Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat o wyborach: Przymus wyborczy czy obywatelski

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat arc.
Od tamtego pamiętnego dnia właściwie nie powinienem się dziwić, a tym bardziej narzekać i rozdzierać szat. 4 czerwca 1989 do urn ruszyło tylko 62 proc. uprawnionych do głosowania. Dwa tygodnie później, w drugiej turze, gdy do obsadzenia pozostało jeszcze prawie 300 mandatów poselskich i kilka senatorskich, do lokali wyborczych pofatygował się ledwie co czwarty Polak.

A przecież wtedy zmienialiśmy ustrój! Mieliśmy się zbliżyć do politycznych standardów, co najmniej od roku 1945 obowiązujących na wytęsknionym Zachodzie, w który - bez wyjątku - wszyscy zazdrośnie byliśmy wpatrzeni. A minęło wtedy zaledwie dziewięć lat od euforycznego Sierpnia '80. Tak niska frekwencja ujawniła się w momencie, gdy przecież było już jasne, że mamy ogromną szansę, by wreszcie wyrwać się z braterskiego uścisku Sowietów.

Na szczęście 26 lat temu potwierdziła się nieśmiertelna sentencja, że "nieobecni nie mają racji". Bo pomyślmy tylko, co by się wówczas stało, gdyby wszyscy PZPR-owcy i ich nomenklaturowi akolici (a w porywach było ich grubo ponad 3 mln) jednak poszli na wybory, zaciągając do urn swe rodziny i wszystkie "sieroty po PRL-u"? Na Białoruś by nas może nie wywieziono, ale do Berlina (i innych Paryżów czy Londynów) wstępu przez długie lata jednak nie mielibyśmy. Czyż nie?

ZOBACZ KONIECZNIE NA ŻYWO:
DEBATA PREZYDENCKA 2015 RELACJA NA ŻYWO DUDA KONTRA KOMOROWSKI

Inna rzecz, że socjologowie dotąd nie wypracowali narzędzi, które ujawniałyby, dlaczego tak wielu obywateli Rzeczypospolitej ma w nosie wybory parlamentarne, a nawet prezydenckie, które u nas przyjmują formułę podobną do osławionych JOW-ów (czyli jednomandatowych okręgów wyborczych), a to - rzekomo - powinno zaktywizować elektorat. Czy to zwykła obojętność na sprawy publiczne, połączona z egoizmem? Abnegacja? Tumiwisim?
Może to wyraz niechęci do całej klasy politycznej i rodzaj protestu z podtekstem w duchu wykrzykiwanym: "karierowicze i złodzieje, wszyscy tacy sami"? A może to jednak emanacja pesymizmu i nastrojów depresyjnych, postrzeganych jako reakcja na trudności ekonomiczne i socjalne wielu ludzi, wyrażanych rozpaczliwym zdaniem: "nie mam na kogo głosować"? Albo - po prostu - efekt niedostatków w wiedzy, braków w edukacji do życia w społeczeństwie obywatelskim?

ZOBACZ KONIECZNIE NA ŻYWO:
DEBATA PREZYDENCKA 2015 RELACJA NA ŻYWO DUDA KONTRA KOMOROWSKI

Żadna z odpowiedzi na te pytania nie wyczerpie tematu. Potraktowane łącznie - też wszystkiego nie wyjaśnią. Nie jest bowiem zrozumiałe, dlaczego wyższą frekwencją wyborczą cieszą się nie tylko ugruntowane demokracje, bo także wiele pozaeuropejskich krajów na dorobku?

Dlaczego w dwudziestoleciu międzywojennym frekwencja zwykle oscylowała w granicach 70-85 proc., pominąwszy bodaj jedno głosowanie - po wprowadzeniu niedemokratycznej konstytucji kwietniowej? A przecież tamtą Polskę zaludniało kilka milionów mniejszości narodowych, nierzadko nie dość lojalnych wobec władzy w Warszawie. Nie mówiąc już o tym, że powszechnie panoszył się analfabetyzm, a państwo polskie dopiero co zostało zlepione z trzech różnych kawałków. Czy warto podkreślać, że nie było wtedy telewizji, przez długie lata radia, powszechnie dostępnych telefonów i nawet - nie do wiary! - głupiego internetu.
Przede wszystkim nie wiemy, na kogo "nieobecni" - także ci 24 maja - oddaliby swe głosy, gdyby ich do urn siłą zatargać. Na miejscu Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudy byłbym ostrożny w kokietowaniu tych - rzekomo - wahających się: pójść czy nie pójść. Rzekomo, bo w tej milczącej większości dominują zatwardziali "abnegaci", których - być może - lepiej nie słuchać, bo to, co mają nieparlamentarnego do powiedzenia, na pewno nie nadaje się do druku.

Warto wiedzieć, że w nielicznych demokracjach jest stosowana zasada przymusu wyborczego, na ogół strzeżonego sankcjami finansowymi (m.in. w Australii, Belgii i Włoszech). W Polsce nikt do takiego rozwiązania nie tęskni. Chwała Bogu! Już widzę te wyniki. Byłby horror!

Tymiński na pewno znowu przyjechałby do Polski. I pojawiliby się inni - bardzo do niego podobni.
Czy pamiętamy, że jedynym miejscem w Polsce, gdzie stosowano przymus wyborczy, było przedwojenne województwo śląskie? Ten eksperyment stosowano w wyborach do gmin. Bywało więc, że w Katowicach frekwencja wynosiła nawet 95 proc. Efekt? Parokrotnie wygrywały listy niemieckie, a w Królewskiej Hucie (Chorzowie) przez długie lata polska większość nie umiała dobić się do władzy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!