Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każdy bunt musi mieć swój hymn. Od głosu bólu bluesmanów po zaangażowane rymy z bloków

Marcin Zasada
Muzyka zawsze była nośnikiem buntu. Z bardzo prostego powodu: każdy ruch protestacyjny, każda uciśniona grupa społeczna czy etniczna musiały mieć swój własny hymn. W kulturze popularnej nie było potężniejszej broni niż muzyczny głos sprzeciwu wobec rządom, establishmentom i utrwalonym standardom.

Jimi Hendrix powiedział kiedyś, że jedyna rzecz, która jest w stanie zmieniać świat, to muzyka. Dziś zastanawiamy się, kiedy skończyła się romantyczna epoka, w której te słowa nie przypominały co najwyżej sloganu z reklamy telefonu komórkowego. Jeśli jednak cofniemy się do XX wieku, to - za Hendrixem - z kategoryczną pewnością możemy powtórzyć, że tamten świat zmieniali bluesmani, po nich rockmani, punkowcy i hip-hopowcy.

Muzyczny bunt tamtej epoki najłatwiej zilustrować wydarzeniami końca lat 70. XX wieku w Wielkiej Brytanii. Kto był głosem młodych ludzi z robotniczych rodzin, którzy mieli dość przyjmowania z pokorą, że nie mają szans? Czwórka wyrzutków, która odważyła się zaśpiewać „God Save The Queen”. Sex Pistols.

W kraju, który 3 dekady po wojnie wciąż żył dumą ze zwycięstwa z Hitlerem, stary porządek był brutalnie konfrontowany z gigantycznym kryzysem gospodarczym, rosnącą inflacją i bezrobociem oraz dramatycznymi niepokojami społecznymi. Na ulicach Londynu zalegały kilkumetrowe hałdy śmieci, bo prace służb miejskich paraliżowały kolejne strajki. Eskalacja protestów przypadła na słynną „zimę niezadowolenia” przełomu 1978/1979 roku, gdy Wielka Brytania ugrzęzła w powszechnym strajku związków zawodowych sektora publicznego.

Nie przegapcie

Dlaczego rewolta wzniecona przez Sex Pistols wybudziła młodych Brytyjczyków z fałszywego snu o potędze Imperium? Bo krzyk Johna Lydon, wokalisty Sex Pistols, że labourzyści zdradzili klasę robotniczą, był autentyczniejszy niż słowa jakiegokolwiek polityka. Bo Lydon, jak sam wspominał, ubierał się w łachmany, gdy Londyn tonął w śmieciach, a londyńska młodzież nadal nosiła dzwony i kolorowe koszule. Zanim punk stał się modą i komercyjnym produktem popkultury (Lydon zauważył to, gdy punkowcy zaczęli ubierać się w drogie skórzane kurtki), utwory Sex Pistols i The Clash były punktem odniesienia dla niejednej poważnej oceny społecznej.

O co wtedy chodziło punkowym rewolucjonistom? Gdyby ująć to najprościej, powiedzielibyśmy, że swoją muzyką próbowali wyrwać dla siebie trochę wolności. Każdy muzyczny bunt, niezależnie od realiów politycznych czy kulturowych, ukierunkowany jest na ten sam cel: represyjność systemu, uniformizację, normy społeczne, na rzeczywistość z brakiem perspektyw.

Ten uniwersalny charakter punkowej rebelii umożliwił jej szybki rozwój w Polsce Ludowej i to pomimo opacznego często rozumienia haseł: „No future” (Sex Pistols) czy „Hate and war” (The Clash), które u nas traktowano raczej jak postulat niż diagnozę. Wracając do sedna: czy muzyka obaliła w Polsce komunizm? To pytanie pada w filmie „Beats of Freedom”, dokumentującym muzyczną walkę z systemem w latach 80. Leszek Gnoiński, jeden z twórców „Beats of Freedom” słusznie odpowiadał w jednym z wywiadów, że to uproszczenie. Nie, muzycy nie pokonują reżimów. Ale są w stanie zmieniać świadomość ludzi, którzy je obalali.

W Polsce wyobraźnię nowego pokolenia zmienił Jarocin, zmieniła Brygada Kryzys, zmienił Lech Janerka, TIlt, Kult, refren „Chcemy być sobą” Perfectu przekręcany przez publiczność na „Chcemy bić ZOMO”... Hymny walczących o wolność śpiewał Jacek Kaczmarski (choć „bardowski” protest song to zjawisko jednak odrębne, z racji wyższości treści nad formą), a wcześniej podobnych znaczeń dopatrywano się m.in. w utworze „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. Żeby nie zabrnąć zanadto w sceniczne kombatanctwo - pamiętajmy, że nawet najwięksi muzyczni buntownicy nie zbudowali swoich karier wyłącznie na twórczości zaangażowanej. Każdy z buntowników nagrywał dziesiątki utworów o innej wymowie niż polityczno-społecznej.

