18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój Śląsk namalowany

Maria Zawała
Marek Idziaszek, Dobrobyt 2004.
Marek Idziaszek, Dobrobyt 2004. Fot. Arkadiusz Gola
Jestem częścią moich obrazów. Ja tylko maluję to, co czuję - przyznaje Marek Idziaszek, emerytowany górnik kopalni Halemba i malarz, o którego obrazy zabiegają teraz liczne muzea.

Każdego roku w Barbórkę dzień Marka Idziaszka zaczyna się tak samo. Rano idzie na mszę, żeby Bogu podziękować, że dane mu było dotrwać pod ziemią do samiutkiej emerytury. Potem - pod pomnik górników, którym się to nie udało. A na koniec na grób ojca, który zginął w kopalni Pokój w 1971 roku. Marek miał wtedy 15 lat. Pogrzeb ojca namalował jednak dopiero w 1996 roku. Za trumną górnicy. On, jego dwaj bracia, matka i mała jeszcze siostra w wózeczku z boku. Ludzie gapiący się z okien, zastygli w zadumie nad ludzkim losem, niemo pytający, którego to z naszych dzisiaj chowają?

I ten pogrążony w żałobie śląski pejzaż, w który pogrzeby górników są czymś wpisanym na trwałe.
- Matka wiedziała, że Bóg dał mi talent. Nie chciała, żebym poszedł do kopalni. Miałem się uczyć w liceum plastycznym w Zakopanem, ale byłem najstarszym z braci. Po śmierci ojca musiałem pomóc rodzinie. Bałem się zjechać na dół, to oczywiste, ale wtedy dla takich jak ja innej roboty nie było - wspomina artysta. Jego bracia też zostali górnikami.

Premierowi odmówiłem
Marek Idziaszek, dziś uznany twórca, opowiada, że gdy 25 lat temu po raz pierwszy namalował obraz, ani przez chwilę nie pomyślał, że kiedyś o jego prace zabiegać będą liczne muzea i prywatni kolekcjonerzy z kraju i zagranicy, a nawet dyrektor kopalni, w której pracował, i jeden z premierów.
- Premierowi nie sprzedałem. Zresztą, ja w ogóle nie lubię pozbywać się moich obrazów - opowiada. Niemal od początku maluje na szkle, a jego twórczość jest związana przede wszystkim z Górnym Śląskiem.

"Najchętniej maluje coś rzeczywistego, na przykład fragmenty pejzażu zauważonego podczas przejażdżki rowerem, później wymyśla pasującą do tego obrazu anegdotę lub sytuację, aż w końcu wypełnia ten widok ludźmi - takimi zwyczajnymi, mijanymi często na ulicy, pogrążonymi w codziennej krzątaninie, czasem spotykanymi przy śmietniku bezdomnymi, czasem pijaczkami siedzącymi na ławce. Budowane w ten sposób obrazy poprzez swoją teatralność i groteskowe przerysowania mają klimat niczym z dzieł Brueghla" - opisuje dziś jego twórczość SoniaWilk, kustosz niedawnej wystawy prac Idziaszka w Muzeum Śląskim. Muzeum kupiło już jego trzy obrazy, a przymierza się do kolejnych.
- Lubię obserwować ten mój Śląsk z okien bloku, w którym mieszkam. Na podwórkach osiedli zawsze coś się dzieje - opowiada artysta.
Zakopane, teatr i szkło
Idziaszek urodził się w Wołkowyi w Bieszczadach, gdzie początkowo jego pochodzący z Mysłowic ojciec był milicjantem w Lesku. Dopiero potem rodzina przeniosła się do Rudy Śląskiej. Dorastającego Marka ciągnęło jednak w góry. Kiedy zaczął pracować w kopalni, miał pieniądze na to, by stale do nich wracać i przede wszystkim oddać się swojej pasji - namiętnie zwiedzał muzea i galerie w całym kraju. Najbardziej ciągnęło go do Zakopanego.

