Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cztery zakręty żużlowego weekendu. Breja, western, wieniec i cebularze

Piotr Olkowicz
Piotr Olkowicz
Sławomir Kowalski
Wszystko zaczęło się niewinnie od meczu decydującego w pewnym stopniu o podziale miejsc po rundzie zasadniczej. Leszczyńska Unia nie sprostała rozpędzonemu Włókniarzowi Częstochowa i skazała się tym samym na rywalizację w parze ćwierćfinałowej ze zwycięzcą rundy zasadniczej z Lublina, gdzie jej szanse przedstawiają się mocno średnio, patrząc na aktualną formę i potencjały drużyn.

Szersze potraktowanie tego spotkania nie miałoby sensu bez wzmianki o tym, że kiedy po 13. rozgranych w Lesznie biegach lunęło deszczem i kibice zaczęli opuszczać trybuny, dalsze rozgrywanie zawodów nie miało sensu. Gremium zarządzające przebiegiem imprezy postanowiło deszcz przeczekać i po lekkim przeschnięciu toru odbyły się dwa nic niewnoszące rozdania punktów, podczas których zawodnicy taplali się w brei umorusani od stóp do głów, stwarzając zagrożenie dla siebie i rywali, kiedy nic nie widząc zdejmowali w trakcie rywalizacji gogle. Całe szczęście nikomu nic się nie stało.

Szansę na inauguracyjną zdobycz punktową mieli w pojedynku outsiderów żużlowcy Iskry Ostrów Wielkopolski. Gdyby zawody w Grudziądzu zostały nieco lepiej poprowadzone taktycznie, kto wie czy na konto czerwonej latarni ligi nie trafiło choćby skromniuteńkie „oczko”. Ostrowianie i tak dali z siebie maksa. Przy ul. Hallera zdobyli największą zdobycz punktową w całym sezonie wyrażoną liczbą 43. Tym samym powiedzieli PGE Ekstralidze do zobaczenia, bowiem spadają z potężnym zapasem oszczędności na klubowym koncie i planem błyskawicznego powrotu na salony.

Folklor czy patologia?

Awansu do eWinner 1. Ligi chcą tak samo mocno przedstawiciele Kolejarza Rawicz i PSŻ Poznań. Tyle, że ich pierwszy mecz półfinałowy zamienił się w gangsterską odmianę westernu pełną najrozmaitszych elementów ocierających się bardziej o patologię, niż szlachetną sportową rywalizację.

Wzajemne nakręcanie rozpoczęło się już kilka dni przed sobotą i było na tyle skuteczne, że zawody przerodziły się w coś więcej niż mecz. Wezwanie na zamówienie komisarza, by już w piątek "pilnował" właściwego przygotowania toru było tylko niewinną przygrywką. Później rozpoczęły się prawdziwe „jazdy”. Dość powiedzieć, że bieg nr 3 rozegrano dopiero za… piątym podejściem, a w międzyczasie pod taśmę podjechał, by taktycznie jej dotknąć Jonas Seiferd-Salk z Danii. Na torze iskrzyło, m.in. Rune Holta, mimo że kończy niebawem starty w kategorii wiekowej „Under-50” nie żałował łokci w rywalizacji z Ryanem Douglasem i ta nerwowa atmosfera przenosiła się do parku maszyn. Nie brakowało przepychanek i wzajemnych inwektyw.

Ostatecznie tę wojnę nerwów lepiej wytrzymali w ostatniej fazie meczu przyjezdni, głównie za sprawą świetnego „gościa” z Unii Leszno Damiana Ratajczaka, który wygrał dwa wyścigi, to samo uczynił Holta i jasnym się stało, że „Skorpiony” już drugi raz w tym sezonie wywiozą zwycięstwo z Rawicza. W rywalizacji o awans do finału 2. Ligi niczego to nie przesądza, bo jak skonstatował trener PSŻ-tu Tomasz Bajerski jego zespół już raz z Rawiczem wygrał, ale potem jeszcze większą różnicą u siebie przegrał.

Zanim wypowiedział te słowa, podczas rundy honorowej po ostatniej gonitwie Kevin Fajfer został zrzucony z motocykla ciosem w kask przez jednego z członków ekipy „Niedźwiadków”. Niezdrowe emocje udzieliły się również kibicom, którzy uznali poziom sędziowania w wykonaniu Andrzeja Kraskiewicza za katastrofalny i postanowili mu to zakomunikować. Arbiter opuścił wieżyczkę sędziowską długo po zawodach dopiero w policyjnej eskorcie.

