Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mniej kasy dla Grupy Beskidzkiej GOPR

Wanda Then
W tym sezonie beskidzcy goprowcy interweniowali już ponad 400 razy
W tym sezonie beskidzcy goprowcy interweniowali już ponad 400 razy Fot. ARC
Zima w pełni, ferie za pasem, a ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR dowiedzieli się, że otrzymają o 150 tys. zł mniej na działalność.

Półtora miesiąca temu goprowców poinformowano, że zmieni się forma przekazywania im pieniędzy z budżetu. Jak się teraz okazało, budżet obcięto im o 10 procent. Najdrastyczniej w kraju, podczas gdy grupa jest największa i obsługuje jedną trzecią wszystkich wypadków.

Nie da się ratować bez pieniędzy, nie wystarczy zapał ratowników

Jerzy Siodłak, naczelnik Grupy Beskidzkiej GOPR, zapewnia wprawdzie, że ratownicy pracują wszędzie tam, gdzie są potrzebni, ale z biegiem czasu pieniędzy zacznie brakować.
- To może spowodować poważne problemy. Budżet tegoroczny dopięliśmy, robiąc plan awaryjny z ogromnymi oszczędnościami, ale to teoria na papierze. Wielu kosztów po prostu nie da się obniżyć. Nie można też przewidzieć, ile będzie wypadków i jak trudne będą akcje czy ile zużyjemy paliwa. Zawiesiliśmy ponadto wszystkie szkolenia, podczas gdy są one dla nas niezbędne. Przeraża mnie to - mówi naczelnik Siodłak.

Ratownicy Grupy Beskidzkiej GOPR interweniują w około 2 tysiącach wypadków rocznie. Tylko od połowy grudnia prowadzili akcje w ponad 400 wypadkach górskich. Nie da się tego robić bez pieniędzy, sam zapał ratowników nie wystarczy.
Do tej pory beskidzki GOPR dostawał z budżetu państwa 60 procent środków. Teraz to zaledwie połowa. Resztę muszą zarobić sami i zdobyć od sponsorów. Przy dotychczasowych proporcjach były już z tym problemy. Teraz będzie jeszcze gorzej.

- Granica możliwości została przekroczona. Tym bardziej, że jesteśmy od ratowania, a nie od prowadzenia firmy, która będzie zarabiała pieniądze - twierdzi Siodłak.
Beskidzki GOPR dysponuje budżetem na ten rok, wynoszącym około 1,1 mln zł. Ratownicy uzupełniają go, zarabiając m.in. dyżurami na trasach w prywatnych ośrodkach narciarskich. Właściciele już narzekają, że zbyt mocno podniesiono im stawki.
- GOPR musi być chyba w gorszej sytuacji niż przed rokiem, bo zafundował nam dużą podwyżkę - mówi Danuta Mroszczyk, współwłaścicielka kompleksu Brenna Węgierski.
Ratownicy argumentują, że taka była konieczność, a stawki i tak nie są duże, bo drogi jest sprzęt, opłacać trzeba urządzenia służące do łączności, kosztują środki opatrunkowe, wyposażenie medyczne, wyszkolenie ratownicze. Robią wszystko, by w tym sezonie zimowym na stokach nie było mniej bezpiecznie niż dotychczas. Na razie z budżetu nie mają nawet tych okrojonych środków. Działają za pieniądze od sponsorów i własne.

Pod koniec roku kasy może jednak zabraknąć. Wtedy początek przyszłego sezonu narciarskiego będzie dla wszystkich bardzo trudny. Dużo zależy od tego, jak zachowają się sponsorzy i ile uda się zarobić.

Ratownicy rozliczani są jak przedsiębiorstwo

GOPR nie jest zwolniony z żadnych opłat. Setki tysięcy złotych musi wydawać na paliwo, ubezpieczenie samochodów, podatki od nieruchomości, w Beskidach to stacja w Szczyrku i chatki w górach. To normalny zakład pracy z wszystkimi konsekwencjami finansowymi i prawnymi. Pieniędzy z budżetu państwa na to nie wystarcza. I one jednak zostały obcięte. Nie tylko GOPR, którego krajowy budżet zmniejszył się z 6,3 mln zł do 5,7 mln zł. TOPR na niesienie pomocy dostało w tym roku 3,3 mln zł. O 200 tys. mniej niż w roku ubiegłym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!