- Zaprzyjaźniłem się z grupą aktorów i innych dziwnych ludzi, kręcących się wokół teatru Witkacego i Muzeum Tatrzańskiego. Jak to młodzi, dużo biesiadowaliśmy do świtu. Pomagałem też robić scenografię - wspomina Idziaszek.

Początkowo chciał być rzeźbiarzem. Korzystając z przerw podczas pracy na dole w kopalni, brał kawałek łupka albo drewna i dłubał w nim zapamiętale. Przełom w jego artystycznym życiu nastąpił dopiero, gdy związał się z górnikami-artystami z grupy malarzy nieprofesjonalnych "Bielszowice". Przeżył szok, gdy zobaczył, jak malują jego koledzy. Ale właśnie wtedy zrozumiał, że każdy może tworzyć inaczej. I tak naprawdę o to w sztuce chodzi.

Kiedy w Zakopanem zetknął się z malarstwem na szkle - poczuł, że to jest właśnie to, co i on chciałby robić. - Byłem zafascynowany obrazkami Eweliny Pęksowej czy Zbigniewa Walczaka - mówi Idziaszek. - To chyba najwybitniejsi przedstawiciele tego nurtu, który tak mocno zakorzenił się na Podhalu i w Beskidzie Śląskim, i do dziś jest ewenementem w skali światowej - przyznaje malarz. W wyborze szkła pomogły mu też prace Romualda Nowaka i Marii Jaworskiej, śląskich twórców nurtu intuicyjnego, malarzy takich jak on, których twórczość go urzekła. I przede wszystkim życzliwość kolegi z grupy, Władysława Lucińskiego, który szczerze się nim, poszukującym wówczas swojego artystycznego miejsca, zainteresował.

Prezent dla matkii
Na początku moje obrazy nie wyglądały tak jak teraz. Uczyłem się metodą prób i błędów. Malowanie na szkle to niesłychanie trudna technika - opowiada.

Kiedy zapytać go, dlaczego wybrał szkło, odpowiada z właściwą Ślązakom filozofią: -Wiem, że to śmieszne, ale pomyślałem sobie, że skoro tyle się trzeba namęczyć, żeby to malować, to niech to będzie trwałe. Obraz na płótnie może zgnić od wilgoci albo spłonąć w pożarze, a moje szkła ocaleją...
Na początku trudność sprawiało mu wszystko - od odwróconego planu zaczynając, po nakładanie farb, nasycanie kolorami. Szkło czasem się tłukło. Ale wysiłek się opłacił, bo już po roku eksperymentowania, Muzeum Miejskie w Zabrzu kupiło od niego pierwszy obraz. Pieniądze, które wtedy dostał, ofiarował matce. Zawsze wierzyła w talent syna i marzyła, by kiedyś został malarzem.

- Wtedy po raz pierwszy poczułem, że to może być moja recepta na życie - przyznaje po latach, choć do dziś zachował niezwykłą skromność w ocenie swoich prac. - Ja tylko maluję to, co czuję, moje obrazy są we mnie, noszę je w sobie czasem miesiącami, nim zacznę malować. Zaprzyjaźniam się z nimi. Dlatego tak niechętnie się ich potem pozbywam - wyjaśnia.

Idziaszek za namową kolegów z grupy bielszowickiej zaczął swoje prace wysyłać na konkursy. I zaczęło się. Spływały na niego nagrody jedna za drugą .
Ci, z którymi pracował na co dzień na dole w kopalni, często nawet się nie domyślali, że ich kamrat Marek z dnia na dzień staje się coraz lepszym malarzem, coraz bardziej uznanym twórcą.
A łatwo nie było. Wszak w tych czasach malowało wielu górników: Wróbel, Ociepka, Gawlik, Sówka i inni wielcy z legendarnej Grupy Janowskiej.

