Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Cnota - człowiek z cienia

Henryka Wach-Malicka
Jerzy Cnota zmarł 10 listopada 2016
Jerzy Cnota zmarł 10 listopada 2016 arc
Jerzy Cnota: być może wcale go Państwo nie znali, bo nie lubił gadać o swoim pozaekranowym życiu, choć wyglądało ono jak… gotowy scenariusz na film właśnie.

Absolwent filologii rosyjskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, z perspektywą na pracę naukową (specjalizacja: językoznawstwo porównawcze), żeby zarobić na studia, przez półtora roku ciężko pracował w hucie Batory. A potem, żeby zarobić na fanaberię (tak mówił) bycia aktorem - uczył przedmiotów humanistycznych w szkole w Myślenicach. Pracował jako hurtownik i jako organizator imprez plenerowych. Przez 11 lat mieszkał w Krakowie, gdzie występował w Teatrze 38 i Piwnicy pod Baranami. W tym pierwszym grał w sztukach Becketta, Ionesco i Adamowa. Dumny był z tytułów prapremier, w których występował – „Krzesła”, „Czekając na Godota”. Miał niewątpliwy talent do kreowania trudnych postaci, ale cóż…I tak przylgnęła do niego postać sprytnego, acz prostodusznego, zbójnika.

CZYTAJ KONIECZNIE: Jerzy Cnota nie żyje. Wybitny śląski aktor zmarł po długotrwałej chorobie

Poza sztuka miał zresztą wiele innych zainteresowań, z motocyklami i samochodami na czele. A gdy jeszcze dopisywała mu forma fizyczna, z pasją uprawiał sport. Był piłkarzem i lekkoatletą, biegał nawet w drużynie olimpijczyków.

Wiadomość o śmierci Jurka Cnoty dotarła do mnie późnym, listopadowym wieczorem. Wydawać by się mogło, że taka podła pora nie sprzyja dobrym wspomnieniom, ale gdy wywołałam z pamięci obrazy naszych wspólnych rozmów, okazało się, że jest w nich bardzo dużo ciepła i żartobliwego dystansu, jaki miewał do samego siebie. Trochę zresztą ten wizerunek podkolorowywał; na użytek postaci wesołka, który do niego przylgnął po zagraniu takich, a nie innych ról. Prawdą jest bowiem, że plastyczna fizjonomia, charakterystyczny sposób mówienia i filuterny błysk w oczach zaprowadziły go prosto do aktorskiej szufladki z napisem „Boży prostaczek, plebejusz o gołębim sercu, niepokorny zawadiaka z fantazją”.

W młodości taki zresztą był i prywatnie – zachwycony życiem lekkoduch, niefrasobliwie korzystający z pokus i przyjemności, do których znajdowania miał talent tak samo duży, jak do wcielania się wyraziste postacie filmowe. Do roli zbójnika Gąsiora w serialu "Janosik", właśnie z powodu zamiłowania do uciech życiowych, musiał nawet… dopłacać. Dokładnie 72 tysiące złotych (na tak zwane stare pieniądze), którą to kwotę pamiętał przez lata, bo nie była bagatelna.

Ale my poznaliśmy się w drugiej połowie jego życia. Wtedy patrzył już na siebie z bardziej krytycznie, ze świadomością przegapionych szans. Kilka lat temu powiedział mi wprost: - Chyba źle wybrałem życiowe motto. Postanowiłem stać pokornie na końcu kolejki i czekać, czekać, czekać... Myślałem sobie, że to bezpieczniej, bo w środku tłok i ktoś może w nery przyłożyć. Więc tak stoję i czekam na telefon, ale telefon milczy. Ostatni raz zadzwonił z propozycją reklamy. Nie odmówiłem, bo coś muszę robić...

Bywał sentymentalny, z wiekiem coraz bardziej. Być może także gorzkniał. Ale o rozczarowaniach mówił rzadko, a jeśli już się pojawiały w rozmowie, to szybko pokrywał je żartem lub zgrabnym bon motem. Lubił natomiast opowiadać o swoich wędrówkach. Z Teatrem 38 zwiedził kawał świata, po Polsce też się napodróżował sporo. Poza Krakowem najdłużej rezydował w Warszawie, gdzie był dyrektorem Hybryd i aktorem Teatru Komedia. I gdzie czuł się doskonale , bo był bardzo lubiany. - A to – jak mówił – powinno skorygować obiegowe mity o wrodzonej niechęci stolicy do Ślązaków. Bo ja pochodzenia nie ukrywałem.

Rzeczywiście. Cnota, choć mieszkał i w Szczecinie, i w Zielonej Górze, i w Poznaniu, nigdy nie wymeldował się z Chorzowa. To było jego miejsce na ziemi. W czasie autoryzacji jednego z wywiadów, jakich mi udzielił, sprawdzał nawet, czy mu tej deklaracji czasem nie wyrzuciłam. Jak ją znalazł, reszty… nie czytał! Bo to było jego szczere przekonanie. Urodził się wprawdzie w Jastrzębiu, ale „od smarkatego" mieszkał w Chorzowie. Świetnie mówił gwarą. Słynne zawołanie "Chopy, pitomy!" - ekranowy hit z "Soli ziemi czarnej" - na zawsze przypisane Cnocie, właśnie przez niego zostało wymyślone. Na co dzień używał jednak gwary głównie wtedy, gdy jego wypowiedź zabarwiały emocje albo gdy miał wyjątkowo dobry humor.

Miał też swoją prywatną listę najważniejszych rzeczy, jakich dokonał w sztuce. Powtarzał zawsze: - Najważniejsze filmy zrealizowałem, i nie mam co do tego wątpliwości, z Kazimierzem Kutzem, Januszem Kidawą i Stanisławem Bareją. To były moje klimaty. Jestem Ślązakiem, ale ze Śląska, którego chyba już nie ma. Może to już tak jest… Na pewno tak jest, że wszystko przemija. Ale ja tęsknie za tamtym spokojnym, harmonijnym, tradycyjnym Śląskiem. Jak sobie go przypomnę, zaraz mi lepiej…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!