Nalegam też, by nie utożsamiać Bandery z całą Ukrainą. W wielu jej częściach - w województwach stanisławowskim i lwowskim czy w okolicach Żytomierza, ocena tej postaci jest negatywna. Rajd Bandery na wschodniej Ukrainie też rodziłby konflikty. Mam na Ukrainie rodzinę i znajomych. Dla nich Bandera nie jest bohaterem. Polska i Ukraina mają wiele postaci, które należałoby wyeksponować. Choćby Szymona Petlurę, który z Polakami szedł na Kijów albo hetmanów kozackich, którzy walczyli z nami przeciw Turkom.

Wybieranie lub cenzurowanie sąsiadom bohaterów, których można lub nie wolno odlewać w brązie - to dość ryzykowny i karkołomny pomysł.

Nie zamierzam nikomu narzucać, komu ma stawiać pomniki. To nam i reszcie Europy próbuje się narzucać kult zbrodniarza.
Kraje takie jak Ukraina, które muszą na nową napisać swoją historię po wyzwoleniu się spod opieki ZSRR, pilnie szukają nowych narodowych herosów. Czasem nie ma z czego wybierać, bo z jednej strony była Armia Czerwona i lojalna wobec Stalina partyzantka, a z drugiej UPA.

Historia Ukrainy jest tak bogata, że nie trzeba wykręcać się ludźmi pokroju Bandery.
Pamięta ksiądz, jak prezydent Lech Kaczyński święcił pomnik Józefa "Ognia" Kurasia? Nie pomogły protesty Słowaków, dla których "Ogień" jest zwykłym bandytą.

I można było to odczytywać jako niefrasobliwość. Pamiętam jednak wykłady księdza Tischnera, w których wspominał o Kurasiu. To był rozbójnik, watażka. Stepan Bandera to przy nim świadomy swoich działań, wykształcony terrorysta.

Nie boi się ksiądz dalszego pogłębienia podziału między Polską i Ukrainą?
Z nacjonalistami nie ma co rozmawiać. Na szczęście Ukraina nie składa się z samych nacjonalistów. Prezydent Juszczenko, który oficjalnie popiera Banderę i nagradza orderami innych zbrodniarzy, sam ma dwa procent poparcia w społeczeństwie. Niebawem Ukrainą będzie rządził ktoś inny i będzie on musiał rozwiązać wiele wewnętrznych problemów, z separatyzmem Rusi Zakarpackiej czy Krymu na czele. To z tym człowiekiem będzie trzeba omawiać kwestię polsko-ukraińskiego pojednania, którą przez ostatnie dwadzieścia lat potwornie zaniedbano. Prezydent Lech Kaczyński nigdy nie powiedział nawet słowa o mordach UPA. Obecny rząd, wzorem poprzednich, także popełnia grzech zaniechania, nie ma nawet pomysłu na politykę wobec Ukrainy. Nawet jak się będzie milczało jeszcze sto lat o rzezi na Wołyniu, to problem i tak się sam nie rozwiąże.

Jak zatem powinno wyglądać polsko-ukraińskie pojednanie?

Najpierw musimy zdać sobie sprawę, że z Ukrainą mamy wielki problem i niemal każda kwestia z przeszłości jest konfliktowa. Nie udawajmy, że stosunki obu krajów są dobre, bo to fałszywe pozory. Na razie nie istnieje coś takiego jak polsko-ukraińskie pojednanie. W rodzinnej wiosce mojego ojca, gdzie wymordowano 170 mieszkańców, są trzy kopczyki ziemi. Nie ma ani pomnika, ani krzyża i tylko najstarsi ludzie wiedzą, że tam są pochowani Polacy. Nie pisze się prawdy w książkach i gazetach ukraińskich, przemilcza się sprawę w Polsce. W naszych podręcznikach o rzezi Polaków są trzy zdania. O tym trzeba w końcu zacząć głośno mówić i mówić o tym muszą przywódcy naszych krajów. Wykorzystajmy Euro 2012. Potraktujmy to jak pretekst, by wreszcie znaleźć rzeczywiste porozumienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!