Ciekawe w tej krótkiej historii muzycznego buntu jest również to, jak zmieniały się w nim środki wyrazu. Najlepszym nośnikiem sprzeciwu stawała się zawsze muzyka nowych pokoleń, oderwana od tradycji, tworzona w kontrze do tego, co słuchali ojcowie i dziadkowie niezadowolonych, prześladowanych czy odtrąconych. Rdzenny blues był muzyką czarnoskórych niewolników, głosem bólu i rozpaczy uciśnionych w rasistowskiej Ameryce. Gdy w latach 60. kolejne pokolenie Amerykanów zwróciło się przeciwko wojnie w Wietnamie, akompaniamentem sprzeciwu był rock, sprawdzony w boju po drugiej stronie Oceanu. W 1965 roku obyczajową rewolucję w Wielkiej Brytanii zwiastowały takie utwory, jak „Satisfaction” The Rolling Stones czy „My Generation” The Who. Roger Daltrey śpiewający, że ma nadzieję umrzeć, zanim się zestarzeje, był ambasadorem buntu wobec małomiasteczkowego konserwatyzmu i konsumpcjonizmu „pokolenia ojców”. W USA młodzież z gitarami wywołała zjawisko, które dziś określa się mianem „America’s first Rock’n’Roll War”. Antywojenne hymny śpiewali The Doors, The Animals, Bob Dylan, Jimi Hendrix czy Creedence Clearwater Revival (nieśmiertelny utwór „Fortunate Son” wplatany w ścieżki dźwiękowe każdego filmu o konflikcie w Wietnamie), ale i cała rzesza artystów brytyjskich z Johnem Lennonem i Stonesami na czele. Kulminacyjnym momentem ruchu hippisowskiego, wokół którego koncentrował się opór wobec wojny, był festiwal w Woodstock w 1969 roku.

Dekadę później ideały dzieci kwiatów nie przystawały do rzeczywistości kolejnej generacji młodych Brytyjczyków i wtedy narodził się punk. A gdy ten stracił swoją moc, a przy 10 Downing Street zamieszkała Margaret Thatcher, rzecznicy buntu przeciw neoliberalnej polityce „Żelaznej Damy” grupowali się na scenie alternatywnego rocka: Morrisey i The Smiths, Madness czy Elvis Costello, a potem również Manic Street Preachers, jeden z najbardziej politycznie zaangażowanych zespołów schyłku XX wieku.

Zastanawialiście się, dlaczego do obywatelskiego oporu zawsze najlepiej nadawała się muzyka rockowa w swoich różnych odmianach i na różnych etapach ewolucji? Ciekawie zdiagnozował to Bono z U2: „Większość muzyki pop mówi nam, że wszystko jest OK. Rock pokazuje, że nie jest OK, ale możemy to zmienić. Rock nas budzi, a pop sprawia, że chce nam się spać”. Jeśli to trafne podsumowanie, pierwszym gatunkiem, który wymknął się takiej kategoryzacji, był hip-hop. Też był nowy, też zrywał z tradycją, też z czasem stał się głosem potomków środowisk robotniczych (np. w Polsce), choć przecież pierwotnie rap był muzyką uciskanych Afroamerykanów (jak kiedyś blues), której ideologiczne korzenie wyrastały z radykalnej walki o równość czarnych. Pod tym względem związki polskiej kultury hip-hop z amerykańską są umowne, ale jak mawiał klasyk gatunku, raper KRS One, „Muzyka może zmieniać świat, o ile opowiada historię swojego pokolenia. Rap miał moc, którą wcześniej stracił rock”. W Polsce, a na Śląsku być może najmocniej, hip-hop szybko dojrzał do roli zbiorowego zażalenia wobec skutków transformacji..

Nie wiemy, czy nowojorski artysta nawiązywął do wzmiankowanych na wstępie słów Hendrixa. Ale przy tej okazji, zastanówmy się, ile w dzisiejszej muzyce pozostało tego twórczego napięcia, dzięki któremu kiedyś Ziemia kręciła się szybciej.

Zobaczcie koniecznie

Zaskakująca wystawa STOP SMOG w Katowicach

TYDZIEŃ Informacyjny program Dziennika Zachodniego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo