Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kopalnia Wujek 1981: Dostał w oczy petardą. Nie widział zabitych, ale wiedział, że zginęli...

Agata Pustułka
- Nie przypuszczaliśmy, do końca nie wierzyliśmy, że będą do nas strzelać. Gdybyśmy wiedzieli, to sądzę, że zawiesilibyśmy strajk - mówi #Tadeusz Matusiak, który od 13 grudnia protestował w kopalni „Wujek”. 16 grudnia został uderzony petardą w oczy i na kilka dni stracił wzrok
- Nie przypuszczaliśmy, do końca nie wierzyliśmy, że będą do nas strzelać. Gdybyśmy wiedzieli, to sądzę, że zawiesilibyśmy strajk - mówi #Tadeusz Matusiak, który od 13 grudnia protestował w kopalni „Wujek”. 16 grudnia został uderzony petardą w oczy i na kilka dni stracił wzrok agata pustułka
Kiedy powstała tzw. pierwsza „S”, Tadeusz Matusiak był na wczasach z rodziną, ale i tak koledzy wybrali go zaocznie na przewodniczącego oddziału mechanicznego. Potem nie mogło go zabraknąć w czasie strajku.

Tadeusz Matusiak, rocznik 1952. Dziś emeryt, który nie usiedzi w miejscu. Co jakiś czas gra też w filmach. Oczywiście statystuje. - Ostatnio w „Jestem mordercą” grałem malarza, który chce przekupić partyjniaka obrazem, żeby mu dał talon na kolorowy telewizor - śmieje się Matusiak. On te czasy pamięta bardzo dobrze.

Na Śląsk - jak mówi - przyjechał z centralnej Polski. Jak się bardziej dopyta, to spod Pajęczna, a tak zupełnie dokładnie, to z wioski Biała. Mama jego była przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich, tata opiekunem społecznym, oboje nie byli członkami partii. Tadeusz, niespełna dziewiętnastoletni, wyruszył zatem w wielki świat. Najpierw do Łodzi, gdzie skończył zawodówkę. Od początku był przez kolegów lubiany, wybierany na przewodniczącego klasy. Cóż, dusza społecznika, związkowca obudziła się w nim wcześnie. Lubił organizować, pomagać, działać.

- Ale nigdy do PZPR nie wstąpiłem - podkreśla zdecydowanie.

Kolejnym adresem, tak naturalnym dla wielu młodych Polaków, stał się Śląsk. - Za nic w świecie nie chciałem iść do wojska, a była tylko taka alternatywa: albo do woja, albo na dół do kopalni. Wybrałem kopalnię - wyjaśnia Tadeusz.

Trafił do „Wujka” w 1974 r. w rozkwicie dekady sukcesu Edwarda Gierka, widocznej zwłaszcza na Śląsku i sklepowych półkach. To się należało górnikom za harówkę od świtu do nocy, przekraczanie planu wydobycia, ale i ciągłe chamstwo przełożonych. - Nie bałem się kopalni. Może jako młody chłopak nie miałem wyobraźni. Zresztą trzeba przyznać, że nie trafiłem na ciężki oddział. Oddział obudowy zmechanizowanej to jednak co innego niż przodek - mówi.

Gdy powstała pierwsza „Solidarność”, akurat był z rodziną na wczasach. Mimo to koledzy wybrali go zaocznie na przewodniczącego oddziału. Mieli do niego zaufanie. Oczywiście zaraz po powrocie zgodził się i zaczął związkową działalność.
Atmosfera na kopalni się zmieniła. Ludzie mieli do siebie więcej zaufania. Partyjniacy, ci najbardziej zatwardziali, byli trochę przerażeni rozwojem wypadków i tym, że nie mają już takiej władzy jak przedtem.

Prościej było załatwić wszystko: jakieś talony, wczasy. Rosła taka wewnętrzna „wujkowa” solidarność, choć w kopalni pracowali i rdzenni Ślązacy, i wielu przyjezdnych.

Mogłoby się wydawać trudna mieszanka, ale czasy dawały wszystkim jednakowo po tyłku.

