Blisko 24 tys. kilometrów, prawie trzy lata w drodze, tylko ona i jej dwa kółka. Maria Garus z Katowic w pewnym momencie swojego życia rzuciła pracę, sprzedała samochód, wsiadła na rower i przejechała dwa kontynenty, pokonując po drodze 15 krajów. Z Alaski przez góry Ameryki Północnej, Meksyk i Andy Ameryki Południowej dotarła do Argentyny, skąd niestety zawróciła ją epidemia koronawirusa.
- Już w Boliwii ludzie zaczęli bardzo negatywnie reagować na turystów. Mimo że ja byłam trzy lata w Ameryce, dla nich byłam biała i przywiozłam z Włoch koronawirusa - opowiada katowiczanka.
Ludność miejscowa wyganiała turystów z wiosek, w Argentynie - na ulice wyszło wojsko
Od innych podróżniczka słyszała, że tubylcza ludność wyganiała przyjezdnych z zajmowanych mieszkań i próbowała je podpalić w obawie, że mieszkał w nich ktoś, kto mógłby być zarażony. Jej przyjaciele z Wenezueli zostali wręcz wyrzuceni z jednej z wiosek w asyście policji. Prawdziwie nieprzyjemnie zrobiło się jednak dopiero w Argentynie.
- W Argentynie były blokady wojskowe (...) Jechałam z dwójką Wenezuelczyków przez pustynię, nie mieliśmy dostępu do internetu, nie znaliśmy bieżącej sytuacji, w mieście granicznym nie wyrażono zgody na to, żebyśmy zatrzymali się na dłużej. Musieliśmy jechać do następnego miasta, gdzie nas zatrzymano i usłyszeliśmy, że złamaliśmy kwarantannę, której nie chcieliśmy złamać, bo prosiliśmy wcześniej o możliwość rozbicia namiotu na dwa tygodnie. Nie było takiej możliwości, nie było też otwartych hoteli - wspomina Maria Garus. - Zatrzymano nas w areszcie na pustyni, spędziliśmy tam trzy dni. Bez dachu nad głową, bez dostępu do toalet, bez schronienia, poza naszymi namiotami - opowiada.
W końcu wszczęto wobec podróżniczki postępowanie za złamanie kwarantanny. - Ambasada w Buenos Aires zrobiła ogromną robotę, żeby mnie wyciągnąć. Miałam w tym wszystkim mnóstwo szczęścia. Udało mi się przelecieć ostatnim lotem wewnątrzkrajowym do Buenos Aires, a potem wrócić jedynym stamtąd lotem repatriacyjnym do Polski - wyjaśnia. Niestety rower Marii musiał zostać w Argentynie.
Z Katowic na Alaskę, a potem na kraniec świata
Katowiczanka przyznaje, że kiedy trzy lata temu wylatywała z Polski, kompletnie nie spodziewała się, jak potoczy się jej podróż. Angielski znała w stopniu podstawowym, hiszpańskiego wcale. Wybrała rower, bo jest najtańszym środkiem transportu.
- Myślałam, że może zejdzie mi to kilka miesięcy, maksymalnie rok i wrócę do domu. Tymczasem wszystko trwało prawie trzy lata. Udało mi się pokonać 24 tys. kilometrów z koła podbiegunowego na Alasce do Argentyny. Planowałam dojechać do Ushuaia - najdalej na południe położonego miejsca na ziemi - opowiada.
Przez te trzy lata dwa razy została okradziona, w tym raz złodzieje ukradli jej... rower. W Andach nabawiła się choroby wysokościowej. Miejsca, w których samotne kobiety, są niemile widziane, przemierzała w przebraniu mężczyzny z ogoloną głową. Przez chwilę pracowała też w indiańskim szpitalu. Najczęściej sypiała w namiocie - jednym razem w dżungli, innym - na klifach Wielkiego Kanionu. I jak mówi przykre przygody, to zaledwie jedna dziesiąta spośród tego, co ją spotkało. Bo przez większą część podróży los stawiał na jej drodze wspaniałych ludzi, którzy ją wspierali, darzyli życzliwością, otwierali przed nią swoje domy, a zdarzało się, że i wspomagali materialnie.
Po powrocie do Polski Maria Garus za swój wyczyn została nominowana do nagrody Traveler wydawnictwa National Geographic. Aktualnie trwa głosowanie, na katowiczankę i jej wyprawę można oddać głosy w pięciu kategoriach tutaj. Głosowanie trwa do niedzieli, 10 maja.
Obejrzyj dokładnie
Zobacz koniecznie
Bądź na bieżąco i obserwuj
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?