Jaki będzie finał wielkopolskiej rywalizacji poznamy dopiero 21. sierpnia, ale do tej pory odbędzie się symboliczny „półfinał” tej rywalizacji w postaci decyzji żużlowej centrali i orzeczonych kar bez których z pewnością się nie obędzie.

To nie było koło ratunkowe

W porównaniu z tym co działo się w Rawiczu zachowanie fanów Falubazu można nazwać niewinnym występkiem. Na stadionie Orła w Łodzi miejscowym udało się wypracować bardzo solidną, 10-punktową zaliczkę przed ćwierćfinałowym rewanżem. Kiedy żużlowcy spod znaku Myszki Miki wyszli podziękować swoim kibicom za przyjazd do Łodzi i doping spotkało ich coś co odebrało im mowę. Otóż z sektora gości poleciał w ich stronę wieniec pogrzebowy. Symbol ten należy najprawdopodobniej interpretować jako wyraz niepokoju kibiców tym co dzieje się z ich ulubieńcami, klubem i realnymi szansami na powrót do PGE Ekstraligi. A może nawet bardziej długofalowymi perspektywami…

Remis, który de facto jest porażką

Kolejne ważne rozstrzygnięcia pod względem skompilowania par ćwierćfinałowych zapadły w Toruniu. Apator zrealizował założony plan, aby w tej fazie play-off spotkać się z przetrzebioną kontuzjami Stalą Gorzów. Choć przez większość meczu zanosiło się, że taki rarytas stanie się udziałem Sparty Wrocław. Ta przez większość meczu prowadziła, nawet już ośmioma punktami, ale brak czujności i mołojecka fantazja juniora Bartłomieja Kowalskiego przekuta w dwa wykluczenia dała takie efekt, że obrońcy mistrzowskiego tytułu zremisowali wygrany mecz, co chluby zdecydowanie im nie przynosi. Innym zagadnieniem jest czy dobrym ruchem było wystawienie Kowalskiego w pierwszym biegu nominowanym kilka chwil po tym, jak sam wjechał poważnie w bandę, a dodatkowo później tak zdenerwował przewracając zupełnie bezsensownie Patryka Dudka, że ten postanowił pokazać młokosowi na palcach, jak bardzo go rozczarował, co zakończyło się żółtą kartką.

Sparta mogła wybrnąć z kłopotów, jakie nią targają w tym sezonie, ale zakończyło się to w najgorszy możliwy sposób, bo o awans do półfinałów będą walczyli w dwumeczu z poważnie rozpędzonym Włókniarzem Częstochowa.

Na razie bez cebularzy

Dziwne zawody odbyły się na zakończenie sezonu zasadniczego w Lublinie. Gorzowianie zachowywali się trochę jakby przyjechali na rekonesans. Nie zastosowali zastępstwa zawodnika za kontuzjowanego Martina Vaculika, ale zastosowali coś co jest absolutnym ewenementem. Nie wypuścili z rezerwy taktycznej Bartosza Zmarzlika, za to, kiedy mecz już był wysoko rozstrzygnięty, „taktyk” poszedł za niego.

Sam Zmarzlik „przywitał się” symbolicznie z kibicami klubu, do którego ma przejść od nowego sezonu. W dwóch wyścigach zrobił show godny dwukrotnego mistrza świata, najpierw ścigając się przez cały dystans z Mikkelem Michelsenem, a później wyprzedzając wyśmienicie tego samego Duńczyka i na deser Dominika Kuberę.

Pojawiły się też szyldy powitalne choć na razie nie tak błyskotliwe, jak w realiach katalońskich. Nic straconego, na kreatywność fanów Motoru można liczyć, a z układu play-offów może wyjść, że Zmarzlik pojawi się wkrótce jeszcze raz przy Al. Zygmuntowskich 5 w barwach Stali. Wtedy warto wypatrywać na widowni propozycji w stylu „wiele cebularzy za jedną rękawiczkę”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Cztery zakręty żużlowego weekendu. Breja, western, wieniec i cebularze - Sportowy24