- Jak człowiek tyle godzin siedzi w ciemnicy, potrzebuje chyba tych kolorów, ciągnie go do barw. To taki odruch obronny - przyznaje.
Kiedyś miał możliwość skończenia technikum górniczego. Zabrakło mu dwóch egzaminów. Miałby wtedy lepiej płatną i lżejszą pracę, ale nie dał rady pogodzić roboty na nocki z nauką w szkole i malowaniem.
Zrezygnował z... technikum. To poświęcenie sprawiło, że zaczął malować coraz lepiej. Widać to doskonale, gdy porówna się jego pierwsze prace ze współczesnymi. Dziś w jego obrazach barwy są czymś szczególnym, a światłocień jest wręcz doskonały.

Z niebem nie ma żartów
Półtora roku przed emeryturą Idziaszka wyciągnięto spod ziemi i powierzono mu funkcję dekoratora kopalnianych wnętrz. To wtedy malował a to freski w cechowni, a to... listwy w górniczym szpitalu. Co popadło.
- Miałem dobrą pracę i czas, żeby robić swoje. I dostęp do farb, o jakich wcześniej mogłem tylko pomarzyć - przyznaje.
Kiedy odszedł na emeryturę sądzono, że będzie tworzyć dwa razy tyle, ale tak się nie stało.
Żona, córka i syn wymagali, by poświęcał im więcej swojego czasu i uwagi.
- Rodzina jest dla mnie najważniejsza - mówi.

- No, chyba że akurat mąż maluje niebo, wtedy nikt i nic innego się nie liczy, wszyscy musimy stać na baczność - śmieje się żona Elżbieta. - Bo niebo szybko schnie i trzeba błyskawicznie rozciągać kolory. Gdyby zupa kipiała albo woda zalewała mieszkanie i tak nie oderwałbym się od nieba - przyznaje szczerze artysta.

- Oj, nieraz kipiało, nie mówiąc o tym, że mąż pędzle wyciera wtedy w co popadnie. W koszule, w spodnie, wszystko jest w błękicie paryskim... - zdradza żona.
Kiedy autor ma już pomysł na obraz, zaczyna tworzyć szkic. Robi się go na twardym kartonie. Musi być wytrzymały i nie zniszczyć się przez kilka miesięcy.

Później cienkim pędzlem i czarną farbą olejną nanosi na szybę kontury. Pomału i dokładnie.
Gdy maluje się na szkle, niczego nie można już poprawić ani zamalować. Dopiero potem można nanosić kolory, ale farby zachowują się inaczej niż na płótnie. Jedne schną dłużej, inne natychmiast. Szyba też sprawia, że kolor staje się inny niż wymieszany na palecie. Trzeba to przewidywać i setki razy odwracać obraz, sprawdzając na czarnym tle, czy osiągnęło się zamierzony efekt. A tak naprawdę trzeba ten efekt przewidzieć. I właśnie dlatego trwa to wiele miesięcy.
- Trzeba też pamiętać, że tu napierw powstaje pierwszy plan. Jego korekta nie jest potem możliwa - podkreśla autor.

Święta Barbara czuwa
Pracownia Idziaszka to specjalny stół ze sztalugami, wciśnięty w kąt pokoju między kanapę, ławę a meblościankę w ich mieszkaniu w Rudzie Śląskiej.
Na ścianach gęsto zawieszone są jego obrazy. Te, których za nic w świecie nikomu nie odda. Między nimi "Pogrzeb górnika". "Hałdziarze" czy "Święta Barbara". Ten ostatni jest niezwykły.
-Musiałem ją namalować, to nasza patronka, którą darzymy największym szacunkiem. Dlatego umieściłem u jej stóp klęczących górników - opisuje Idziaszek. W tle znalazły się symbole Śląska: kościół i szyby kopalń. Święta Barbara stoi na tle róż.

