Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Boska" - premiera w Teatrze Śląskim 5 stycznia. Rozmowa z Grażyną Bułką, kreującą rolę Florence Foster Jenkins

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
fot. Przemysław Jendroska
O tym, czy warto spełniać swoje marzenia, rozmawiamy z Grażyną Bułką, kreującą główną rolę w premierowym spektaklu Teatru Śląskiego w Katowicach - „Boska” w reż. Tadeusza Łomnickiego

Czy Grażyna Bułka potrafi śpiewać? Często to robi?

Operowo? A skąd! Natomiast jako aktorka, oczywiście śpiewam w spektaklach.

W „Boskiej” stanęła Pani więc przed potrójnym wyzwaniem: zaśpiewać operowo, zaśpiewać „źle”, bo przecież tak właśnie śpiewała Florence Foster Jenkins, ale jednak, żeby widać było, iż jest przekonana, że śpiewa pięknie.

Na tym polega sztuka kreacji tej postaci. Trochę mnie deprymuje fakt, że tak dużo osób, które ze mną przeprowadzają wywiady na temat tej postaci, pyta przede wszystkim o śpiew. A to jest tylko jedno z zadań, które trzeba w tym spektaklu wykonać. Poza nim, jest ogrom różnorodnych scen do zagrania, zarówno dramatycznych, jak i komediowych. Śpiew jest tylko pretekstem do opowiedzenia, pokazania głębi tej historii. Jako odtwórczyni tytułowej roli, nie stawiałabym go na piedestale. Oczywiście nie pomijam roli śpiewu, zwłaszcza na początku drogi budowania postaci, pracy nad nią. Uczyłam się go przecież prawie przez trzy miesiące. To są cztery arie do zaśpiewania, w tym jedna po niemiecku, a druga po hiszpańsku. To dla mnie „księżycowy temat”, bo nie znam tych języków. Dlatego wymagało to pracy, wielu spotkań z Ewą Zug (przygotowanie wokalne - przyp. red). Z drugiej strony, nie chciałabym, aby ktoś odebrał mój śpiew tak do końca serio. Nie śpiewam operowo, ja się staram tak zaśpiewać. Próbuję dotknąć tej sfery. Ale absolutnie nie ma to formy zawodowej. I profesjonalista od razu to zauważy, Staram się zagrać śpiewaczkę operową, robię to najlepiej, jak umiem. I brudzę te arie według własnej intuicji słuchowo-aktorskiej.

Śpiew jest motywem przewodnim historii Florence, ale to mógłby być inny talent, inna pasja, inne marzenia. O tym jest tak naprawdę ten spektakl

Tak! To mógłby być chociażby taniec. I to się tu pojawia. Basia Lubos, która gra moją przyjaciółkę Dorothy, wymyśla, że jest niespełnioną tancerką. To jest więc opowieść o ludziach, którzy marzą i faktycznie spełniają swoje marzenia, a nie zostawiają je w sferze myślenia o nich. Oczywiście wiemy, że na realizację marzeń składa się wiele elementów, choćby…

...pieniądze. Nie ukrywajmy, że nie mają znaczenia w tej realizacji, miały i w przypadku Florence, która szczęśliwie je odziedziczyła

Ale ważna jest także determinacja, siła, wiara w to, co chce się osiągnąć, wytrwałość w dążeniu do celu. I Florence to wszystko również miała. Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na pracę, którą wkładała w to spełnianie marzeń. Kwestię nauczenia się tylu arii, a miała ich w repertuarze naprawdę sporo i to w obcych językach. Od 17 roku życia zmagała się też z chorobą weneryczną (zaraził ją mąż podczas nocy poślubnej - przyp.red ).

Pełna wiary w siebie, swoje możliwości, można stwierdzić, że była zarozumiała, zbyt pewna siebie. Mimo tych cech, które nie zawsze przysparzają nam przyjaciół, ona ich miała. Ludzie ją lubili.

