Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadul: Sieć Orange, czyli moja trudna miłość z telekomunikacją

Jan Dziadul
Jan Dziadul
Jan Dziadul arc.
Przysięgałem sobie niegdyś solennie, że na tym polu prywatnego ogródka nie będą uprawiał. I biada mi, oj, biada - jak każdemu, kto przysięgę naruszy. Naruszam ją jednak w przeświadczeniu, że również w imieniu publicznym to czynię. Rzecz o usługach internetowych świadczonych przez znaną firmę Orange, czyli Telekomunikację Polską.

Przez długi czas miałem u niej Neostradę plus telefon stacjonarny, ale dwa lata temu dałem się skusić na DSL. Migracja wewnętrzna, jak się to fachowo mówi. W połowie lipca kończył się promocyjny, 2-letni termin na tę usługę, o czym przeczytałem kilka dni po jego upływie. Już wcześniej planowałem powrót do Neostrady - w nowej ofercie parametry te same co w DSL (choć bez adresu IP), ale cena o połowę mniejsza. Firma wciąż ta sama, moja lojalność wobec Orange od lat czołobitna, myślę sobie - toż to bułka z masłem. O, sancta simplicitas!

W punkcie umowy zapisano, że jeśli 30 dni przed jej końcem nie zawiadomię TP o rezy-gnacji z DSL, to nasz związek zostaje z automatu przedłużony o rok - na warunkach "pierwotnego okresu obowiązywania umowy". W najbliższym punkcie obsługi klienta Orange biję się w pierś - faktycznie zawaliłem kilka dni - ale mam też coś na swoją obronę. Kolejny paragraf umowy mówi bowiem, że TP może sama (wprawdzie tylko "może", a nie "powinna") przedstawić mi ofertę nowych warunków prawnych, finansowych oraz cenowych, itp. - optymalnych dla mnie, czyli swojego wiernego usługobiorcy. W terminie 90 dni przed upływem pierwotnego okresu umowy. Odważnie pomyślałem, że nowa Neostrada to jest właśnie to, o czym mogłem być powiadomiony.

W najbliższym punkcie Orange tego problemu nie dało się rozwiązać, no ale od czego jest infolinia. W oczekiwaniu - energodajny flesz muzyczny zapewniający mnie, że wszystko po drugiej stronie linii telefonicznej stoi przede mną otworem. Wszystko. Miły głos standardowo ostrzegł, że w celu zapewnienia najwyższej jakości usług, rozmowa będzie nagrywana. Inny miły głos zapytał: w czym mogę pomóc? Ucieszyłem się. Tłumaczę powoli, krok po kroku. Pani powiedziała, żeby poczekać. Przytupuję w takt znanej mi już muzyczki. Przerwano połączenie. Myślę: nic to. Wykręcam znowu. "Będzie dobrze!" zapewnia mnie po angielsku wokalistka, która mieszka w telefonie. "W czym mogę pomóc?" Zaczynam od początku, bo to inna pani.

"Proszę poczekać" - czekam. Nie długo, nie krótko, lecz w sam raz. "W czym mogę pomóc?" Zaczynam od początku. Powoli i rozpaczliwie, bo czuję, że zwijam się w gordyjski węzeł. "Proszę poczekać, przełączę do operatora". Nie dam się. Pokonując coraz wyższe szczeble kompetencji usługodawcy (na każdym cierpliwie objaśniałem, o co mi chodzi) - trafiam na łebskiego konsultanta. Opowiem mu wszystko - ucieszyłem się głupio. Cierpliwie słucha. Proponuje napisanie rezygnacji z DSL, zaniesienie pisma do punktu Orange i sprawa będzie załatwiona "od ręki". Jakie to proste! Zostałem też poinformowany, że nie uniknę pewnych niedogodności, bo między odinstalowaniem DSL a zainstalowaniem Neostrady mogą minąć 3 dni. Niech mijają.
Ze stosownym pismem biegnę do Orange. Informuję, że treść została podpowiedziana przez konsultanta. Zostawiam, potwierdzam, czekam. W ostatnią niedzielę (10 dni po złożeniu rezygnacji) dzwoni pani z mojego punktu: przejście na Neostradę jest możliwe, ale będę musiał zapłacić karę - 3,5 tys. zł. Zdębiałem. Ale od czego jest infolinia. "Proszę czekać". W trosce o moje dobro będę nagrany. Niech nagrywają. "W czym mogę pomóc?" Od początku, z dodatkowymi elementami.

Czuję, że konsultantka mnie rozumie. Niespodziewanie jednak rozmowa zostaje przerwana. Zachowuję spokój. Wystukuję ponownie infolinię. "Wszystko będzie dobrze!" śpiewa moja znajoma. "Nagrywamy, pomożemy, czekaj". Czekam. "W czym mogę pomóc?" Pytam, czy mogę rozmawiać z panią, z którą przed chwilą miałem przyjemność. Żeby nie powtarzać wszystkiego od początku. Niestety. To niemożliwe. Dodzwoniłem się do Wrocławia, a wcześniej rozmawiałem z jakimś innym miastem. Więc tłumaczę, a kilka dobrych minut to trwa. Pani stara się mnie zrozumieć, jakość usług naprawdę jest na wysokim poziomie, lecz na jej szczeblu mojej sprawy nie można rozwiązać. Proponuje przekierowanie na "reklamację", na co się zgodziłem.

Z panią z reklamacji rozmawiam dłużej - przedstawiam swoją historię kontaktów z Orange. Do przodu pcha mnie zwykła pazerność: za tę samą usługę u tego samego operatora mogę płacić o 50 zł miesięcznie mniej. Pani przyjmuje sprawę do reklamacji - za chwilę dostaję mejla z jej numerem i informacją, że sprawa zostanie rozpatrzona w ciągu tygodnia. Czekam i posypuję głowę popiołem. Prawda, zawaliłem termin zmiany opcji, ale na Boga - taka kara! Za wierność? Wszak Orange to ma miłość. Od lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!