- Róża to śląski kwiat. Jest na wszystkich naszych ludowych strojach, na murach Nikisza, to także mój ulubiony kwiat, dlatego podarowałem go świętej Barbarze - opowiada.
Sceny z życia górników są częstym tematem jego prac, niektórzy koledzy, gdyby dobrze się przyjrzeli, mogliby odnaleźć w postaciach z obrazów Idziaszka rysy swoich twarzy.
- Lubię przyglądać się ludziom - przyznaje twórca.

W jego obrazach można też odnaleźć wiele prawdziwych miejsc. Wieże zabrzańskich kościołów, uliczki Nikiszowca, kamieniczki Bytomia, podwórka Rudy Śląskiej... A wszystko bajkowo kolorowe. Z obrazów biją to radość, to smutek.

- Staram się pokazywać zwykłych ludzi i ich emocje. Przecież życie nie zawsze nas rozpieszcza - przekonuje malarz.
Utrwalając na szkle Śląsk, który przemija, stara się też nadążać za współczesnością. Malował nasze starania o wejście do Unii Europejskiej i dzielnicę śmieciarzy, gdy wokół plajtowały zakłady pracy, a ludzie lądowali na bruku.
Za to w jednej z jego prac z 1990 roku można zobaczyć śląskiego gimnastyka w pozie mistrzowskiego triumfu. - Nie myślałem o Leszku Blaniku, pewnie on wtedy też nie przypuszczał, że zostanie mistrzem olimpijskim, ale sport to jeden z symboli siły tego regionu - wyjaśnia Idziaszek.

Taki pejzaż
Był też pewien obraz, pokazujący trudne chwile w naszych dziejach, którego nie potrafił długo namalować - tragedii w kopalni Wujek.
- Pamiętam jak dziś tamte dni. My, górnicy, bardzo to przeżywaliśmy. Tyle w nas było buntu i bezradności - opowiada.
Kiedy dotarła do niego informacja, że 16 grudnia 1981 roku zginęli górnicy, Marek Idziaszek miał ochotę złapać za pędzel i od razu malować, żeby wykrzyczeć na szkle swoją złość. Ale nie potrafił.
- Chodziłem z tym obrazem w głowie niemal codziennie, ale ciągle nie składał się w całość. Malowałem inne rzeczy, żyłem normalnie jak inni, ale to siedziało we mnie. Dopiero pewnego dnia w 1994 roku zrozumiałem, jak powinien wyglądać ten obraz. Nic już nie mogło mnie od niego oderwać, choć mam do siebie żal, że tak poźno do niego dojrzałem - tłumaczy Idziaszek

Obraz pod nazwą "Pacyfikacja" wisi w domu jego brata.
Jest na nim ból całego Górnego Śląska, las kominów i kopalnianych szybów. Karetki wciskające się w wąskie uliczki, ciała górników we krwi.
- Po prostu taki pejzaż - dodaje.
Amator i profesjonalista
Pewnego razu jeden z warszawskich profesorów ASP rozebrał jego obraz na części, by upewnić się, że na pewno malowany jest na szkle - tak bardzo pełne głębi i światła są jego dzieła.
Idziaszek nie obraża się, gdy ktoś nadal nazywa go amatorem, choć, jak mówi, nie gniewa się też, gdy ktoś powie o nim profesjonalista. - Jestem malarzem. Tylko tyle - twierdzi.

Teraz w jego pracowni powstaje kilka prac. Ich inspiracją jest procesja Bożego Ciała w Dąbrówce Wielkiej, gdzie mieszkańcy nadal chodzą do kościoła w śląskich strojach. Tylko Barbórki jak dotąd nie namalował. - Noszę się z tym, ale Barbórka jeszcze we mnie nie dojrzała. Nie potrafię na razie tego dnia ogarnąć, bo ciągle mam w pamięci katastrofę, w której zginął mój ojciec. Wierzę jednak głęboko, że jeśli nie namaluję tego obrazu za życia, to na pewno zrobię to w innym świecie. A w jakim ja tam doborowym towarzystwie będę malował!... Kto wie, może znów założymy jakąś grupę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!