Był jak Charlie Watts ze Stonesów. Bit był dla niego najważniejszą rzeczą - bluesmani wspominają zmarłego Michała Giercuszkiewicza
Wojciech Mirek, twórca Szlaku Śląskiego Bluesa
To był jeden z naprawdę najbardziej charakterystycznych muzyków z naszego regionu. Jego grę można rozpoznać po jednej nutce, tak jak Claptona, czy Santanę. I zawsze ze szczerym uśmiechem na ustach. Pamiętam, na jednym z koncertów szlakowych, gdy z Jasiem Gałachem za punkt honoru braliśmy jednoczesne zaangażowanie jak największej liczby perkusistów w finałowym utworze, gdy już byliśmy przekonani, że czterech to maks, co jesteśmy w stanie zrobić, nagle, w trakcie „With a little help from my friends” pomiędzy Andrzejem Ryszką, a Jerzym Piotrowskim wyłania się Gier z tamburynem i przeszkadzajkami… I z czwórki, zrobiła się wielka piątka...
Rozmowę z nim, którą do Szlaku Śląskiego Bluesa rejestrowaliśmy zapamiętam do końca życia, bo był to mój pierwszy wywiad w życiu, który przeprowadziłem samodzielnie. Rozmawialiśmy przed jego koncertem w słynnej kobiórskiej restauracji Sikorka, w tym bluesowym półświatku miejscu z ogromną historią muzyczną. Uraczył nas ogromną ilością wspomnień, zwłaszcza o tych miejscach, o których mieliśmy największe braki jak np. o Wahadle, czy Marchołcie.
Myślę, że ta śląska bluesowa rodzina straciła właśnie tego ulubionego wujka, na którego wizytę się zawsze czekało przy okazji rodzinnych spotkań.