- To było naturalne, że 13 grudnia zostaniemy w kopalni. Większość została. Nie miałem się jak skontaktować z żoną, która opiekowała się wtedy pięciomiesięczną córeczką i czteroletnim synem. Na szczęście nie wiedziała wiele o tym, co dzieje się za kopalnianą bramą - wyjaśnia Matusiak. W kopalni górnicy utworzyli dwa stanowiska obronne. Przygotowywali się do scenariusza pacyfikacji, choć do końca nie wierzyli, że zaczną do nich strzelać. - Wojskowi nakłaniali nas w arogancki sposób, żebyśmy szli do roboty, a my im, że pójdziemy do roboty, jak wypuszczą naszego przewodniczącego Ludwiczaka i zakończą stan wojenny. Z dzisiejszej perspektywy były to z naszej strony postulaty nierealne - podsumowuje Matusiak. - Gdybyśmy wiedzieli, że będą strzelali, to byśmy zawiesili strajk. Ale wojskowi obiecywali nam, że nie będzie żadnych strzałów. ZOMO bez broni palnej nie dałoby nam rady, chociaż mieliśmy tylko sztyle od łopat. Jednak to po naszej stronie była ogromna determinacja, poczucie racji. To nam dawało siłę.

W czasie ataku ZOMO Matusiak stał przy kuźni. Tam nie strzelali. Rzucali tylko petardy. I ruszył na nich czołg, który zawiesił się na kopalnianym wózku. Był to dla górników komiczny widok - wielka pacyfikacja, a tu mały wózek czołg zatrzymuje. - Wiatr nam sprzyjał. Cały dym z petard szedł w stronę zomowców - dodaje Matusiak. I nagle, w jednej sekundzie, pacyfikacja się dla niego skończyła: świeca gazowa odbiła się od słupa oświetleniowego i trafiła go prosto w twarz, w oczy. Przestał widzieć.
Natychmiast trafił do dyżurki - stacji opatrunkowej. - Nie widziałem zabitych i rannych. Ale z rozmów dowiedziałem się, że są zabici i ranni - mówi. Słyszał tylko krzyki, poruszenie, gdy przynoszono rannych. Straszne uczucie bezsilności, że nie może wstać, rzucić się na pomoc kolegom.

Został przewieziony do szpitala w Ochojcu. - Nie wiem, skąd była karetka, obsługa karetki nie wiedziała, jak dojechać i ja - mimo że nic nie widziałem - ich instruowałem, podając nazwy ulic, mieszkam niedaleko szpitala - wspomina Matusiak.
Na oddziale leżał od 16 grudnia do Wigilii. - Na drugi dzień zacząłem trochę widzieć, z początku zamglone postacie pielęgniarek i lekarzy - przypomina swoją historię. Odzyskiwał wzrok. Lekarze bardzo się starali. 9 lutego znów trafił do szpitala, gdy pojawiły się niedające się zahamować krwotoki nosa. Był to efekt uderzenia petardy i wpływu zagazowywania przez ZOMO kopalni.
Gdy wychodził do domu, dostał paczkę z Niemiec. Cały tir wyładowany słodyczami, kawą, produktami spożywczymi przygotowano w Niemczech dla ofiar „Wujka”. - Jako ostatni z poszkodowanych na „Wujku” ze szpitala wychodziłem i mnie się trafiło - stwierdza Matusiak.

Gdy wydobrzał, wrócił na swoją kopalnię, gdzie przepracował do 1999 roku. Miał wśród ludzi zaufanie, darzyli go szacunkiem.
Natychmiast zaczął zbierać pieniądze dla rodzin internowanych. Jawnie. Każdego się pytał, czy da, i ludzie dawali, nie bali się. Szefom nie podobało się jednak, co robi, dlatego przenieśli go z oddziału hydraulika siłowa na oddział wydobywczy, dobrze że w charakterze ślusarza.

Matusiak nie zaprzestał też roznoszenia „bibuły”, pism konspiracyjnych. Dawał je tylko zaufanym. Kopalnia lizała rany po pacyfikacji.