Ludzie lubią osoby, które są wobec nich otwarte. To rzeczywiście jest bardzo złożona postać i trudno ją włożyć w ramy, dookreślić w ten czy inny sposób. Byłoby to wobec niej nieuczciwe. Ma przecież tyle odcieni. Tak, ludzie ją lubili, ale też śmiali się z niej, szydzili.

Wielu z tych, którzy okazywali jej sympatię, robiło to z wyrachowania

Tak, byli i tacy. Natomiast grupą najbliższych przyjaciół i bliskich z pewnością nie kierowała tylko interesowność. Oni stworzyli pewnego rodzaju komunę, w której dobrze się czuli. A fajnie być przy kimś, kto ma pieniądze, chce dzięki nim spełniać swoje marzenia, a przy okazji można się w jego blasku trochę ogrzać.

A ona na to pozwalała, na tyle, na ile ktoś nie próbował przesunąć się na pierwszy plan.

Florence była narcystyczna, nikt temu nie zaprzeczy. Przypomina mi się dowcip, który może to zobrazować, a dotyczy artysty. „Jak wygląda aktor, który jedzie na rowerze w ciemności? Lampę z przodu ma skierowaną na siebie”. I taka też była ona. A innym to nie przeszkadzało, bo pozwalając jej na to, przy okazji mogli sami doświadczyć poczucia sukcesów, których by nie doznali, gdyby przy niej nie byli. Pamiętajmy, że to bliskie grono tworzą ludzie niespełnieni w swych marzeniach. St. Clair (Andrzej Warcaba) - niespełniony aktor (który został jej menedżerem) czy biedny akompaniator Cosme (Mateusz Znaniecki), który robił wszystko, aby dostosować się do jej pomyłek muzycznych. Natomiast, co istotne - Florence mimo narcystycznego podejścia, nie jest głupia czy naiwna, nie udaje, że nie widzi tego, co się wokół niej dzieje. I jeśli na jej występach pojawiała się tzw. negatywna klaka, czyli grupa osób wynajętych przez zazdrosnych o jej powodzenie, zwykła mawiać, że to chuligani i należy ich ignorować, a ich śmiechy to objaw „profesjonalnej zazdrości”.

I śpiewała dalej. Myślę, że poradziłaby sobie w naszych czasach z hejtem, przynajmniej do pewnego momentu. Świetnie by się odnalazła w świecie social mediów, a negatywne komentarze by blokowała.

O tak, umiałaby na pewno zadbać o siebie. Nie jestem tak narcystyczna, ale dobrze rozumiem Florence, bo potrafię tak jak ona, mocno artykułować swoje potrzeby. Jestem szczera, może czasem za bardzo. Ona była bezkompromisowa. Miała wyznaczony cel, do którego dąży i stawiała wszystko na jedną szalę. Każdy, kto chciał kupić bilet, był przez nią prześwietlany. Miała swoje wymagania wobec publiczności.

Jaka będzie Florence w „Teatrze Śląskim”, Florence alias Grażyna, Grażyna alias Florence?

Myślę, że do kreowania tej postaci wybiera się bardzo konkretne aktorki, łączące w sobie cechy dramatyczne oraz komediowe i powiem, nieskromnie, że ja też się do nich zaliczam. Czuję, jak bardzo Florence jest mi bliska. Jako ktoś, kto przecież istniał naprawdę. Wieczorem, leżąc w łóżku, po prostu sobie z nią rozmawiam. Brzmi nieco metafizycznie, ale mnie to pomaga w budowaniu tej roli.

O czym są te rozmowy?

