Czego się boję? Napuszenia i celebry, z jaką u nas obskakuje się jubilatów. I śmiertelnego zmęczenia, które musi się na widowni pojawić, bo zwykle organizatorzy przedobrzają i ciągną takie uroczystości w nieskończoność. Parę razy w życiu brałem udział w zacnych "rocznicach kulturalnych", które - wraz ze spektaklami - trwały ponad pięć godzin! Masakra. A nie wiadomo, jak i gdzie uciec. Założę się, że w takich przypadkach wychodzący z teatru już nawet potem nie wiedzą, po co i dla kogo przyszli.
Tromtadracja, połączona z nieznośnymi umizgami, sztucznymi uśmiechami i patetycznymi przemówieniami, w których liczą się tylko ci gadający bez miary, a sam jubilat niepostrzeżenie przestaje być ważny, to świadectwo zaściankowości naszej kultury, estetycznego i etycznego prowincjonalizmu. No i kompleksów. Owych jubilatów bowiem pudruje się i obleka w świecący tombak po to, by wyglądali, jak ze świętego obrazka. By zmieścili się w wydumanym wyobrażeniu o tym, jak dostojne powinno być każde "wielkie wydarzenie kulturalne".
Z niepokojem zatem wybrałem się na jeden z eventów skojarzonych ze zbliżającymi się 80. urodzinami Wojciecha Kilara. Lękałem się z kilku powodów: zorganizowano go nie w sali filharmonicznej, lecz w kościele. Wiem, zwłaszcza w ostatnich latach wiele wspaniałych koncertów odbywa się w przestrzeniach sakralnych, nie tylko ze swej istoty "nastrojowych", ale i na ogół wdzięcznych ze względu na ich akustykę. W programie miała pojawić się "Missa pro pa-ce", czyli wyjęta z estetyki średniowiecznej muzyczna msza, którą katowicki Mistrz napisał 12 lat temu, na przełomie tysiącleci. Niby nie powinienem mieć wątpliwości - przecież to kompozycja, która jest prawdziwie modlitewnym wołaniem o pokój, połączonym z metafizyczną zadumą nad losem jednostki i świata, więc chłód murów kościelnych w każdym przypadku powinien jej sprzyjać lepiej niż nawet najnowocześniejsza sala koncerto-wa. Rzecz jednak w tym, że jeśli w takich przypadkach muzykę poprzedzi (lub zwieńczy) sztampa i quasi-religijne uniesienie zawarte w pustosłownych przemówieniach, to tego dnia umrzeć może nawet najwybitniejsze dzieło.
Ach, tutaj nic takiego się nie wydarzyło. Mimo że koncert odbył się w Zabrzu - a to przecież ani nie Warszawa (tam nastąpiło prapremierowe wykonanie), ani nie Watykan (tam "Missę…" zagrano i zaśpiewano dla Jana Pawła II), ani nawet Katowice (słusznie szczycące się najpiękniejszymi tradycjami koncertowymi na Górnym Śląsku).
Wojciecha Kilara - skromnie siedzącego w pierwszej ławce kościoła św. Anny, tuż przy dobrze dysponowanych muzykach Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Zabrzańskiej i Zabrzańskim Chórze Młodzieżowym "Resonans con tutti" - nie zagłaskano, nie zniewolono niezgrabnymi komplementami, których ani on, ani jego sztuka przecież się nie domagają.
O tej muzyce powiedziano i napisano już "wszystko". Trafnie więc "słowo wstępne" - podzielone na dwie części - skupi-ło się tylko na tym, co pomogło publiczności lepiej przygotować się do tej uczty: na podstawowych faktach. Laudacja po koncercie też była skromna i taktowna. Prezydent Małgorzata Mańka-Szulik ani o krok nie przekroczyła tej linii, jaką wyznaczyły - co by nie było - nadzwyczajne okoliczności tego wydarzenia.
Idźmy wszyscy tym tropem. Bez fałszywych egzaltacji obchodźmy Kilarową osiemdziesiątkę, zważając na to, by przypadkiem w tym urodzinowym harmidrze nie "obejść" jego muzyki.
Tylko ona się liczy. Reszta jest ledwie dodatkiem bądź dobrym pretekstem do otwarcia tej sztuki na nowych odbiorców.
*Burze szaleją nad Śląskiem. Idą kolejne. Zobacz zdjęcia
*Nowy podział Śląska: koniec woj. opolskiego i śląskiego, wspólne górnośląskie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?