- Wtedy praca w „Wujku” mogła spowodować kłopoty. W stanie wojennym byłem na „wczasach za kierownicą”, na których można było zrobić prawo jazdy. Wcześniej wraz z grupą kolegów podczas turnusu odkryliśmy, że nasz instruktor zaniedbywał grupę kursantów, w której byłem ja i młody lekarz ze Szczecina. Instruktor benzynę, przeznaczoną na samochód szkoleniowy, zabierał do swego samochodu. Po skierowanej pisemnej skardze, opracowanej przez lekarza-kursanta, instruktor został zwolniony i poprzysiągł nam zemstę. I na peronie jakiś obcy człowiek oblał kwasem znajomego ze Szczecina. Ja zgłosiłem ten incydent na milicję kolejową. Gdy zobaczyli mój dowód osobisty i że jestem pracownikiem KWK „Wujek”, zaczęli przesłuchiwać mnie nie jako świadka, lecz jako zakonspirowanego działacza „Solidarności”. Poddano mnie i mój bagaż gruntownej rewizji. - Czy uważacie, że ja jestem taki głupi, że do was z ulotkami przyszedłem? Proszę mnie zwolnić, bo mam pociąg do Katowic - gorączkował się Matusiak. Przetrzymali go tak długo, że pociąg odjechał. Na pospieszny nie miał pieniędzy. Sprzedał kilogram cukru, który mu został. I miał na dopłatę do biletu.

W „Wujku” Matusiak doczekał wolnej Polski. Przez kilka lat od podstaw budował związek. Jeździł na demonstracje do Warszawy, był w poczcie sztandarowym.

Ale na zasłużonej emeryturze wcale się nie nudzi. W liceum dla pracujących, w roku 2008, jako najstarszy i najlepszy uczeń zdobył średnie wykształcenie. Lubi wędrówki po górach, zdobywa tatrzańskie szczyty. Układa fraszki, ma ich mnóstwo. Uwielbia przerabiać dowcipy na rymowanki, np. o stepowym żółwiu. „Baca do sklepikarza: Tydzień temu w tym sklepie byłem, i od was stepowego żółwia kupiłem, mam do was wielkie żale, bo on nie chce stepować wcale”.

Energię związkowca pożytkuje w radzie osiedla. Wywalczył ocieplenie bloku i budowę parkingów. Kibicuje córce, (trzecie dziecko, przyszła na świat w 1993 r.), która studiuje budownictwo. Czworga wnuków się dochował.

- Cieszę się z dzisiejszej Polski - ocenia. Pod telewizorem leżą medale, między innymi dwa od dwóch prezydentów - Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski od Lecha Kaczyńskiego i Krzyż Wolności i Solidarności od Andrzeja Dudy.

Rodziny „Wujka”

Dla rodzin poległych w kopalni górników każda rocznica tych wydarzeń to trudny czas. Córki górników dorosły, musiały zmierzyć się z życiem, które nie było wysłane różami. Przede wszystkim te minione 35 lat to czas, który musiały spędzić bez ojców, bez podpory rodziny. Jedne poradziły sobie lepiej, inne gorzej. Wiele razy mówiły, że nie chciały bohaterów, ale swoich ojców, którzy nosili je na barana, jeździli z nimi na wczasy, po prostu byli na wyciągnięcie ręki. Osoboście znam Agnieszkę Gzik-Pawlak oraz Kasię Kopczak. Często o nich myślę. Zapadły mi w serce słowa Agnieszki, która powiedziała w wywiadzie: Mam większą świadomość tamtych wydarzeń. Im jestem starsza, tym trudniej mi to zrozumieć. Oczywiście te największe emocje gdzieś się wypaliły. Pozostał smutek. W sumie żyję z pewnego rodzaju piętnem i jednocześnie zobowiązaniem wobec ojca. Staram się temu sprostać, ale denerwuje mnie to okolicznościowe zainteresowanie. Czuję się jak choinka, którą się ubiera raz do roku, a potem chowa na strych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!