Mówię jej, że bardzo mi zależy, aby ta historia dotarła do innych. Ale ważne jest zachowanie balansu między komedią a dramatem. Nie chcę pokazać Florence karykaturalnie, przesadzić. Dlatego jej mówię: „ Pilnuj mnie. Trzymaj łapę nad moją głową, bo ja chcę pokazać cię wielorako, nie od jednej strony”. Gdybym spotkała się z reżyserem, którego koncepcja tej postaci nie byłaby kompatybilna z moją wizją, tym, jak ja ją czuję, to pewnie zrezygnowałabym. Zrobię wszystko, żeby uwiarygodnić na scenie to, co chcę przekazać. Myślę, że mam predyspozycje do tego, aby ludzie uwierzyli w tę historią. I nie zastanawiali się czy ona słyszała fałsz w swoim śpiewie, czy nie. Bo nie to jest ważne.

Historia „najgorszej śpiewaczki świata” jest znana w świecie kultury popularnej. Powstały spektakle i filmy, których kanwą jest opowieść o jej karierze. Wśród nich film z 2026 roku, gdzie w postać wcieliła się Meryl Streep.

I mnie chyba jest najbliżej do tego przedstawienia postaci, którą wykreowała Meryl Streep. Bardzo mnie wzruszyła, dosłownie się poryczałam, oglądając ten film. I w spektaklu też mam taki moment, że mnie - jako Florence - chce się płakać. I myślę, że ludzi też ten moment wzruszy. Oczywiście niezależnie od tych elementów komediowych, które wpisane zostały także w dekoracje czy kostiumy, sposób grania. Także śmiechu oczywiście nie zabraknie, natomiast ja chcę ją pokazać nie jako komediantkę, ale przede wszystkim jako człowieka. Nikt z nas nie jest jednoznaczny. To jest świetnie napisane, przyjemne do zagrania. I...to jest potwornie trudna rola.

Tę trudność odnajdziemy również w bardziej przyziemnej, fizycznej sferze aktorskich zadań.

Dla mnie, pod tym względem, z całym moim fizycznym bagażem, muszę się tu zmierzyć z tym, że podczas spektaklu kilka razy zmieniam kostiumy, biegam, śpiewam, gadam, muszę pamiętać o rekwizytach. Czasem się denerwuję, nie wiem jak rozłożyć siły, bo nie jestem długodystansowcem, a tu muszę. Najpierw więc chętnie się zgodziłam, a potem pomyślałam „Bułka, czyś ty zwariowała?” No i nie potrafię się oszczędzać. Muszę dać sto procent, aby widzowie dostali wszystko. Na pewno pomaga mi fakt, że jestem na scenie z fantastycznymi ludźmi. Poza już wspominanymi, także z Ewa Leśniak, która gra twardą, bezkompromisową recenzentkę, panią Verindah-Gedge, a także z Dorotą Chaniecką (w roli Marii, pomocy domowej)

Historia śpiewaczki kończy się smutno…

No bardzo. Florence umiera

Podobno serce jej pękło. I to dosłownie, ale pewnie i metaforycznie możemy tak powiedzieć.

Na finał jej bycia na ziemskim padole patrzę z dwóch stron. Spełniła swoje największe marzenie, osiągnęła cel, do którego dążyła. Zdobyła swój największy szczyt - zaśpiewała przy pełnej sali w Carnegie Hall. Z drugiej strony - sytuacja, która ją spotkała podczas występu dotknęła tak boleśnie, że nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego ludzie tak się okrutnie zachowali. Dała z siebie wszystko. I ta reakcja ją zabiła. „Ja wiem, że oni się śmieją, ale po co kupują bilety, po co przychodzą”. To jest smutne. Spełniła marzenie, ale spełnienie nie było takie, jak sobie wyobrażała. Czasem więc więcej warta jest droga do spełniania marzeń, niż sam finał, który nie do końca jest tym najważniejszym, a ponadto po nim zostaje czasem pustka.

Podążajmy więc za marzeniami, wejdźmy na drogę ich realizacji, bo to chyba daje więcej radości. No i nie ograniczajmy się w nich, aby tej pustki nie zaznać.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera