Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Delatorzy i osoby czwarte. Felieton Sebastiana Reńcy

Sebastian Reńca
Kabel, kapuś, konfident, sprzedawczyk, denuncjator, gumowe ucho, szpicel, wtyczka, papla, skarżypyta, kapucha… Skończmy na tym ostatnim określeniu, gdyż można jeszcze wymienić wiele innych synonimów słowa „donosiciel”, nie o to chodzi. Chciałem tylko pokazać, że słowo to jest „żywe” w języku polskim i wciąż się rozwija. Niestety.

Brzydzę się wszelakim kapowaniem: rodzicom, przedszkolance, nauczycielowi, majstrowi, wykładowcy, szefowi, dyrektorowi, kierownikowi, żonie, kochance oraz służbom – „policjom – tajnym, widnym i dwupłciowym” (Cyprian Kamil Norwid), również tym wojskowym (szczególnie byłym WSI). Jednym słowem, donosiciele mają u mnie przechlapane.

Donosicielstwo towarzyszy człowiekowi od zarania wieków, jest tak stare, niczym „najstarszy zawód świata”. Szczyt swego rozwoju profesja ta osiągnęła w czasach Cesarstwa Rzymskiego, gdy pojawili się delatorzy, którzy „zajmowali się zawodowo oskarżaniem, zwłaszcza o obrazę majestatu, ludzi im niemiłych”, „zazwyczaj pobierali czwartą część grzywny” zadenuncjowanego („Encyklopedia Gutenberga”). Czyli kapowali, jak to się dziś mówi, „za kasę”. Pobudka intratna i wciąż aktualna, ale nie jedyna.

Ludzie robią to, ponieważ są złośliwi i chcą dokopać sąsiadowi, przechodniowi, koleżance w pracy… Po drugie, chcą w ten sposób podlizać się przełożonemu, nauczycielowi, szefowi w partii… Po trzecie, „ten typ tak ma” w DNA i nic, i nikt go nie zmieni.

Najwredniejszy polski kapuś pracował w czasach okupacji i słał donosy do „Szanownego pana gistapo” oraz w PRL. Ludzie szli na współpracę z UB, a później SB z różnych pobudek. Najgorsi byli delatorzy, którzy robili to dla pieniędzy lub awansów.

Był sobie na przykład pewien nauczyciel, który swą karierę zawodową rozpoczął w latach 50. Nie, nie był od razu belfrem. Był… milicjantem. Pracował m.in. jako starszy technik dochodzeniowy oraz starszy referent Działu Daktyloskopii i Innych Środków Identyfikacji Zakładu Karnego KG MO w Warszawie. Taka ciekawostka…

Po odejściu z resortu nasz bohater zatrudnił się w szkole. Uczył licealistów, czytał mądrych filozofów, palił fajkę i podobał się uczennicom. Jednak w głębi duszy wiedział, że jest stworzony do czegoś innego, niż praca w ogólniaku. Wówczas pojawił się dobry esbek, który zaproponował nauczycielowi współpracę. Delator i tajniak podali sobie dłonie. Delator podpisał zobowiązanie, dostał pseudonim składający się z trzech cyfr i stał się cud. Były nauczyciel w liceum, stał się nauczycielem akademickim. Teraz mógł się już podobać nie małolatom, ale studentkom. Imponował im nie tylko aparycją i intelektem, ale i pieniędzmi, które regularnie dostał od SB za kapowanie na studentów. Po kilku miesiącach prowadzący delatora oficer wystawił mu laurkę w arkuszu kontrolnym: „TW jest jednostką wartościową w pełni rozumiejącą potrzebę współpracy z naszymi organami i wykazującą duże zaangażowanie przy realizacji zadań. TW jest jednostką w pełni dyspozycyjną i wartościową”. Był sobie taką „jednostką” do początku roku 1990. Ktoś powie: „No i co z tego? Nikomu krzywdy nie zrobił”. Otóż nie jestem tego taki pewien. Dla Służby Bezpieczeństwa nie było „złych” informacji. Wszystko jest ciekawe dla tajnych policji na całym świecie, bez względu na czas (stulecie) i miejsce akcji (szerokość geograficzną).

Delator o trzycyfrowym pseudonimie był blisko śląskich studentów, którzy knuli przeciwko komunistycznej władzy. W tym środowisku była m.in. Joanna Kempińska, która zmarła w bardzo dziwnych okolicznościach w 1985 r. Jej rodzina i znajomi do dziś nie wierzą, że popełniła samobójstwo przez zatrucie gazem. Wówczas prokuratura nie przesłuchała osób, które miały z nią kontakt przed śmiercią, a przede wszystkim nie przeprowadzono sekcji zwłok oraz oględzin mieszkania, w którym znaleziono zwłoki. Czyli lekarz stwierdził przyczynę zgonu, jak to się mówi, „na oko”; a milicyjna ekipa nie sfotografowała mieszkania oraz nie zebrała dowodów obecności w mieszkaniu tzw. osób trzecich. Może stało się tak dlatego, że tamtego feralnego dnia w mieszkaniu były „osoby czwarte”?…

Gdy znajomym policjantom opowiedziałem o „okolicznościach zdarzenia” oraz postępowaniu peerelowskiej prokuratury i milicji, stwierdzili zgodnie, że sprawa „została skręcona”. Po prostu wszystko robiono wtedy tak, by nie przeprowadzić zgodnego ze sztuką dochodzenia. Zrobili to tak świetnie, że po 1989 r. żadna prokuratura nie była w stanie kogokolwiek oskarżyć, o cokolwiek w tej sprawie. Nikt nie stanął przed sądem. Nikogo nie oskarżono o przyczynienie się do śmierci Joanny Kempińskiej, ani o „skręcenie sprawy”.

„Sapienti sat”, jak mawiali Rzymianie, nie tylko ci trudniący się delatorstwem.

Sebastian Reńca
Autor jest pisarzem, ostatnio wydał powieść „Świadek”.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera